Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2012 na stronie nr. 28.

Tekst i zdjęcia: Jędrzej Majka,

Słodka persja


Zamknięty świat islamu. Gorliwi muzułmanie krzywo patrzący na Europejczyka i kobiety w czadorach odwracające głowę na widok turysty. Przed wyjazdem problemy z wizą, a na miejscu ciągłe kontrole policyjne. Tak straszyli mnie przed wyjazdem do Iranu ci, którzy tam nigdy nie byli. A tam jest zupełnie inaczej.

Dostępny PDF i AudioBook
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Iran jako kraj przyjazny turyście.

Wyliczono, że Aleksander Wielki potrzebował dziesięć tysięcy mułów i pięć tysięcy wielbłądów, by wywieźć skarby z Persepolis. Było to w 330 roku p.n.e. Dziś aż trudno sobie wyobrazić, jak wspaniałe było to miasto. Niewiele zostało z pałaców, haremów, koszar czy skarbca. Persepolis to jednak wciąż symbol starożytności, który trzeba zobaczyć na własne oczy. Podobnie jak opiewany przez poetów Sziraz z jego wspaniałymi ogrodami czy jedno z najstarszych miast świata – Jazd. Przyjemnością jest całodzienne włóczenie się bez celu wśród domów zbudowanych z wysuszonych glinianych cegieł i fotografowanie kołatek na drzwiach. Zazwyczaj są dwie – każda wydaje inny dźwięk, by domownicy wiedzieli, czy z wizytą przychodzi mężczyzna czy kobieta.
Do grudnia 1993 roku na liście najchętniej odwiedzanych miejsc na świecie znajdowało się jeszcze położone w pustynnym rejonie Iranu miasto Bam. Niestety, po silnym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło południowo-wschodnią część kraju, miasto, a wraz z nim starożytna cytadela, zostały niemal w całości zniszczone i Bam wypadło z podróżniczego szlaku. Na brak turystów nie może natomiast narzekać dawna stolica imperium perskiego. W szesnastym wieku milionowy Isfahan był jednym z największych miast świata. Dziś jest trzecim co do wielkości miastem Iranu. Plac Imama w centralnym punkcie Isfahanu wytyczony został pięćset lat temu jako boisko do gry w polo. Szach Abbas I Wielki ustanowił tutaj stolicę imperium. Wokół placu zbudował meczety i bazar. Wszędzie widać i słychać ludzi. Także ich modlitewne skupienie w meczetach i gwar na pobliskim bazarze.

 

RUINY IMPERIUM

Persepolis zostało założone w 518 r. p.n.e. przez Dariusza I. W czasach Achemenidów miasto pełniło funkcję jednej z czterech stolic imperium perskiego.

OTOCZONY PUSTYNIĄ

Jazd to jedno z najstarszych miast świata. Jego starówka zbudowana jest w całości z suszonych na słońcu cegieł.

ARCYDZIEŁO NA KOLANIE

Pracownia ceramiki w Isfahanie. Sztuka arabska słynie z bardzo misternego wzornictwa.

 

HERBATA NA TRAWIE

 

Piątek to dzień świąteczny. A ponieważ Irańczycy uwielbiają piknikować, każdy kawałek zacienionego trawnika czy pobocza są odpowiednie, by przysiąść, rozłożyć koc, wyjąć termos z herbatą i coś przekąsić. W piątki w centrum Isfahanu robi się szczególnie tłoczno. By uciec od gwaru, minąłem most Trzydziestu Trzech Arkad i postanowiłem iść wzdłuż rzeki. Z każdą godziną parki i trawniki zapełniały się dywanami, kocami, chustami. Na nich rozkładano stoły i rozpoczynała się biesiada. Niektóre były zastawione tak obficie, jakby wydawano uczty weselne. Tu nikogo nie dziwi rozstawiony namiot i biwakująca rodzina, a to wszystko na trawniku, przy głównej ulicy miasta.
Hallo, hallo – dobiegł mnie kobiecy głos. Rozejrzałem się zaskoczony i zobaczyłem grupkę kobiet siedzących na trawie. Zgodnie z nakazem hidżabu wszystkie miały na sobie czarne czadory. Od roku 1979 Iranki w ten sposób przestrzegają muzułmańskich zasad ubierania się. Obowiązuje je nakaz zakrywania włosów, uszu i szyi. Rozbawione kobiety najwyraźniej obserwowały przechodniów i plotkowały.
Czaj. Czaj – zaproponowała jedna z nich, podnosząc w górę szklaneczkę z herbatą. Przyjąłem zaproszenie i przysiadłem się. Kobiety przesunęły się trochę, robiąc dla mnie miejsce. Fakt, że do nich dołączyłem, wywołał niepohamowany śmiech. Jedna nalała do szklaneczki herbaty i podała mi, druga poczęstowała mnie ciastkiem pistacjowym. Trzecia wstała i gdzieś pobiegła, a po chwili wróciła i wręczyła mi kubek z faloodeh. Deser ten robi się z cieniutkiego makaronu, mączki kukurydzianej, zmielonych pistacji, wody różanej i soku z cytryny. Mało kto wie, że to właśnie Irańczycy są twórcami pierwszego mrożonego deseru.
Siedzieliśmy i uśmiechaliśmy się do siebie. By pokonać barierę kulturową, spontanicznie rozpoczęliśmy zabawę w sto pytań do… Większość z nich dotyczyła oczywiście mnie. Skąd jestem? Gdzie pracuję? Czy jestem żonaty? Czy mam dzieci? Czy podobają mi się Iranki? Każda moja odpowiedź była przyjmowana entuzjastycznie. Na koniec zrobiliśmy sobie kilka wspólnych zdjęć.
Kobiety wprowadziły mnie w dobry nastrój. Nie opuścił mnie on kilka godzin później, kiedy chciałem wejść do meczetu.
Jesteś muzułmaninem? – spytał mężczyzna siedzący przed wejściem do świątyni.
Nie – odpowiedziałem.
Wybacz, nie możesz wejść do środka. Dziś jest dzień świąteczny – odpowiedział uprzejmie i serdecznie się uśmiechnął.
Nie tylko nie było mi przykro, ale spodobało mi się nawet to, w jaki sposób zapytał i odpowiedział.

 

 

SZKLANECZKA NA POSTERUNKU

 

Mniej obiecująco zapowiadała się moja wizyta na posterunku policji w Buszehrze nad Zatoką Perską. Upał był nie do wytrzymania. Temperatura na zewnątrz wynosiła pięćdziesiąt trzy stopnie Celsjusza, a wilgotność sięgała powyżej siedemdziesięciu procent. Kiedy opuściłem klimatyzowany autobus, moje ubranie w sekundę zrobiło się mokre. W hotelu starszy portier poczęstował mnie zimnym arbuzem i pokazał pokój. Następnie zaczął coś tłumaczyć. Zrozumiałem tylko jedno słowo: policja. Na kartce wyrwanej z zeszytu sporządził notatkę i przez okno wskazał palcem kierunek, gdzie mam się udać.
Buszehr położony jest w strefie przygranicznej. W pobliżu działa kontrowersyjny reaktor atomowy. Tutaj każdy hotel wymaga od turystów pozwolenia na zamieszkanie. Droższe hotele załatwiają to za gości, tańsze po prostu wysyłają ich na posterunek policji.
W czym mogę pomóc? – spytał uśmiechnięty żołnierz w biurze przepustek.
Przychodzę z hotelu – powiedziałem, wręczając mu kartkę.
Proszę usiąść i poczekać. Pierwszy raz w Buszehrze?
Pierwszy – odpowiedziałem.
Gorąco? – spytał z jeszcze szerszym uśmiechem.
O, tak.
Żołnierz wziął ode mnie paszport i zniknął za drzwiami. Po dwóch minutach wrócił z półtoralitrową butelką lodowatej wody i spytał, czy się napiję. Tego naprawdę się nie spodziewałem. Miało być przesłuchanie, długa lista pytań, a tu taki miły gest. Po chwili dołączył do nas jeszcze jeden mężczyzna, ubrany po cywilnemu. Przywitał się, podając rękę.
Salam alejkum. Skąd pan przyjechał? – spytał, uważnie przeglądając mój paszport.
Wa `alejkum salam. Z Polski.
– Jak długo zostanie pan w Buszehrze?
– Trzy dni.
– Dokąd później?
– Wracam do Teheranu.
– Witamy w Buszehrze, życzymy dobrego pobytu. Gdyby miał pan jakieś problemy, pomożemy
.
W ten sposób mundurowi z Buszehru obalili kolejny mit, z jakim przyjechałem do Iranu.

 

PERSKA PERSPEKTYWA

Meczet Vakil w Szirazie, zbudowany w połowie XVIII wieku.

NA STRAGANIE W ISFAHANIE

Bazarowy sprzedawca pachnących przypraw.

ULGA W UPALE

Tradycyjny irański dziedziniec hotelowy.

 

NEDA ZNACZY WEZWANIE

 

Przed wyjazdem ostrzegano mnie też przed irańską ulicą. Powinienem się pilnować, z kim i o czym rozmawiam, bo każdy Irańczyk niewspółpracujący z systemem państwowym przynajmniej kilka dni spędził w areszcie. I tak dalej… Trudne zadanie. Jak nie rozmawiać z ludźmi, których cechą narodową jest uprzejmość i gościnność? Doświadczyłem jej wielokrotnie, zarówno na południu – w Buszehrze, jak i na północy – w Ramsarze, w wielkiej metropolii – Teheranie i na prowincji, w okolicach Persepolis. W Sziraz spytałem mężczyznę na przystanku, czy bilety można kupić u kierowcy w autobusie. Ten natychmiast wyjął bilety z portfela i wręczył mi je w prezencie, informując, żebym korzystał z usług komunikacji miejskiej i omijał taksówkarzy, którzy bywają nieuczciwi wobec przyjezdnych. Z takimi gestami spotkałem się wielokrotnie. Zazwyczaj zaczynało się od wymiany zdań, a kończyło na zaproszeniu na posiłek. Wiele rozmów odbyło się na dworcach czy w autobusach.
Słyszałeś o Nedzie? – spytała młoda Iranka, z którą jechałem z Buszehru do Teheranu.
Nie – odpowiedziałem ostrożnie.
To było 20 czerwca 2009 roku, w sobotę. Neda miała dwadzieścia siedem lat. Brała udział w pokojowej demonstracji w Teheranie. Została zabita przez policję. To nasza Joanna d’Arc.
To stało się okazją do dłuższej opowieści o drugiej stronie życia w pięknym Iranie. Kiedy moja towarzyszka skończyła mówić o tym, jak Neda stała się symbolem walki opozycji z prezydentem Mahmudem Ahmadineżadem, odważyłem się pociągnąć temat. Choć rozmowa na tematy polityczne wydawała się być ryzykowna, podjąłem to ryzyko. Moją nową znajomą wypytywałem o życie kobiet w Iranie i o działalność studencką. Z przerażeniem wysłuchałem jej słów o obowiązującej karze śmierci i wykonywaniu egzekucji. Dowiedziałem się, że zgodnie z irańskim kodeksem karnym skazany na ukamienowanie za cudzołóstwo mężczyzna jest zakopywany w ziemi do pasa, kobieta zaś po szyję. Rzucane przez tłum kamienie nie mogą być duże, by nie spowodowały zbyt szybko śmierci skazanych. Ledwie doczekałem końca podróży.

 

 

NA KOSZT GOSPODARZA

 

Pewnego razu postanowiłem coś zjeść w dworcowym barze. Zamówiłem najpopularniejsze irańskie danie, barani kebab. Wraz z nim dostałem towarzystwo – mężczyzna wręczył mi zamówiony posiłek i przysiadł się do mnie.
Skąd jesteś?
Z Polski.
Znów przerobiliśmy zestaw podstawowych zwrotów grzecznościowych. Później mężczyzna wstał na chwilę i zniknął między stolikami. Po chwili powrócił z albumem fotograficznym. Przewracając stronę za stroną, po 30 minutach poznałem całą jego rodzinę. A kiedy na końcu poprosiłem kelnera o rachunek, ten poinformował mnie, że nic nie płacę. Byłem gościem właściciela.