Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2012 na stronie nr. 58.

Tekst i zdjęcia: Janusz Kafarski,

Tam i z powrotem, czyli droga pod Everest


Przyjmuje się, że z uwagi na pogodę i temperatury, najlepsze miesiące na trekking do bazy pod Everestem to marzec i kwiecień oraz wrzesień, październik i listopad. Wybieramy listopad – miesiąc, który „gwarantuje” bezchmurne, błękitne niebo i najładniejsze widoki. Każdy plan mogą jednak zniweczyć anomalie pogodowe zdarzające się w Lukli, wiosce położonej zaledwie na wysokości 2860 m, w której dzięki staraniom Edmunda Hillarego, zdobywcy Everestu, powstało małe lotnisko. O tym, że ponad 2500 turystów z całego świata utknęło w Lukli w oczekiwaniu na wznowienie lotów pisały w listopadzie 2011 roku serwisy prasowe na całym świecie.

Dostępny PDF i AudioBook
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

O tym, że ponad 2500 turystów z całego świata utknęło w Lukli w oczekiwaniu na wznowienie lotów, pisały w listopadzie 2011 roku serwisy prasowe na całym świecie.

Z porannej drzemki w hotelu w Katmandu wyrywa nas telefon: – Wznawiają loty do Lukli, za pięć minut jedziemy na lotnisko, pospieszcie się! Na miejscu panuje bałagan, jaki mógł spowodować tylko fakt, że od ponad tygodnia, ze względu na złą pogodę, nie odleciał jeszcze żaden samolot. Oczekujący to Szerpowie z dziećmi i bagażami oraz tłum (z każdym dniem coraz większy) sfrustrowanych i podenerwowanych turystów, przyjeżdżających codziennie na lotnisko w nadziei, że dziś będzie lepiej i loty zostaną wznowione. Po chwili przez tłum przedziera się nasz lokalny agent z kartami pokładowymi, na których widnieje stempel z napisem „Lukla”. Mamy szczęście – w stosunku do założonego programu trekkingu nie mamy opóźnień. Ci najbardziej pechowi, już od ponad tygodnia czekają, zarówno w Katmandu, jak i w Lukli, by pogoda zmieniła się na tyle, by jedni mogli dotrzeć w góry, a inni je opuścić.

 

LOTNISKO Z WIDOKIEM

Lądowisko Syangboche (3720 m n.p.m.) dla niewielkich samolotów przywożących klientów hotelu Everest View. W tle Thamserku o wysokości 6618 m n.p.m., a na prawo od niego ośnieżony masyw Kusum Kanguru, na który składają się trzy wierzchołki o wysokości 6373 m, 6369 m i 5579 m n.p.m.

WYŻSZY OD EVERESTU

Panorama z Kala Pattar. Najwyższy szczyt na zdjęciu, ośnieżony aż do wierzchołka, to Nuptse. Na lewo od niego widać Everest, z którego skalnych zboczy wiatr zmiótł śnieg. Przez złudzenie optyczne wydaje się, że Nuptse jest wyższy od Everestu.

CZEKAJĄC NA ODLOT

Na trawiastym lotnisku w Lamidandzie czekamy na dalsze połączenie – jeśli się uda to do Lukli (samolotem) lub do Surkhe (helikopterem).

 

HELIKOPTER W TŁUMIE

 

Okazuje się jednak, że jesteśmy tylko połowicznymi szczęściarzami. Z uwagi na błyskawicznie zmieniającą się pogodę lecimy nie do Lukli, a do Lamidandy. Stąd, gdy chmury w wyższych partiach gór choć na chwilę się podniosą, dopiero polecimy do Lukli. Chmury się jednak nie podnoszą, więc w Lamidandzie zostajemy na noc w lokalnej bazie noclegowej. Według naszych przyzwyczajeń i oczekiwań trudno byłoby to miejsce nazwać hotelem, jak dumnie głosi umieszczony na budynku napis.
Nowy dzień, oprócz nieznacznej poprawy pogody w rejonie Lukli, przynosi nam przelot niewielkimi, pięcioosobowymi helikopterami do Surkhe, wioski położonej 600 metrów (wysokości bezwzględnej) poniżej Lukli. Po przylocie dowiadujemy się, że duże wojskowe helikoptery wysłane do Lukli, by ewakuować choć część turystów, musiały zawrócić do Katmandu. Lukla w dalszym ciągu jest zamknięta i wszyscy, którzy chcą się z niej wydostać, mają do wyboru dwie możliwości: iść do wioski Jiri (5 dni marszu), a później w ciągu kolejnego dnia dojechać autobusem do Katmandu. Druga opcja to zejść do Surkhe, skąd mogą przy dużej dozie szczęścia i za dodatkowe 360 dolarów od osoby odlecieć helikopterem. Wisząc nad polem przekształconym w prowizoryczne lądowisko, widzimy zwartą ludzką masę, która gdy tylko lądujemy, dopada helikoptera i, nie zważając na nas, usiłuje wejść do kabiny, z której my jeszcze nie wyszliśmy. To reakcja ludzi, chcących za wszelką cenę dostać się do Katmandu, doprowadzonych do ostateczności faktem, że ich urlopy już się skończyły (lub kończą), a bilety na lot powrotny do kraju przepadły (lub niebawem przepadną). Lądujemy i czujemy się naprawdę szczęśliwi, że już jesteśmy w górach i możemy rozpocząć wędrówkę po najbardziej kultowym wysokogórskim szlaku świata. Przez 3 kolejne godziny podchodzimy w górę, do Lukli, leżącej wyżej niż nasz najwyższy szczyt, Rysy. Ulice wypełniają tłumy turystów pełnych nadziei, że nastąpi poprawa pogody. Tymczasem zaczyna padać. W lekkim deszczyku idziemy dalej, do Phakding, miejsca naszego pierwszego noclegu. Mamy 24-godzinne opóźnienie w stosunku do zaplanowanego programu.

 

 

ZAKWASIĆ KREW

 

Następnego dnia Himalaje pokazują nam swoje piękno. Po chmurach, mgle i mżawce nie ma ani śladu. Nad nami rozciąga się błękitne, bezchmurne, słoneczne niebo. I tak już będzie przez kolejnych dziewięć dni.
Ścieżką prowadzącą do samego serca najwyższych gór świata wędruje wyjątkowo mało turystów. Zawdzięczamy to warunkom pogodowym, które zablokowały setki osób w Katmandu. Mniejsza ilość turystów pozwala nam jeszcze intensywniej odczuć piękno tego rejonu. Wybierając się do bazy pod Everestem, nie można oczekiwać, że będzie się wędrować przez bezludne Himalaje. To marzenie, które w tym rejonie raczej się nie spełni, bo co roku ciągną w to miejsce tysiące turystów.
Przejście szlaku nie przedstawia żadnych trudności technicznych ani nie jest specjalnym wyzwaniem w kategoriach górskich. Trzymamy się naszego planu i w czasie wędrówki robimy dwa przystanki aklimatyzacyjne. Jeden w Namche Bazar, drugi w Dingboche. Podczas wycieczki aklimatyzacyjnej powyżej Namche Bazar (do wioski Khumjung i Everest View Hotel, leżących na wysokości 3880 m n.p.m.) nie tylko lepiej dostosowujemy organizm do wysokości, na której będziemy dalej wędrować, ale także podziwiamy wspaniałą panoramę Everestu, Nuptse, Lhotse, Ama Dablam i Thamserku. Parę dni później w czasie drugiego przystanku aklimatyzacyjnego wchodzimy na wzniesienie Nangkar Tshang, powyżej Dingboche, na wysokość 5075 m. Stąd podziwiamy dolinę rzeki Imja Khola, lodowce – Lhotse, Imja, Chhukhung i Ama Dablam oraz wierzchołki Island Peak (6189 m), Cho Pholu (6734 m), Makalu (8485 m), Baruntse (7220 m), Chhukhung (6246 m) i nieprawdopodobnie malowniczy z tego miejsca Ama Dablam (6812 m) z błękitnymi jeziorkami i lodowcem Duwo u jego stóp.
W międzyczasie szlak zaczyna się coraz bardziej zaludniać. To ci, którzy dzięki poprawie pogody przylecieli do Lukli, rozpoczęli wędrówkę i powoli nas doganiają. W większości wypadków, by nadgonić stracony czas, zrezygnowali z zalecanych przystanków aklimatyzacyjnych, stosując w zamian Diamox, preparat zakwaszający krew, który pozwala na przyspieszenie procesu aklimatyzacji. Zwiększająca się ilość turystów oznacza problemy z zakwaterowaniem. W Nepalu, w hotelach, lodge’ach, tea house’ach i schroniskach, które leżą na szlakach trekkingów, obowiązuje zakaz dokonywania i przyjmowania rezerwacji. Panuje zasada – przychodzisz pierwszy to masz pokój, przychodzisz ostatni – śpisz tam, gdzie jest miejsce. W sezonie, a listopad to wysoki sezon, zdarza się, że jedyne miejsca, które zostają jeszcze wolne to podłoga w jadalni. Oczywiście, nie dotyczy to wypraw trekkingowych, które zorganizowane są w oparciu o własną bazę namiotową. Wiadomo też, że od każdej zasady są odstępstwa. W naszym przypadku gwarancją, że we wszystkich schroniskach będziemy spali w pokojach, jest nasz przewodnik. To Szerpa, na co dzień mieszkający w Khumjung, który od ponad dwudziestu lat prowadzi ludzi w góry, pięciokrotnie był na Evereście i paru innych ośmiotysięcznikach, a z miejscowymi hotelarzami jest za pan brat.

 

WIEMY, CO WIDZIMY

Z prawej strony szczyt Ama Dablam. Ośnieżony masyw ze skalnymi szczytami i zboczami, z których zwiało śnieg to Lhotse i jego południowa ściana, na której zginął w 1989 roku Jerzy Kukuczka. Skalna grań, która wydaje się biec od wierzchołków Lhotse w lewo to masyw Nuptse. Spoza niego „wystaje” wierzchołek Everestu (dokładnie nad nim wisi chmura).

PANORAMA Z NANGAR TSHANG

Najwyższy na zdjęciu ośnieżony szczyt to Ama Dablam (6812 m n.p.m.), schodzi z niego lodowiec Duwo tworząc dwa błękitne polodowcowe jeziorka. Widać też dolinę Imja Khola (rzeki Imja). Po prawej stronie, w oddali rysują się szczyty Kangtega i Thamseku. Po lewej stronie zdjęcia widać lodowce oraz ośnieżone szczyty Makalu, Kangchungtse, Baruntse, Cho Pholu i Island Peak.

CZEŚĆ KLEJNOTOWI W LOTOSIE

Wioska Khumjung. W tle wznosi się szczyt Thamserku. Na pierwszym planie widać kapliczkę, a przed nią kamień pokryty rzeźbionymi tekstami tybetańskiej mantry „Om Mani Padme Hum”.

 

TAM, SKĄD WYRUSZAJĄ ZDOBYWCY

 

Ósmego dnia wędrówki docieramy do pierwszego wytyczonego celu, czyli najwyżej położonego miejsca w trakcie naszego trekkingu – na Kala Pattar, Czarną Skałę (5545 m), najsłynniejszą grań widokową w Himalajach, z której rozpościera się malownicza panorama obejmująca zachodnią ścianę Everestu, Nuptse i lodowiec Khumbu. Naszą uwagę zwracają chmury powoli wypełniające doliny rzek, którymi biegnie szlak wędrówki. Następnego dnia osiągamy najdalej położone miejsce na naszej trasie, gdzie w sezonie wspinaczkowym rozstawiane są namioty wypraw atakujących Everest. Poza sezonem, gdy po namiotach nie ma już śladu, miejsce to można rozpoznać po olbrzymim kamieniu obwieszonym modlitewnymi chorągiewkami, na którym ktoś czarnym flamastrem napisał „Everest Base Camp” (5364 m).
Po sesji pamiątkowych zdjęć wracamy do Gorak Shep. Przez parę kolejnych dni kontynuujemy wędrówkę w dół. Główne tematy rozmów przez tych parę dni dotyczą tego czy wylecimy z Lukli zgodnie z naszym harmonogramem. Chmury, które obserwowaliśmy z Kala Pattar, były zwiastunem kolejnej zmiany pogody, która zablokowała ruch lotniczy pomiędzy Luklą a Katmandu na trzy dni, a liczba sfrustrowanych turystów czekających na wylot wzrosła do sześciuset.
Następnego dnia po dotarciu do Lukli pogoda ponownie poprawiła się. Wznowiono loty, dzięki czemu kolejne dni, będące rezerwą czasową, mogliśmy poświęcić na eksplorację Katmandu.

 

 

MOŻNA SZYBCIEJ

 

Nasza wędrówka z Lukli pod Everest i z powrotem trwała 12 dni. Po powrocie do Katmandu czytamy w lokalnej prasie, że został ustanowiony nowy rekord świata w biegu pomiędzy Everest Base Camp a Katmandu. Trasę tę, liczącą 320 kilometrów, pokonała brytyjska biegaczka Elizabeth Hawker w czasie 2 dni, 23 godziny i 25 minut, bijąc poprzedni, ustanowiony także przez siebie rekord (2007 rok – 3 dni, 2 godziny i 39 minut).
Dotrzeć do bazy pod Everest i wrócić do Katmandu można także szybciej i bardziej komfortowo – w jeden dzień. Jest to opcja bardzo kosztowna, ale też bardzo atrakcyjna pod względem widokowym. Wczesnym rankiem wylatujemy więc helikopterem z Katmandu. W czasie lotu zachwyca nas fantastyczna panorama najwyższych gór świata, z Everestem na czele. Lądujemy w Gorak Shep, u stóp Khumbu i Everestu. Przechodzimy wzdłuż lodowca i docieramy do Everest Base Camp. Robimy pamiątkowe zdjęcia przy kamieniu z chorągiewkami, a następnie wracamy do lądowiska dla helikopterów. Wracamy do Katmandu, z międzylądowaniem w Lukli w celu uzupełnienia paliwa. Można też w drodze powrotnej zatrzymać się na noc w najwyżej położonym hotelu świata, luksusowym Everest View Hotel, w którym goście mają w pokojach do dyspozycji także butle z tlenem, a do Katmandu wrócić następnego dnia.