Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2012 na stronie nr. 30.

Tekst: Marcin Kołpanowicz,

Słońce nad Gudhjem, czyli jajko na śledziu


Tekst o Bornholmie mógłby wyglądać tak:
Morze, morze, morze… (powtórzone sto razy)
Niebo, niebo, niebo… (powtórzone sto razy)
Zieleń, zieleń, zieleń… (powtórzone sto razy)
Do tej wyliczanki należałoby jeszcze dodać spokój, ciszę i relaks. Niestety, redakcja miesięcznika Poznaj Świat nie zamieściłaby tego.
Lojalnie więc uprzedzam, że poniższy zdyszany galop słowny jest w swej istocie zaprzeczeniem niespiesznego rytmu nadającego tempo życiu na Bornholmie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Pocztówki z wyspy wycięte są w jej kształt – zbliżony do rombu czworobok. Ale regularny kontur to nie jedyna osobliwość Bornholmu. Dzięki ciepłym morskim prądom wyspa ma zaskakująco łagodny klimat. Ciepłe zimy (średnia temperatura stycznia to 0°) i przedłużające się do września słoneczne lata sprawiają, że rosną na niej figi, morwy i araukarie, a przewodniki turystyczne zachwalają ją jako „Majorkę Północy”. O tym, że nie jest to tylko licentia turistica, świadczy fakt, że od niedawna uprawia się tu również winorośl.

 

CENZOR TU BYŁ

Plaże Bornholmu składają się z wyjątkowo drobnego piasku (na zdjęciu) i nudystów (poza kadrem).

ŚLEDŹ POWSZEDNI

Po przytulnych uliczkach z kominem wędzarni w tle snuje się zapach wędzonych ryb...

...a śledź występuje niemal na każdej pocztówce.

 

CZYM POPIĆ RYBNE CUKIERKI

 

Producent lokalnego wina, Jesper Paulsen, wyjawia metodę, dzięki której zlokalizował najlepiej nasłonecznione tereny – pędy sadził w miejscach, gdzie najchętniej opalała się jego żona. Tym sposobem stał się bornholmskim potentatem winnym – niestety za cenę skutecznego przepędzenia żony, która obecnie zażywa kąpieli słonecznych na działce sąsiada. Cała roczna produkcja wina sprzedaje się błyskawicznie, a gdy zapas się kończy, cena ostatniej butelki szybuje w górę w tempie godnym najszlachetniejszego trunku. Jakby nie było, wino to można spokojnie nazwać burgundem, gdyż nazwa wyspy wywodzi się od germańskiego plemienia Burgundów, którzy zamieszkiwali w V wieku ówczesny Burgundaholm, zanim przenieśli się do nazwanej również od nich Burgundii.
Pani Jagna, Polka zakochana w tej wyspie i mieszkająca na niej od 15 lat wraz z mężem, Duńczykiem, wita nas na wzgórzu z widokiem na miasteczko Gudhjem i morze. W tak pięknych „okolicznościach przyrody” wznosimy toast wytrawną nalewką z 29 ziół, przypraw i kwiatów. Gammel Dansk, czyli Staroduńska jest, jak zapewnia etykietka: dobra rano, w południe i wieczorem – i dla całej rodziny.
Jednak najpopularniejszym napojem na Bornholmie, jak zresztą w całej Danii, pozostaje piwo. W XVII wieku, gdy picie brudnej wody powodowało liczne epidemie, król Chrystian IV wyznaczył dzienny limit piwa na głowę mieszkańca: 8 litrów dla dorosłego, 4 dla dziecka. Lokalne piwo serwowane do morskich specjałów znakomicie równoważy swą goryczką słodki smak ryb. Cukierki śledziowe – tak żartobliwie określają przyjezdni podawane tu smakołyki. Bornholmczycy, zgodnie ze skandynawską tradycją, obficie przyprawiają rybę cukrem – w dawnych czasach wynikało to głównie z wysokiej ceny soli. Choć „śledź na słodko” brzmi dziwnie, to smakuje wybornie, zwłaszcza z dodatkiem hurtowych ilości koperku, szczypiorku, konfitury żurawinowej, miodowej musztardy czy remulady (duńskiego sosu na bazie majonezu, wzbogaconego rozdrobnioną kapustą, cebulą i ogórkami).
Kolejnym kulinarnym hitem wyspy jest sol over Gudhjem – w tłumaczeniu: „słońce nad Gudhjem”, gdzie samo Gudhjem oznacza „dom Boży” i jest nazwą miasteczka. Owym „słońcem” jest żółtko jajka, umieszczone pośrodku wędzonego śledzia, posypanego rzodkiewką i koperkiem – pycha!

 

 

O RETY! BRAK TANDETY!

 

O atrakcyjności tutejszej kuchni najlepiej świadczy fakt, że na wyspie nie zagrzał miejsca McDonald’s – to jedno z nielicznych na świecie miejsc, z których ten fast food wycofał się równie szybko, jak się pojawił.
Polityka turystyczna tutejszych władz jest genialna w swej prostocie – zakazane są przydrożne billboardy, krzyczące reklamy, hotele-gargamele, stragany z plastikową tandetą i muzyka z gatunku umca-umca. Słowem: nie ma tu kiczowatego badziewia, które potrafi obrzydzić najpiękniejsze zakątki globu. Dzienna liczba turystów nie może przekroczyć liczby mieszkańców wyspy, dzięki czemu nie występują korki na drogach i hałaśliwe stada przepędzane od must-see do view-point i z powrotem. Ocalona została atmosfera rybackiej wyspy, żyjącej własnym, leniwym rytmem. Zwolnij, wyluzuj, zapatrz się w fioletowo kwitnące pole szczypiorku, kontempluj ruch morskich fal, słuchaj „brzmienia ciszy” lub wieczornego koncertu słowika – oto przykazania dla odwiedzających wyspę.
Tutejsze plaże można by nazwać kopalniami piasku do klepsydr. Biały piasek jest tak drobny, że przez wieki był najwyżej ceniony przez wytwórców piaskowych zegarów. Cóż, czas na Bornholmie płynie wolniej. Spacery, rowerowe przejażdżki, rejsy łodzią czy po prostu obserwowanie obłoków – to najbardziej odpowiednie zajęcia dla przyjeżdżających do Rønne, Aakirkeby, Hasle, Allinge, Gudhjem, Nexø, Svaneke lub Tejn – by wymienić wszystkie 8 miasteczek położonych na wybrzeżach Bornholmu.

 

RØNNE BIAŁO-CZERWONNE

Latarnia morska w Rønne jest zwiastunem bezpiecznej przystani.

STRAŻNICY DZIEDZICTWA

Owce z Bornholmu strzegą pozostałości XIII-wiecznego zamku Hammershus przed budowlanym zapałem mieszkańców wyspy.

TA WYSPA TO MA KLIMAT

Dzięki ciepłym prądom opływającym wyspę w sadach na Bornholmie spotyka się morelowce, figowce i araukarie, a w ogródkach kwitną storczyki.

 

WYSPA STRATEGICZNA

 

Bornholm nie zawsze był oazą spokoju – na wyspie rozlegał się często szczęk mieczy i huk dział. Najpierw wikingowie wyparli stąd Burgundów, później Duńczycy wikingów, jeszcze później Szwedzi Duńczyków, a w międzyczasie próbowali wcisnąć się tutaj słowiańscy Wendowie. W XIII w. biskupi ze szwedzkiego Lundu wybudowali na północnym czubku wyspy warownię Hammershus. Trzech bohaterów: Jens Pedersen Kofoed, Paul Anker i Willum Clausen (ich imiona noszą dopływające do wyspy promy) wywołało w XVII w. udane powstanie przeciw Szwedom i od tego czasu – z małymi przerwami – do dziś Bornholm podlega koronie duńskiej, choć geograficznie bliżej mu do wybrzeży Szwecji. Zamek Hammershus nie został zniszczony przez wrogie wojska – mieszkańcy wyspy, którym kojarzył się on z przyjezdnymi ciemiężcami, wyrwali kamienie z jego murów i spożytkowali do budowy własnych domów. W czasie II wojny światowej Bornholm stał się niemiecką bazą, a po jej zakończeniu miał być poddany Anglikom. Tymczasem wyspę zaatakowały wojska sowieckie – w nietypowy dla siebie sposób, za pomocą ulotek, Rosjanie ostrzegli dzień wcześniej o planowanym bombardowaniu, po czym niemal zrównali z ziemią zajmowaną przez Niemców „stolicę” wyspy, Rønne, i miasteczko Nexø. Nikt z miejscowych nie zginął – zdążyli schronić się w lasach. Sowieci stacjonowali na wyspie jeszcze przez rok, licząc chyba na to, że uda im się przejąć ten strategiczny punkt na środku Bałtyku przez zasiedzenie. Dania, w której stronę Bornholmczycy niezmiennie kierowali swe uczucia patriotyczne, udawała, że nie zauważa obecności krasnoarmiejców na wyspie. Szwecja w ramach pomocy przysłała pozbawionym dachu nad głową mieszkańcom 300 drewnianych domków, które stoją do dziś. Dopiero gdy mocarstwa zagroziły, że zerwą postanowienia jałtańskie dotyczące nowych granic Europy, Rosjanie niechętnie opuścili wyspę.

 

 

PODGLĄDACZ MIMO WOLI

 

Skandynawowie nie zasłaniają zazwyczaj okien swoich domów. To wymóg purytańskiej, protestanckiej obyczajowości. Zgodnie z jej regułami nikt nie ma nic do ukrycia i może tego dowieść za pomocą dosłownie pojmowanej okiennej „przejrzystości”. Pod wieczór na parapecie obok kompozycji kwiatowej i porcelanowej figurki stawia się zapaloną lampę lub świecę – dawnymi czasy rozświetlano tym sposobem mroki ulicy. Kiedy wybrałem się wieczorem na zwiedzanie Rønne, zajrzałem przez okno zarośniętego dzikim winem schludnego domku. Na środku salonu, przy nakrytym białym obrusem stole siedziała, podpierając głowę, szczupła kobieta z niewidzącym, utkwionym w ścianę wzrokiem. Po godzinnym spacerze wracałem tą samą trasą i znów rzuciłem okiem przez okno: kobieta siedziała z tym samym szklanym wzrokiem, podparta na tej samej dłoni. Choć Duńczycy są mniej zdołowani niż Szwedzi, a Bornholm jest najsłoneczniejszą częścią Danii, miejscowych – jak zauważyłem – również dopada zmora północnych krain, depresja.
Z tą zmorą walczy się m.in. za pomocą… nie, nie tylko alkoholu, również – kwiatów. W przydomowych ogródkach kwitną oszałamiająco kolorowe bratki, efektowne pnące róże, a nawet orchidee, którym sprzyja łagodny klimat wyspy. Kwiaty na klombach często sadzi się w taki sposób, by tworzyły duńską flagę lub nieoficjalną flagę Bornholmu – zielony krzyż na czerwonym tle. Tuż przy ścianach domów wprost z chodnika wyrastają wysmukłe malwy. Same domy, wzniesione w tradycyjnej szachulcowej konstrukcji, malowane są w intensywne, kontrastowe barwy. Najpopularniejsza jest czerwień bornholmska, przypominająca kolor minii, często spotykane są: ciepły żółcień, błękit (kobalt nieba lub turkus morza), wapienna biel, niekiedy róż i fiolet. Wszystko to razem mogłoby tworzyć zgrzytliwą kakofonię, jednak odcienie są na ogół tak umiejętnie dobrane, że ulice sprawiają wrażenie radosnej harmonii. Budynki – podobnie jak łodzie – są co rok świeżo malowane.

 

TUTAJ STAŁ TEN DOM

Płaskorzeźba na fasadzie kamieniczki w Rønne upamiętnia bombardowanie wyspy przez Armię Czerwoną w 1945 r.

OCHRONIARZ

Na parapetach tutejszych domów stoją kwiatowe kompozycje i porcelanowe figurki. Wyjątkiem była czerwona, żywa papuga pilnująca domku pod błękitną flądrą.

CIESZY OKO

Ryzykowne zestawienia kolorów na Bornholmie nigdy nie rażą.

 

ŻUBRY I ŚNIEG NA MAJORCE

 

Na Bornholmie od stuleci całe pokolenia mogły wyżywić się dzięki połowom ryb. Jeszcze w 2005 r. wyspa była potęgą rybacką, a bornholmski rybak (fisker) należał do najbogatszych na Bałtyku. Sześć lat temu było tu 150 łodzi, dziś jest już tylko 98, a ich liczba wciąż dramatycznie spada. Urzędnicy UE stwierdzili, że na Bałtyku ryb jest coraz mniej i wprowadzili limity i absurdalne przepisy ograniczające np. dozwoloną wagę łososi do 3 kg. System ten wzmocnił wielkie jednostki, a dla małych kutrów okazał się zabójczy. Rybacy z dziada pradziada dziś, rozgoryczeni, sprzedają swoje kutry; ich dzieci na pewno nie będą już morskimi wilkami.
Zajmą się być może rejsami wycieczkowymi do Christiansø, agroturystyką lub rękodziełem. Albo znajdą zatrudnienie przy nadzorowaniu żubrów – na Bornholm przywieziono właśnie z Białowieży byka i sześć krów, które mają dać początek wielkiemu stadu. Celem wartego 8 mln duńskich koron projektu przywrócenia populacji żubrów na Bornholmie jest poprawa równowagi biologicznej wyspy i stworzenie jeszcze jednej turystycznej atrakcji.
Jagna opowiada, że w 2010 r. nawiedziły Bornholm tak intensywne opady śniegu, że władze musiały ogłosić stan wyjątkowy. Było to w okresie Bożego Narodzenia, więc uwięzieni w domach zostali nie tylko mieszkańcy, ale też odwiedzający ich krewni i znajomi. Do odciętej od świata, spodziewającej się dziecka kobiety wysłano czołg z pomocą medyczną, lecz pojazd zarył się w śniegu. Wtedy dzielna położna ruszyła dalej, jak 100 lat temu, na nartach. I zdążyła w samą porę: urodził się zdrowy chłopczyk, jedno z trzech „śnieżnych dzieci”, które przyszły na świat w czasie kataklizmu. Ludzie dzielili się wówczas jedzeniem, pomagali starszym, odwiedzali chorych sąsiadów – dziś Polka wspomina te chwile z uśmiechem, ale wtedy z „pięknej zimy” nie cieszył się nikt.
Ciemnowłosa, obdarzona śródziemnomorską urodą Jagna i tak uważa Bornholm – mimo tej jednorazowej śnieżnej anomalii – za Majorkę Północy. Z akcentem na: „północy”.