Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2012 na stronie nr. 76.

Tekst: Małgorzata Kęsicka, Zdjęcia: Alejandro Quesada,

Bruksela da się lubić


W Brukseli, zdominowanej przez różne odcienie szarości, latają zielone papugi. Podobno stają się powoli plagą tego miasta, tak jak w Polsce miejskie dziki. Belgia to kraj surrealizmu, jak słusznie zauważył Benoit, mój przystojny nauczyciel francuskiego.

Dostępny PDF i AudioBook
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Szara stolica biurokracji nabiera kolorów przy bliższym poznaniu.

Dźwiękowa mapa tego miejsca byłaby mocno polifoniczna: w tak zwanym „małym ringu”, czyli sercu miasta, dzielnica murzyńska, Matonga, sąsiaduje z secesyjną Ixelles, gdzie znajduje się dom, w którym urodziła się Audrey Hepburn. Nieopodal, na St. Gilles (zamieszkiwanym chętnie przez naszych rodaków), mieszka Marta Argerich, sławna laureatka Konkursu Chopinowskiego z 1965 roku. Z kolei marokańskie, tureckie i arabskie klimaty są domeną dzielnicy St. Josse. Żeby spotkać ortodoksyjnych Żydów, należy powałęsać się w okolicach metra Schuman. Każda ze wspomnianych nacji posługuje się swoim językiem, słucha swojej muzyki. Dodajmy do tego jeszcze urzędową dwujęzyczność Belgii, podzielonej na Flandrię (język flamandzki, pokrewny niderlandzkiemu) oraz Walonię (język francuski) – i oto mamy współczesną wieżę Babel. Ulica, na której mieszkam, ma dwie nazwy – Hoogstraat i Rue Haute. Konserwatorium Królewskie ma dwie portiernie – jedną dla mówiących po francusku, drugą dla mówiących po flamandzku.
Nie ma jednej Brukseli, tak jak nie ma jednej Belgii. Odrębną rzeczywistość stanowią szkoła koraniczna na Maalbeek za placem St. Catherine i meczet w Parku Cinquantanaire, czarnookie kobiety otulone burkami, turecko-marokańskie krzyki i targowanie się w każdą niedzielę na rynku przy Gare du Midi. Obok istnieje świat szczupłych, anglojęzycznych eurokratów w okularkach i z teczkami, gnanych ambicją pięcia się wyżej i wyżej w hierarchii urzędniczej. To dla nich dostępne są w kioskach The Times, The Economist, Corriere della Sera i Le Monde. To oni masowo okupują po pracy kluby fitness lub knajpki przy Berlaymont. Jest jeszcze barwne grono artystów, wolnych strzelców, hipsterów, słowem pełen przekrój wielokulturowego społeczeństwa.

 

BRUKSELSKI ARRAS

Brukselski dywan kwiatowy na Grand Place układany jest co 2 lata z około 800 tys. płatków begonii. Zamieciony zostanie po czterech dniach.

PARADA NA BOULEVARD ANSPACH

Bulwar nazwano na cześć Julesa Anspacha, który w latach 1829-1879 był burmistrzem Brukseli.

EUROPEJSKA WIEŻA BABEL

Budynek Parlamentu UE. Dane na temat tego obiektu nie są ogólnie dostępne...

 

SIUSIAJĄCY CELEBRYTA

 

Gdzie znaleźć Belgów w Brukseli? Flamandzka, „nacjonalistyczna” knajpa dla wtajemniczonych znajduje się nieopodal Parc Royal, na Rue de la Presse. Podają tam tylko swojskie piwa (brak tu „polish vodka”), mówią i myślą wyłącznie po flamandzku. To taka belgijska wyspa na tym wielokulturowym morzu, gdzie każdy naród znajdzie coś swojego. A już na pewno Polacy, których język rozbrzmiewa na budowach, w Parlamencie Europejskim, na uczelniach i pod mostami. Liczne polskie sklepy troszczą się o to, żeby nie zapomnieć smaku polskiego chleba, pierogów, pasztetu czy… paprykarza szczecińskiego.
To nie była moja miłość od pierwszego wejrzenia – „stolicy Europy” daleko stylem i elegancją do innych wiodących miast kontynentu. To prowincjonalna krewna Paryża, Wiednia, Pragi czy nawet Warszawy. Trochę szara, nieduża, potrzebuje czasu i poznania, żeby ją polubić.
Trzeba wydeptać kilometry brukowanymi uliczkami, minąć tysiące wąskich, brudnawych, niepozornych (za to z kolorowymi drzwiami) kamieniczek, by od czasu do czasu ze zdumieniem odkryć perłę Art Nouveau, jak wille koło Parku Ambiorix czy dom Horty przy Rue Americane. Victor Horta to secesyjny architekt, który zaprojektował wnętrze pięknej sali koncertowej Bozaru (Palais des Beaux-Arts), gdzie obecnie grywają najlepsze zespoły europejskie.
Kto przyjeżdża do Brukseli, swoje pierwsze kroki kieruje nieopodal Grand Place, by podziwiać niepozorny kamienny posążek małego siusiającego chłopca. Manneken Pis czasem nagi, czasem przyodziany w jeden z wielu międzynarodowych strojów – widać, jego szafa pęka w szwach – jest niekwestionowanym celebrytą, dniami i nocami pozuje w błysku fleszy nie tylko azjatyckim turystom.
Główny rynek miasta, jak wszystko w Brukseli, jest dość kameralny i swojski. Grand Place otaczają misternie zdobione kamienice, a wśród nich wyróżnia się kunsztowny ratusz, który ma własną legendę. Odebrał bowiem życie swojemu architektowi – ten rzucił się w dół z ratuszowej wieży, odkrywszy brak symetrii i złotej proporcji swego dzieła. Ars longa, vita brevis…

 

 

NIEBIESKIE PTAKI I BIAŁE KOŁNIERZYKI

 

Każdy żyje w Brukseli swoim życiem – Turcy i Marokańczycy delektują się mocną i słodką herbatą dzień w dzień, od rana do wieczora, tocząc długie, mało dynamiczne rozmowy lub po prostu milcząc razem. Na Matondze Murzyni prowadzą nocne hałaśliwe życie w swoich ulubionych, licznych zakładach fryzjerskich. Obok odbywa się szczyt Unii Europejskiej, limuzyny korpusu dyplomatycznego prowadzone przez policyjną eskortę przemykają głównymi ulicami niczym widma. Flamandzka staruszka, pomarszczona elegantka z biżuterią godną angielskiej królowej i w kostiumie sprzed pół wieku, daje się prowadzić swojemu małemu, łaciatemu Jackowi Russelowi od kafejki do kafejki. Tam zaciąga się długo papierosem, obserwując przechodniów, po czym wychodzi, nie płacąc za kawę.
Często siadam na ławce w Parku Cinquantanaire w słoneczne sobotnie popołudnie i kimkolwiek jest ten, kto siedzi obok mnie, jest ciekawy. Ma w zanadrzu jakąś historię i chce mi ją opowiedzieć.
Na przykład Kostarykańczyk, który znalazł się tutaj 20 lat temu, by studiować wiolonczelę w Konserwatorium Królewskim. Wolny jak ptak, teraz cieszy się słońcem, jesiennymi liśćmi, każdym dniem, nie dba o wiele. Pracuje to tu, to tam, trochę w ogrodzie u kogoś, trochę w kuchni, trochę przy remontach. Zdolny muzyk, jak przekonałam się ze zdumieniem po jakimś czasie, elokwentny i pełen życiowej mądrości, zbyt dobry, by grać w przeciętnych orkiestrach, zbyt słaby, by w tych najlepszych. A może po prostu miłośnik wolności, któremu za ciasno w garniturze i za duszno w krawacie?
O tym, co najważniejsze w życiu, rozmawiałam też z eleganckim czarnookim czterdziestolatkiem, który delektował się słońcem i swoim cygarem. Po pokaźnym brzuszku, garniturze pierwszorzędnej jakości i drogim zegarku mogłam się domyślać, że to jeden z urzędników licznych Komisji Europejskich, Rady, Parlamentu lub NATO. Darmowy wykład o sytuacji społeczno-politycznej Europy i świata miałam gwarantowany.

 

KULINARNA WIEŻA BABEL

Ulica Rue des Bouchers słynie z licznych restauracji oferujących specjały kuchni całego świata.

CECHY BRUKSELI

Ratusz miejski wraz z przylegającymi do niego domami cechowymi z XVII wieku.

WYWROTNY TRUNEK

Piwo Kwak w charakterystycznych klepsydrowych kuflach.

 

STAROŚĆ W CENIE

 

Na Marolles w soboty i w niedziele małe sklepiki z antykami i drobiazgami nieznanego przeznaczenia oblężone są przez tłumy spragnionych egzotyki eleganckich pań i panów. Wtedy też podwoje otwierają liczne, urocze, małe restauracje i kafejki. Na ulicach króluje jazz. Pchli targ, Brocante, na Place du Jeu de Balle – to królestwo chorych sprzętów, bibelotów sprzed pół wieku, rzeczy, których znaczenia i użytku można się tylko domyślać lub na nowo wymyślać.
Starość w Brukseli ma sens, a co więcej – jest cenna. Wiekowe lustra, pianina przeżarte przez korniki i czas, nikomu niepotrzebne oprawki od okularów, stoły z trzema nogami – tutaj każdy chciałby je mieć. Patrzę na pomarszczonych staruszków, sunących przez Grand Sablon małymi kroczkami – miasto oddycha w rytmie powolnego bicia ich osiemdziesięcioletnich serc.
Obok powszechnych w całej Brukseli klimatycznych butików z modą vintage, istnieją przy rue A. Dansaert sklepy z najnowszymi kolekcjami młodych i awangardowych projektantów, absolwentów Sint Lukas lub Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii, do której swoją drogą warto się przejechać, by podziwiać kreacje projektanta ze światowej czołówki Driesa van Noten.
Ja jednak zadowalam się nieodmiennie tym, co proponuje Gabriele w swoim butiku przy Rue des Chartreux 27 w centrum Brukseli. Ubrania i akcesoria, jakie tam znajduję, to perełki stylu z prawie całego XX wieku, jak chociażby buty do tańca z lat 50. czy ślubne suknie, jakich nie powstydziłyby się nasze prababki. Gabriele jest czarującą ekscentryczką, historykiem sztuki, mamą jazzmana, któremu zawdzięcza oldskulowy, nowoorleański system audio w swoim atelier.

 

 

OJCZYZNA SURREALIZMU

 

Belgia – ojczyzna smerfów i komiksów, Rene Magritte’a i Tootsa Thielemansa, kraj czekoladek, muli i piwa – nie była w stanie przez dwa lata wybrać własnego rządu. Król Albert II i Królowa Eleonora są widowiskowi, ich obecność dodaje splendoru wielu wydarzeniom, ale monarchia belgijska to już tylko teatr. „Lekka odmiana anarchii” – tak określił chaos polityczny Belgii pewien tłumacz z Komisji Europejskiej, o żydowskim pochodzeniu. I znowu ten surrealizm.
Tymczasem pozostaje zadumać się nad wyborem: Tripel Karmeliet czy Delirium Tremens, a może Kwak ze swoim kuflem w kształcie klepsydry? A gdy już od złocistego, mocnego trunku zaszumi w głowie, można zanucić, za Jacquesem Brelem, jak to Bruksela śniła, śpiewała i rozkwitała – a było to w czasach niemego kina.