Europejska stolica chaosu, uosobienie wszelkich plag trawiących Włochy, a jednocześnie miasto pełne uroku i nobliwych zabytków. Wielu z ponad 40 milionów turystów, którzy rokrocznie odwiedzają Półwysep Apeniński, szerokim łukiem omija to miasto. Odstrasza ich opinia, która mu towarzyszy. Ale to nie my… Witajcie w Neapolu!
Dostępny PDF
Sam Johann Wolfgang Goethe, podczas młodzieńczej podróży po Europie, szczególną estymą obdarzył to włoskie miasto. I to na jego cześć ukuł owe „Zobaczyć Neapol i umrzeć!”.
Przez wieki przewinął się tutaj istny korowód – władców, dynastii oraz państwowych tworów. W liczącej blisko dwa i pół tysiąca lat historii Neapol był zarówno grecką kolonią, jak i rzymskim kurortem dla elit Cesarstwa. Rządzili nim Normanowie, Hohenstaufowie i hiszpańscy Burbonowie. Pozostawili po sobie wspaniałe kościoły, pałace i zamki. Jego nadmorskie położenie od zawsze sprzyjało handlowi, który przekładał się na zamożność tutejszego kupiectwa. Jednak współczesny turysta wie, że Neapol dał światu: pizzę, spaghetti napoli oraz włoskie lody.
GENTILE ZNACZY ŁAGODNIE
Łagodnie rzecz ujmując, śmieci zaczynają być delikatnym problemem Neapolu.
PAMIĘTAJCIE O POMPEJACH
Dostojny Wezuwiusz górujący nad błękitem Zatoki Neapolitańskiej przypomina, że w tym miejscu to do niego może należeć ostatnie słowo.
CAMORRA I ŚMIECIOWE ELDORADO
Ostatnimi czasy Neapol, jeżeli pojawia się w agencyjnych wiadomościach, to najczęściej w kontekście negatywnym. Gdyby Goethe wiedział, co stało się z jego miłością, zapewne cierpiałby nie mniej niż młody Werter. Od kilku już dekad miasto zmaga się z dwoma zagrożeniami. Pierwsze – to lokalne organizacje przestępcze, czyli Camorra. Drugie – to śmieci.
Któż nie pamięta „Ojca chrzestnego” i eleganckich panów w garniturach z ich gangsterskim kodeksem? Cóż, tutaj tego nie znajdziecie. Od samego swojego powstania Camorra skupiała przeważnie rzezimieszków pozbawionych finezji i skrupułów. Jako pierwsza zaczęła handlować narkotykami (mafia przez lata trzymała się od nich z daleka) i nie wahała się współpracować z gangsterami z byłego Związku Radzieckiego czy Chin. Jest luźną konfederacją wolnych watażków, którzy równie brutalnie obchodzą się z wrogami, jak i z samymi sobą. Mimo wieloletniej wojny włoskiego aparatu państwowego z Camorrą, ta nadal istnieje i ma się dobrze. Nic dziwnego, skoro jej główny zarobek leży, i to dosłownie, na ulicach miasta.
Neapol i jego okolice od lat cierpią na przeludnienie. Rozwój miasta nigdy nie szedł w parze z troską o infrastrukturę, szczególnie komunalną, która od lat była areną bałaganu i łapówkarstwa. W efekcie aglomeracja zaczęła tonąć w śmieciach, a ich usunięcie stało się zadaniem tak samo pilnym, co intratnym. Firmy sektora komunalnego zostały przez Camorrę szybko opanowane. Jedne za drugimi, wyrosły nielegalne składowiska, które zaczęły zatruwać glebę, prowadząc do powstania słynnego „trójkąta śmierci” – obszaru, gdzie dewastacja środowiska przyczyniła się do wysokiej zachorowalności na raka oraz inne choroby.
W kryzysowych okresach Neapol dosłownie tonął w górach śmieci. Na ulice wychodzili zdesperowani, protestujący mieszkańcy. Istniało realne niebezpieczeństwo wybuchu pandemii wywołanej rozkładającymi się w słońcu resztkami. Cały cywilizowany świat patrzył na Neapol z mieszaniną zdziwienia i obrzydzenia. Ów węzeł gordyjski doprowadził nawet do dymisji rządu, sprawiając, że Włochy stały się krajem, w którym nowy premier (wówczas powracający Berlusconi) zaczynał od obietnicy zajęcia się śmieciami.
EUGENIO, CZYLI NEAPOLITAŃCZYK
Nasz gospodarz to neapolitańczyk z krwi i kości. Prowadzi niewielki hostel i chociaż przedsięwzięcie dopiero się rozkręca, nie mamy wątpliwości, że z takim właścicielem jest skazane na sukces. Eugenio nie czeka na nas, jedynych swoich gości, z założonymi rękoma. Postanawia wyjść naprzeciw. Kiedy ów postawny jegomość, o kubaturze niedźwiedzia i aparycji człowieka na bakier z prawem, woła do nas z daleka, czujemy się nieswojo. Surową fizjonomię szybko jednak rozjaśnia radosny uśmiech, który już do końca naszej znajomości nie schodzi mu z twarzy.
Chociaż angielski Eugenia jest, łagodnie mówiąc, na poziomie kreskówek dla dzieci, dogadujemy się bez problemu. Brakujące słowa nasz „hostelarz” uzupełnia włoskimi albo dynamiczną mimiką, która mogłaby opisać nawet teorię względności. Eugenio, w końcu Włoch, mówi dużo. Bardzo dużo. Najpierw objaśnia nam działanie wszystkich hostelowych urządzeń (włącznie ze zwykłym kranem – wszak nie wiadomo czy mamy u siebie bieżącą wodę), a następnie wyciąga mapę i pokazuje miejsca godne uwagi. Papier pokrywa się zakreśleniami, ścieżkami i wykrzyknikami. Te ostatnie symbolizują okolice, gdzie lepiej nie wchodzić, chociaż Eugenio co chwila zapewnia, że Neapol, jako taki, jest oazą bezpieczeństwa.
ZABRUDZONE ŚLADY CZASU
Porankiem, w asyście pięknego słońca i wiosennych temperatur, przekraczamy próg miejskiej bramy Castel Gapuano i wstępujemy do przedziwnego świata Centro Storico. Ta część miasta, którą wypada nazwać „starówką” składa się z gęstej sieci: ulic, uliczek i ciasnych „kiszek”, tworzących na mapie ogromny labirynt. Poza kilkoma kościołami i pałacami nader trudno określić, ile lat mają poszczególne, przeważnie mieszkalne, budynki. Elewacje niemal wszystkich są prawie czarne od brudu i spalin, zamazujących jakiekolwiek ślady czasu. Ściany strzelają do góry, sprawiając, że w wielu zaułkach panuje półmrok. Niektóre miejsca wyglądają jakby nigdy nie widziały światła. Z ciekawością zanurzamy się więc w kolejne zakamarki, dając się uwieść grze, jaką prowadzą tu siły słońca i ciemności.
Koło nas, mimo iż miejsca niewiele, buzuje ruch uliczny. Klimaty jak w odległej Azji. Co chwila mijają nas kolejne brzęczące skuterki. Czasami też, choć wydaje się to niemożliwe, wąskimi dróżkami przemykają samochody. Po obitych zderzakach widać, że jazda po Neapolu to niełatwa sztuka…
CIĘCIE
Główna ulica Centro Storico niczym szczelina rozdziera miasto, wiodąc prosto do biznesowej części Neapolu.
MIASTO SPOGLĄDA NA WEZUWIUSZA
Zostawiamy za sobą uliczki i wychodzimy na otwartą przestrzeń, gdzie w końcu można odetchnąć pełną piersią. Blisko nabrzeża Neapol zmienia się nie do poznania. Trudno uwierzyć, że to nadal to samo miasto. Na reprezentacyjnej Via Toledo kwitnie handel, a pobliska galeria handlowa imienia Króla Humberta I tętni życiem, na równi ze swoją słynniejszą siostrą z Mediolanu, Galerią Wiktora Emmanuela. Kamienice robią się dostojne, a hotele, takie jak „Albergo Vesuvio” (to w nim nocował Bourvil w znanej komedii z Louisem de Funès „Gamoń”), mają najpiękniejsze widoki na zatokę i cumujące tam jachty.
Neapol, mimo wojny, zachował zabytki swojej bogatej przeszłości, choćby średniowieczne zamki. Szczególnej uwagi wart jest San Elmo, który znajduje się na strategicznym wzniesieniu górującym ponad miastem. Dopiero z tej perspektywy docenić można plątaninę Centro Storico. Główna ulica dzieli miasto niczym bruzda, rozdzielając je na dwie części. W tle czuwa nieodległy Wezuwiusz – piękny i nadal groźny, a kojarzący się niepokojąco z erupcją, która wieki temu zmiotła starożytne Pompeje.
ARRIVEDERCI NAPOLI!
Poczciwy Eugenio nie miał racji, kiedy podzielił nam Neapol na miejsca przyjazne i te mniej bezpieczne. Prawdziwa linia podziału przebiega tu wcale nie w przestrzeni, ale w czasie…
Kiedy popołudniami lub pod wieczór wchodziliśmy w objęcia Centro Storico – te same miejsca, które wywoływały w nas „radość o poranku”, u schyłku dnia wzbudzały zgoła odmienne odczucia. Uliczki, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej podziwialiśmy sympatyczną grę cieni, teraz wyraźnie przestrzegały przed samotnymi spacerami. Nawet oblicza mijanych ludzi przybierały jakiś surowy wyraz, sprawiając, że znikał gdzieś, obecny tu wcześniej, nastrój pogodnej afirmacji życia. Ruch uliczny przybierał na sile oraz gwałtowności.
Kiedy opuszczaliśmy Neapol, przeważały jednak wspomnienia najmilsze. Zatoka i widoki, Via Toledo, zabytki, Wezuwiusz… I przekonanie, że kiedy znów się tu pojawimy, powita nas ta sama, niepowtarzalna gra słońca i cieni, tworząca magiczny klimat tego miasta.