Gródek, Kłomino, Westwalenhof – to kilka nazw tej samej miejscowości w gminie Borne Sulinowo. Niegdyś zamknięte dla cywilów, po powrocie na mapę Polski miasteczko zaczęło wymierać. Opuszczone, szabrowane, wyburzane.
Dostępny PDF
Za Piłą trzeba zjechać z głównej drogi i podążyć za drogowskazem: „Kłomino 2,5”, by dotrzeć do celu na pograniczu dwóch województw: zachodniopomorskiego i wielkopolskiego. Na rozjeżdżonej leśnej ścieżce wybrukowane gdzieniegdzie fragmenty świadczą o niedawnym życiu tej okolicy. Teraz kontrolę nad nią przejmuje las. Telefony milkną, tracąc zasięg. Jeśli podążyć za ścieżką, trafi się w sam środek opuszczonego miasteczka. Zwą je „widmem” lub „osadą duchów”.
DROGA EWAKUACJI
Pobyli, wyszli i już nie wrócą.
KUSTOSZE W PANTERKACH
Aby wejść w klimaty Gródka z dawnych lat, turyści wynajmują przewodników w wojskowych mundurach, którzy dowożą ich do Kłomina radzieckimi UAZ-ami.
JEŹDZIEC APOKALIPSY
Kim był? Co chciał? Dokąd zmierzał?
BURZA PRZED CISZĄ
Miasteczko na początku nie znało spokoju. Przechodziło z rąk do rąk, zmieniając wygląd i nazwę. Zanim w dokumentach gminy zaczęło funkcjonować jako Kłomino, nosiło inne miana. W okresie niemieckim był to Westwalenhof. Jego historia rozpoczęła się około 1935 roku od przyjazdu niemieckich oddziałów Służby Pracy. W czasie wojny w kompleksie drewnianych baraków, na wzgórzu zwanym Psią Górką, zorganizowano przejściowy obóz jeniecki. Przetrzymywano w nim głównie Polaków, ale także Francuzów i Rosjan. Ci, którzy przeżyli, ufundowali później tablicę informacyjną – przybita do kamienia przy głównej drodze jest jednym z nielicznych śladów niemieckiej historii miasta.
Zdecydowanie więcej namacalnych pamiątek pozostawili po sobie na tych ziemiach Rosjanie. Armia Czerwona pojawiła się w Westwalenhof natychmiast po zakończeniu II wojny światowej. Otoczyła teren wysokim, potrójnym płotem oraz zaporą z drutu kolczastego pod napięciem i zabroniła cywilom zbliżać się do wojskowej osady. Po wyjeździe armii okazało się, że była to supernowoczesna, jak na owe czasy, baza rakietowa. Niewiele osób wiedziało o jej istnieniu w leśnych gąszczach: miasteczko zmieniło swoją nazwę na Gródek i na długie lata zniknęło z mapy Polski.
Gródek, pomyślany jako osiedle dla rodzin żołnierzy i oficerów ściśle tajnej, elitarnej jednostki, miał być samowystarczalny. Otwarto sklepy, salę kinową i stołówkę. Zbudowano bloki z wielkiej płyty – poniemieckie koszary rozebrano, a cegły wysłano na plac budowy Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Pięć tysięcy mieszkańców żyło tu do czasu rozpadu ZSRR w 1991 roku i likwidacji radzieckich baz wojskowych w Polsce. Dwa lata później wyjechali z miasteczka ostatni żołnierze z rodzinami. Ulice opustoszały. Gródek zaczął wymierać.
DOM OFICERA
Najbardziej rozpoznawalny budynek Bornego Sulinowa. Dwa lata temu strawił go pożar.
OSTATNI CIEŃ ŚWIETNOŚCI
Ocalała rzeźba na tyłach zrujnowanego Domu Oficera.
WYBÓR EWY
To mieszkanie wraz z jedynym tutaj blokiem w niezłym stanie kupiła, zostając w Kłominie, Pani Ewa Balcerek. Zamieszkała w nim wraz z mamą (na zdjęciu) i resztą rodziny. Wciąż liczy na turystów.
TO NIE MUSIAŁ BYĆ KONIEC
– Pamiętam 1997 czy 1998 rok: budynki w Gródku były jeszcze w doskonałym stanie. Szyby w oknach, niezburzone ściany. Można było się wprowadzać do tych bloków i mieszkać – opowiada profesor Tomasz Nawrocki, wykładowca z Uniwersytetu Śląskiego. Od lat przyjeżdża ze studentami do Bornego Sulinowa na badania socjologiczne i przy okazji obserwuje proces dewastacji Kłomina. Spotkaliśmy go akurat w momencie, gdy oprowadzał po ruinach kolejną ekipę swoich studentów. Wchodzimy razem z nimi do środka – kiedyś to był blok mieszkalny. Gdzieniegdzie widać jeszcze zachowane fragmenty tapet i malunków na ścianach: tu, gdzie narysowane są postaci z bajek, był zapewne pokój dziecięcy, a tam, pod napisem „Kafe” stał stolik, przy którym rodzina zasiadała do obiadu. Dziś drogę do pokojów tarasuje leżący wszędzie gruz.
Początkowo były pomysły na uratowanie Kłomina. Gdy w 1993 roku miasteczko przeszło pod polską administrację, komuś zaświtało w głowie, by wystawić je na sprzedaż za 2 mln złotych. Kupiec jednak nie znalazł się i koncepcja umarła w zarodku. Podobnie było z pomysłami na miasteczko dla harleyowców, oazę dla emerytów czy poligon dla grup ratowniczych. Pojawiały się też mniej przemyślane koncepcje: – Chciano tutaj osadzić Polaków z Kazachstanu – wspomina prof. Tomasz Nawrocki. – Ale wówczas powstałoby getto, ludzie mieszkaliby w zamknięciu i nie integrowali się ze społeczeństwem.
W końcu, gdy zabrakło już pomysłów na rozwój Kłomina, gmina sięgnęła po rozwiązanie ostateczne: wyburzanie budynków. Z całej infrastruktury miejskiej pozostało tylko kilka domów: dawny szpital, trzy budynki koszarowe, stołówka, witacz i prywatny blok mieszkalny. Cztery kolejne bloki są w trakcie wyburzania.
JAK LUDZIE PRZYJADĄ...
Jedną z poniemieckich koszarowych kamienic zajmują miejscowi. Dwie rodziny – dwanaście osób. Do Kłomina sprowadzili się kilka lat temu, gdy osada chyliła się już ku upadkowi. Zajęli mieszkania na ostatnim piętrze, skąd otwiera się najlepszy widok na dawne miasteczko, i zaczęli prowadzić spokojne życie z dala od cywilizacji. O żywność latem nie jest trudno: pobliskie jeziora są pełne ryb, a lasy – grzybów. Ciężko natomiast o warzywa – ziemia jest zbyt jałowa na uprawy. Po zakupy mieszkańcy muszą wybierać się do oddalonych o 5 km Nadarzyc. Albo do Bornego Sulinowa – tam jest więcej sklepów i przychodnia, ale droga jest ponad dwukrotnie dłuższa. Gdy nasypie śniegu, leśne ścieżki dookoła dawnego Gródka stają się nieprzejezdne. Ciężko wydostać się z osady, a i turyści wówczas nie rozpieszczają jej swoją uwagą.
Miejscowi z nadzieją patrzą na jeden z budynków, który w przeciwieństwie do pozostałych, nie niszczeje z roku na rok, tylko ładnieje. Budynek rzuca się w oczy. To typowy „leningrad”: czteropiętrowy blok z wielkiej płyty, ale w przeciwieństwie do innych ma całe ściany i niezerwane balkony. Z zewnątrz jest ozdobiony niebieskimi ceramicznymi płytkami – relikt czasów świetności Gródka. W środku nie brakuje poręczy przy schodach, w mieszkaniach są drzwi i okna. Widoczny z daleka czerwony napis na elewacji ostrzega: „Teren prywatny dozorowany”.
Ewa Balcerek kupiła ten budynek pięć lat temu. Zanim jeszcze poradzieckie bloki zaczęły padać jeden po drugim, miała wizję tego miejsca. – Chciałam trafić do ludzi z marzeniami, wyobraźnią. Do kogoś, kto widziałby tam nie tylko gruzy, brak dróg, bezrobocie, ale możliwość stworzenia czegoś od początku, czegoś wyjątkowego… – opowiada. Rzeczywistość zmieniła jej plany: właścicielka sprzedała innemu inwestorowi dwie skrajne klatki, zostawiając w środkowej kilka mieszkań dla swojej rodziny. Co zrobi z pozostałymi pomieszczeniami? – Może z czasem pocztą pantoflową uda się dotrzeć do wczasowiczów innych niż znajomi, zobaczymy. Czas pokaże.
Gdy w wakacje jest słoneczna pogoda, przez Kłomino przewijają się tłumy. Ludzie wracają z urlopów znad pobliskich Zalewów Nadarzyckich. Spędzają godzinę, dwie na spacerze po zarośniętych chwastami dróżkach, komentują upadek, robią zdjęcia i jadą dalej. Nic nie zatrzymuje ich w Kłominie na dłużej.
NIE TYLKO RUINY
Okolice Bornego Sulinowa to również lasy, jeziora, rzeka i wrzosowiska.
TAJEMNICE BORNEGO
Borne Sulinowo mógł spotkać podobny los. Jedno z najmłodszych miast w Polsce również „odnalazło się” na mapach kraju dopiero w 1993 roku. A jego historia jest niemalże identyczna z dziejami Kłomina: zbudowane parę lat przed wojną, służyło za poligon dla artylerii Wehrmachtu, po czym przeszło we władanie radzieckiej armii. Gdy ZSRR rozpadł się, żołnierze opuścili miasteczko. Jednak, w przeciwieństwie do Gródka, nie zostało ono zapomniane. Sprowadzono do niego mieszkańców i zagospodarowano tereny dawnego poligonu. Rozpoczął się cywilny okres w historii Bornego Sulinowa.
– Borne jest większe od Kłomina, lepszy jest też do niego dojazd. Mała gmina nie była w stanie pociągnąć rozwoju dwóch takich miejscowości – wyjaśnia profesor Nawrocki. W Bornem Sulinowie przez pewien czas straszyły podobne „szkielety”: niektóre bloki mieszkalne nie miały podłóg, poniemieckie hangary wojskowe rdzewiały. Jednak miasto podniosło się. Zostało wyremontowane i odnowione. Przygotowane na spotkanie z wczasowiczami. A ci nie kazali długo na siebie czekać.
Przyjeżdżają zaciekawieni historią i zabytkami. Miłośników legend przyciąga też do Bornego Sulinowa opowieść, jakoby pod ziemią istniało alternatywne miasto z koszarami, lotniskiem, szpitalem, laboratorium i pomieszczeniami produkcyjnymi. Wykorzystywać je mieli Niemcy do badań nad tajnym uzbrojeniem.
Sporym zainteresowaniem cieszy się osławiony Dom Oficera – kasyno dla żołnierzy wyższej rangi i centrum kulturalne miasta, zarówno w czasach niemieckich, jak i rosyjskich. Okazała budowla kiedyś zadziwiała przepychem: wnętrze w stylu renesansowym ozdabiały płaskorzeźby i ciężkie kryształowe żyrandole, a szerokie schody na tyłach budynku ciągnęły się promenadą nad jezioro Pile. Niestety, urok tego miejsca widać dziś jedynie na zdjęciach: dwa lata temu budynek strawił pożar. Pozostały ruiny. Podobny los spotkał inny zabytek Bornego Sulinowa – willę generała Guderiana. Rozpadający się barak z cegły był bogato zdobionym pałacykiem. Stąd we wrześniu 1939 roku miał paść rozkaz ataku na Polskę.
Ale nie tylko mity i zabytki ściągają turystów do Bornego Sulinowa. To miasto jest doskonałą bazą dla miłośników sportu na łonie natury. Nurkom podoba się podwodny las sosnowy znajdujący się na dnie jeziora Pile. Uprawiający kajakarstwo bez trudu znajdą wypożyczalnie sprzętu, który wykorzystają nad rzeką Piławą. Oznakowane szlaki rowerowe i piesze pokazują piękno krainy jezior i prowadzą dookoła rezerwatu bagiennego.
Ci, którzy udają się pieszo w kierunku jednych z najbardziej znanych w Polsce wrzosowisk – kłomińskich – mają szansę trafić do dawnego Gródka. Należy się jednak pośpieszyć. Niedługo historia miasteczka może również stać się jedną z legend regionu Borne Sulinowo.