Najlepsze stoki narciarskie i słynne wyścigi konne na zamarzniętym jeziorze. Szampan i białe trufle, hotele jak pałace i rolls-royce’y z szoferami dla wygody gości. W Sankt Moritz bawi się wielki świat. Jest zapach luksusu, szelest gotówki i towarzystwo z pierwszych stron gazet.
Dostępny PDF
Tak jak wypada bywać na pokazach mody u Karla Lagerfelda, tak w sezonie zimowym w dobrym tonie jest odwiedzić Sankt Moritz. Pojeździć na nartach, a przede wszystkim sehen und gesehen werden, jak mawiają Szwajcarzy, czyli obejrzeć i samemu dać się zobaczyć. Ci, którzy dopiero pracują na swój pierwszy miliard, mieszkają nad jeziorem, w skromniejszym Sankt Moritz Bad. Ci, którzy już się dorobili – po drugiej stronie w Sankt Moritz Dorf, którego cenom sprostać może jedynie kieszeń szejka. Brigitte Bardot narzekała, gdy jej trzeci mąż Gunter Sachs zabrał ją na zimowe wakacje. „Nudziłam się śmiertelnie w tej dziurze dla miliarderów. Co ludzie widzą w takich miejscach, posępnych i horrendalnie drogich?”– pisała w swojej autobiografii. Co widzą, zrozumiała, gdy Sachs przedstawił ją cesarzowej Farah Dibie i szachowi Iranu.
POGODA DLA BOGACZY
Dzisiaj do stałych bywalców kurortu należą król Szwecji Karol Gustaw, książę Monako Albert i Angela Merkel, która zwykle zatrzymuje się w spokojniejszej, sąsiedniej Pontresinie. Ostatnio w Kronenhofie, jedynym neobarokowym hotelu w Alpach, w którym każdy pokój jest inny, zdarzyło się, że w tym samym co Merkel czasie gościł Władimir Putin! Zbieg okoliczności, czy może politycy przy porannym szampanie i białych truflach chcieli omówić przyszłość Europy? Szwajcarzy, pytani o znane postacie odwiedzające Sankt Moritz, milczą jak zaklęci. Bo najbardziej oprócz pieniędzy cenią sobie… dyskrecję. Mimo to wiadomo, że wspaniałe rezydencje ma zarówno Silvio Berlusconi, jak i jeden z najbogatszych Polaków Jarosław Kulczyk. Ceny stumetrowych apartamentów zaczynają się od 2,5 mln CHF. Nie od rzeczy mówi się, że St. Moritz pośród alpejskich szczytów jest szczytem elegancji, snobizmu i luksusu.
Być może St. Moritz, nazwane tak na cześć św. Maurycego, nigdy nie stałoby się sławne, gdyby nie przedsiębiorczy Anglik Johannes Badrutt, który w 1864 r. wybudował tam hotel. Turyści chętnie przyjeżdżali latem na kuracje do miejscowych wód, ale przez resztę roku miejscowość świeciła pustkami. Zrozpaczony Badrutt, ponoszący coraz większe straty, zaproponował pewien układ angielskim dżentelmenom, którzy u niego gościli. – Przyjedźcie Panowie zimą, a jeśli nie będziecie zadowoleni, pokryję wszelkie koszty związane z podróżą! – miał powiedzieć Badrutt. Posunięcie okazało się genialne. Anglicy urzeczeni pięknem zaśnieżonej doliny Engadyny, w której przez 322 dni w roku świeci słońce, przedłużyli pobyt do Wielkanocy!
Pod koniec XIX w. Sankt Moritz przeżywało rozkwit. Było pierwszym zelektryfikowanym szwajcarskim miastem i uruchomiło tramwaj elektryczny. Otwarto tu pierwsze w kraju biuro turystyczne. W Sankt Moritz widywano zamożnych fabrykantów, arystokratów z całej Europy i całą plejadę gwiazd na czele z Marleną Dietrich, Charliem Chaplinem, Gretą Garbo i Audrey Hepburn. Urokowi tego miejsca nie oparł się też Alfred Hitchcock, który w hotelu Badrutta spędził swój miesiąc miodowy.
ECH, KALINKA!
Parada rosyjskich dziewczyn w papachach to znak, że rosyjski sezon w „dziurze dla miliarderów” wciąż trwa.
MAGNES
Zaśnieżona dolina Engandyny 150 lat temu zauroczyła grupę Anglików. Od tego czasu można liczyć kolejne zimowe zloty europejskich snobów.
IGRZYSKA I POLO
W 1928 r. miasto było na ustach całego świata – odbyły się tam drugie w historii (po Chamonix) Olimpijskie Igrzyska Zimowe. „Zorganizowany tam tydzień olimpijski przewyższył o niebo wszystko, co dotychczas w tym zakresie widziano” – pisała prasa sportowa. W 1938 r. w St. Moritz bawiła Leni Riefenstahl, słynna fotografka i przyjaciółka Hitlera, wówczas u szczytu sławy po nakręceniu filmu „Triumf woli”. Do stolika w noc sylwestrową przysiadł się reżyser Josef von Sternberg: Do zobaczenia wkrótce, jeśli nie wybuchnie wojna – powiedział na odchodnym. Wojna, jaka wojna?! – zdziwiła się Leni, filmująca nazistowskie parady.
W Hotelu Badrutt’s Palace czas się zatrzymał. Lokaj jak dawniej usłużnie otwiera gościom drzwi. No pictures! – mówi spoglądając na nasze aparaty fotograficzne. Dyskretna obsługa. Na ścianach cenne obrazy, w tym oryginalny Rafael i trochę pop artu – olbrzymie zdjęcie półnagiej piękności, przy którym panowie podnoszą brwi, a panie spuszczają oczy. Na liście gości, których nie odstrasza 15 tys. CHF za noc, znaleźli się Claudia Shiffer i Robert de Niro. Warto czasem poczekać. Ceny spadają po sezonie nawet o 70% – tygodniowy pakiet ze śniadaniem i skipassem w pokoju dwuosobowym można wtedy dostać za pięć tysięcy franków. Do dyspozycji gości jest siedem restauracji, sala do brydża. Mamy szczęście, bo właśnie zwolniły się miejsca przy okrągłym stole na wprost olbrzymiego okna z widokiem na słynne jezioro Moritz.
Co roku staje się ono areną spektakularnych popisów koni i ich jeźdźców. Sezon zaczyna się wyścigiem „White Turf”, a zaraz potem można obejrzeć widowiskowe polo na śniegu. Jeźdźcy spinają konie, ściskają w dłoniach młotki (cienkie kije do gry), którymi w galopie uderzają w pomarańczową piłkę. Jeden z najdzikszych sportów świata ma w St. Moritz ponad 20-letnią tradycję. Śnieg tryska spod kopyt, konie rżą, zawodnicy w amoku krzyczą, omal się nie pozabijają, publiczność wstrzymuje oddech. Jak w tym tumulcie udaje się trafić w piłkę? Czasem można zobaczyć na trybunach księcia Karola, który sam uprawia polo. Dawniej pojawiał się Jerzy Kosiński, autor „Malowanego ptaka”, który grze w polo poświęcił książkę „Gracz”.
KROKODYLA CZAS ZACZĄĆ
Można by sądzić, że w St. Moritz żyją sami Szwajcarzy. Nieprawda, w pięciotysięcznym miasteczku co trzeci mieszkaniec jest cudzoziemcem. Mówi się, że Portugalczycy opanowali restauracje, Włosi – branżę budowlaną, Niemcy – usługi medyczne, Argentyńczycy zaś – szkółki narciarskie. W centrum przy Piazza da Scuola wzrok przyciąga monumentalny gmach Biblioteki. Kuszą bary z muzyką, słynna kawiarnia „Hanselmanna” z czekoladą na gorąco i restauracja Markusa Hausera serwująca co wieczór dania z kamiennego grilla. Każdy sam wybiera ulubione kęski, a potem dogląda je podczas smażenia. Wybór duży, od pospolitego indyka poczynając, a na krokodylu kończąc. Można zamienić to na tradycyjne fondue – tu każdy macza swój kawałeczek chleba we wrzącej masie serowej, a smakosze radzą zanurzać wpierw w kieliszku ze sznapsem!
Jeśli znudzi się kuchnia, można puścić się w wir zakupów. Dolce&Gabbana, Cartier, Jet Set Fashion dla dużych i Jet Set Kids dla małych klientek, Bernie’s Uomo dla eleganckich mężczyzn. Choć na ulicach przeważają narciarze w kombinezonach, między nimi zobaczyć można damy w bajecznie drogich futrach. To klientela słynnych hoteli Kulm, Badrutt’s Palace i Kempinski, który po gości wysyła rolls-royce’a z szoferem.
WIŚTA WIO PO JEZIORZE
Oglądanie konnych zawodów na zamarzniętej tafli jeziora Moritz to jedna z wyrafinowanych rozrywek kurortu.
ZJEDZ I ZJEŻDŻAJ
Tym, co najbardziej przyciąga do St. Moritz, są jednak zimowe sporty – ponad 150 dyscyplin. Królują bobsleje (tutejszy Cresta Run to pierwszy w świecie naturalny tor), curling, hokej, narciarskie maratony biegowe na zamarzniętych jeziorach, a przede wszystkim narciarstwo alpejskie. Najlepsze narciarki ścigają się w Pucharze Świata. Pozostali mają do wyboru 350 km wspaniałych nartostrad (sześciodniowy karnet za 358 CHF).
Ośrodków narciarskich jest kilka. Największy z nich to Corviglia, gdzie zjeżdża się z najwyższego szczytu Piz Nair (3000 m n.p.m.). Większość z 30 tras jest stroma, choć ze względu na ich perfekcyjnie przygotowanie, nie jest to wielkim problemem. A bary na stokach, zwłaszcza te u Reto Mathisa są świetne. Amatorzy jazdy off piste zwykle wypuszczają się na stoki nieco dalszej Diavalezzy, żeby zjechać z lodowca Morteratsch dziesięciokilometrowym szlakiem. Można szusować też ubitymi nartostradami w otoczeniu folderowych pejzaży – góry, góry aż po horyzont i słońce.
Jeśli sił w nogach starczy, trzeba wybrać się na piątkową „Snow Night” do ośrodka Corvatsch (25 CHF). Świetnie oświetlona pięciokilometrowa trasa czynna do drugiej w nocy jest najdłuższą taką nartostradą w Szwajcarii. Posiłek na górnej stacji Corvatsch Murtel, a potem w dół. W pół drogi obowiązkowy postój przy Hossa Bar – najlepsza muzyka na stokach i najlepsze grzańce przy księżycu. Najbardziej pożądany drink to „Sankt Moritz”, posmak tutejszego luksusu. Kruszony lód, wódka o smaku czarnej porzeczki i szampan w proporcji 3:1. Do tego syrop miętowy i pestki. Po czymś takim narty same zdają się skręcać.