Polacy piją codziennie gorzałę i są katolikami, ale nie tak żarliwymi jak Brazylijczycy (Pan Jezus był przecież Brazylijczykiem), którzy zaraz po mszy codziennie grają w piłkę nożną.
Dostępny PDF i AudioBook
Anglicy są pozbawieni uczuć, poza jednym – pogardą wobec nie-Anglików, wszystkie Hiszpanki mają owłosione nogi i tańczą flamenco, a Francuzi są najlepszymi kochankami na świecie. Amerykanie są głupi, bo nie umieją odróżnić Budapesztu od Bukaresztu, Włosi to nieroby, którzy kochają tylko mamę i makaron, a Niemcy kochają parady wojskowe i jako jedyni na świecie umieją zrobić niepsujący się samochód.
To wszystko prawda, ale nie do końca. Ja na przykład mam w zamrażalniku butelkę wyborowej, która marnuje się od lat, już chyba zmieniła się w ciało stałe, w każdym razie czasem przyglądam się jej, gdy sięgam po lody albo mrożony szpinak, ale jakoś nie chce mi się jej otworzyć. Wódki nie piłem z dziesięć lat, a mimo to jestem Polakiem. Znam również paru Polaków, którzy nie chodzą do kościoła, a nawet – tak, wiem, że trudno w to uwierzyć – kilku takich, co nie są antysemitami. Znam też takich, którzy wszędzie szukają Żyda, lubią schabowego bardziej niż sałatkę z krabów z makaronem ryżowym i do śmierci nie ustaną w wysiłkach, by Rosja i Niemcy stały się – zgodnie z dziejową sprawiedliwością – częścią Polski.
Gdy mieszkałem w Anglii usłyszałem, że jest to kraj zimnych kobiet i ciepłego piwa. Potraktowałem tę opinię jak osobiste wyzwanie badawcze. Okazało się, że oprócz ciepłego piwa jest jeszcze zimne, ale to odkrycie było proste. Trudniej było wyrobić sobie opinię na temat kobiet. Na przykład, w każdy weekend w okolicach londyńskich pubów angielskie dziewczyny, ubrane w najbardziej ekstrawaganckie kreacje, chleją na umór, a potem wymiotują do rynsztoka. Nie wszystkie, oczywiście. Niektóre Angielki, że o Szkotkach, Walijkach i Irlandkach nie wspomnę, mają twarde głowy, ale pod prawie każdym pubem zainteresowany wędrowiec znajdzie okaz wymęczonej alkoholem młodej kobiety (mężczyźni też są oczywiście, ale moje badania terenowe dotyczyły kobiet). Chleją wiosną, latem, jesienią, a nawet zimą i zwykle tak samo ubrane: w miniówę, pantofelki na obcasie i bluzeczkę, spod której wystają stanik i zwały tłuszczu (głównym pokarmem młodej Angielki są frytki i kebab). Czyli muszą jednak te dziewczyny być ciepłokrwiste, bo jakby były zimne, to by zmarzły pod pubem.
Niemcy nie mają lekkiego życia i, można powiedzieć, że sami są sobie winni, ale trochę mi ich żal, zwłaszcza kiedy zarzuca im się nieładny futbol. Że niby zawsze wygrywają, mimo że są nudni. Podobno Niemcy to piłkarscy sadyści. Uprawiają futbol apodyktyczny, twardy, nieznoszący sprzeciwu, futbol w którym odpowiedzią na skomlenie powalonego przeciwnika jest celny cios dobijający. Niemcy grają w piłkę jakby produkowali volkswageny. Liczy się szybka realizacja planu, może być bez przyjemności. Nikt nie lubi z nimi grać, za to wszyscy ich cenią.
Włosi, też skądinąd faszyści, a historycznie rzecz biorąc również komuniści, powinni budzić strach, albo przynajmniej respekt. To dlaczego nie budzą? Jakoś trudno przychodzi innym traktować ich poważnie. Niby wywołali u siebie kryzys, który może pociągnąć w przepaść całą Europę, przez lata wybierali na szefa rządu faceta, który stał się pośmiewiskiem Europy, ale nikt nie potrafi wyobrazić sobie, że Włochom może stać się cokolwiek złego. Co złego może stać się w kraju, w którym jest najlepsze jedzenie na świecie, ciągle świeci słońce, i w którym mieszka następca św. Piotra?
Damien Perquis, francuski piłkarz, który stał się Polakiem, narzeka, że kibice obrzucają go od niedawna przezwiskiem „brudny Polak”. Rozumiem jego rozgoryczenie i też jestem oburzony. To przecież Francuzi są brudasami, Polacy są pijakami (mówi się: „pijany jak Polak”, ale „brudny jak Francuz”). Żeby uniknąć mycia się, Francuzi wymyślili nawet perfumy, co w jakiś perwersyjny sposób traktowane jest przez resztę świata jako ich wielka zasługa w historii ludzkości. Anglicy, Niemcy, Polacy od czasów średniowiecza mieli na swoich zamkach toalety, tymczasem w Wersalu jeszcze w czasach Ludwika XVI dworzanie załatwiali się pod ścianą. I co? I nic, to oni, a nie my uznawani są za wyrocznię w dziedzinie smaku! Brrrr…
No dobra, starczy tych głupot. Albo nie, jeszcze tylko o Amerykanach. Że są ignorantami, ciągle wrzeszczą i mówią po angielsku z okropnym akcentem, a ich aktorzy i prezenterzy telewizyjni wyglądają jak dmuchane lalki powleczone warstwą plastiku. Wszystko się zgadza, ale jakim cudem od końca wojny Amerykanie mają najlepszą gospodarkę na świecie, dlaczego ich uniwersytety są najlepsze, dlaczego ich literatura, sztuka, film podbijają świat? Może jednak nie są tacy głupi, jak nam się wydaje? Może niektórzy Niemcy mają poczucie humoru, niektórzy Włosi są pracowici, nie wszyscy Francuzi traktują inne narody z wyższością, nie wszyscy Brazylijczycy tańczą sambę i kochają futbol, nie wszyscy Rosjanie umierają z przepicia?
Stereotypy pomagają nam porządkować świat bez konieczności myślenia, a zwłaszcza spotykania innych ludzi i konfrontowania się z nimi. Nie to jest najgorsze, że stereotypy są kompletnie nieprawdziwe. Wręcz przeciwnie – one zawierają trochę prawdy o narodach, czasem jest jej mniej, czasem więcej, ale zwykle coś nam mówią o miejscu i ludziach. Problem pojawia się wtedy, kiedy traktujemy stereotyp jako klucz do zrozumienia drugiego człowieka, kiedy spotykając konkretną osobę, widzimy w niej „snoba Francuza”, „sztywnego Niemca”, „lekkomyślnego Włocha”, „gościnnego Polaka”. Stereotypy wrastają w nas gdzieś w dzieciństwie i potem zostają – u niektórych na zawsze, u innych dopóki nie zdobędą się na wysiłek poznania drugiego człowieka i skonfrontowania własnych wyobrażeń o świecie z rzeczywistością. Są ludzie, którzy jeżdżą za granicę wyłącznie po to, by utwierdzać się we własnych przekonaniach: że Amerykanie są głupi, Czesi śmieszni, a Polacy są najlepsi (albo najgorsi, co na jedno wychodzi). Zamiast słuchać i patrzeć – porównują, zamiast milczeć – oceniają i zawsze wychodzi im ten sam wynik. Nie wiem, po co ruszają się z domu.