Przez całe stulecia była czymś więcej niż królewskim nakryciem głowy. W świadomości Węgrów nie tylko gwarantuje ona istnienie państwa, ale posiada siłę mistyczną. Była traktowana niemal jak osoba, i to osoba ważniejsza niż wymienne persony królów. Korona świętego Stefana…
Dostępny PDF
Trudno zliczyć, ile razy Szent Korona, czyli Korona Święta, była kradziona, ukrywana, przewożona, zakopywana i odkopywana. Jak poucza przez słuchawki wirtualna przewodniczka w kursującym ulicami Budapesztu autokarze Hop In Hop Off – święty Stefan, król Węgier, poprosił papieża Sylwestra II o koronę. Ale ten „miał tylko jedną, przeznaczoną dla kogo innego”. Tak przynajmniej brzmi to w polskiej wersji językowej, a pewna nieprecyzyjność tego sformułowania wiąże się może z faktem, że owym zagadkowym „kim innym” był Bolesław Chrobry, zaś Stefan sprzątnął mu koronę sprzed nosa.
TYSIĄC LAT IDEI „BRATANKÓW”
Może to i lepiej, bo nasze regalia zostały skradzione z Wawelu przez Prusaków w 1795 roku, a następnie przetopione. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że korona świętego Stefana podzieliłaby ich los i nie znajdowałaby się dziś w sali budapeszteńskiego parlamentu. Pod najwyższą kopułą spoczywa strzeżona przez uzbrojonych żołnierzy, którzy co godzina okrążają ją defiladowym krokiem.
Młody Węgier, przysłuchując się naszej rozmowie w sali kopułowej, zapytał po angielsku, czy jesteśmy Polakami. Gdy potwierdziliśmy, wygłosił z triumfalnym uśmiechem: „Polak, Węgier, dwa bratanki!”. Odpowiedzieliśmy natychmiast: „Lendziel, Madziar, kyjt jou borat!” – i na tym nasza przyjacielska rozmowa się zakończyła, bo tutaj też kończyły się nasze umiejętności językowe.
Przysłowie pochodzi prawdopodobnie z czasów konfederacji barskiej, jednak jego korzenie sięgają roku tysięcznego, kiedy to sprawa korony nie osłabiła wzajemnej sympatii naszych narodów. Pisał Paweł Jasienica, że król Stefan był synem Adelaidy Białej Knegini, bardzo wojowniczej damy, siostry lub córki Mieszka I, a zatem bliższej lub dalszej krewnej Chrobrego. Wynika z tego, że już w roku tysięcznym władcy naszych krajów mogli być kuzynami, a więc idea „bratanków” ma bardzo dawne korzenie. Stefan wsparł zresztą militarnie Bolesława, gdy ten ruszył z wyprawą na Ruś Kijowską, co uznać można za pierwsze z wielu polsko-węgierskich przedsięwzięć wojskowych.
Nie do końca legalny sposób, w jaki korona dostała się w ręce świętego Stefana, zaciążył chyba na jej późniejszych losach. Podczas najazdów Mongołów przechowywana była na chorwackiej wyspie Trau, potem dostała się w ręce Wacława Czeskiego, następnie wojewody siedmiogrodzkiego Laszlo. Po powrocie na Węgry została wykradziona do Austrii, po czym padła łupem Sulejmana Wspaniałego, sułtana tureckiego. Następne przystanki to Wiedeń, Praga, Pressburg (Bratysława), ponownie Budapeszt, a nawet największy skład sztabek złota na świecie – Fort Knox w USA, dokąd z obawy przed Rosjanami wywieziono ją w wielkiej tajemnicy pod koniec II wojny światowej.
Korona, złożona z części bizantyjskiej, z wymalowanymi podobiznami świętych, i z części łacińskiej, czyli zamykających ją kabłąków, prezentuje się imponująco – jedynym śladem niezwykłego tysiącletniego tournée jest lekkie przekrzywienie wieńczącego ją krzyżyka. Wpisana w węgierską konstytucję jako narodowa relikwia, wraz ze swym przekrzywionym krzyżykiem widnieje nad godłem Węgier. Właśnie takie godło znajduje się za fotelem marszałka w głównej sali obrad parlamentu, a po jego dwu stronach umieszczono sześć innych tarcz – to herby rodów królewskich sprawujących władzę na Węgrzech. Pomiędzy nimi przykuwa wzrok biały orzeł Jagiellonów. To na tej sali w 2007 roku jednogłośnie ogłoszono 23 marca dniem przyjaźni węgiersko-polskiej.
ZASŁUŻONY ODPOCZYNEK
Po wielu trudach i podróżach korona św. Stefana spoczywa bezpiecznie na czerwonej poduszce w sali kopułowej parlamentu.
PIĘKNA BUDA
Można by pomyśleć, że zabudowania górzystej Budy wzniesiono specjalnie po to, by pięknie wyglądały ze Wzgórza Gellerta.
PARLAMENT ŚWIADKIEM HISTORII
Postawiono go w Peszcie. Jest dziełem architekta Imre Steindla i przypomina parlament londyński. Podobnie jak on usytuowany na brzegu rzeki, sprawia wrażenie bardziej przysadzistego i mniej zwartego niż jego odpowiednik nad Tamizą. Gmach wydaje się zbyt ogromny, jak na niespełna dziesięciomilionowy kraj, którym są dzisiejsze Węgry. Jednak na przełomie XIX i XX wieku, gdy powstawał, służył jako izba posiedzeń wszystkich krajów Korony Świętego Stefana, zaś obrady austro-węgierskich parlamentarzystów odbywały się na przemian w Wiedniu i Budapeszcie.
Na placu przed parlamentem znajduje się skromna płyta upamiętniająca ofiary rewolucji węgierskiej w 1956 r. Przystanęliśmy obok siwego Węgra, który pochylał się nad nią. Dostrzegł, że też modlimy się za poległych. Być może to skłoniło go, by nas zagadnąć. Opowiedział nam po niemiecku, że jako szesnastolatek wraz z kolegami klasowymi uczestniczył w 1956 roku w demonstracji na tym placu. Kiedy w dochodzących do niego ulicach pojawiły się lufy sowieckich czołgów, ludzie zaczęli w panice uciekać w stronę parlamentu. Węgier pokazał nam dach budynku, z którego Rosjanie otworzyli ogień do tłumu. Co chwila któryś z uciekających padał na ziemię i już się nie podnosił. – Zabity został wtedy mój najlepszy przyjaciel i inni koledzy z klasy – zakończył mężczyzna, ocierając rękawem kurtki łzy i szybko odszedł.
Rosjanie zamordowali wówczas około stu osób, a w ciągu całego powstania – dwa tysiące pięćset. Na wieść o tym w Polsce zorganizowano zbiórkę żywności, lekarstw i krwi. Wartość zebranej spontanicznie przez Polaków pomocy przekroczyła wartość darów przesłanych dla Węgrów przez rząd USA.
W ścianie narożnego budynku przy placu celowo nie zatynkowano dziur wyrwanych przez pociski, a zamocowane w nich kule z brązu przypominają tamte salwy. Nieco dalej, na półokrągłym mostku stanął pomnik przywódcy węgierskiego powstania, Imre Nogy’ego. W palcie i kapeluszu, z przewieszonym przez ramię parasolem, jakby wyszedł na niedzielną przechadzkę, spogląda w stronę placu przed parlamentem. Stracony przez komunistów w 1958 roku, pochowany ze spętanymi drutem kolczastym rękami i nogami w grobie przeznaczonym dla kryminalistów, został w 1989 roku ekshumowany i uroczyście pochowany na Placu Bohaterów.
Jego pogrzeb stał się wielką patriotyczną manifestacją. Podczas tej uroczystości pewien brodaty student dorwał się do mikrofonu i wygłosił płomienne, nieuzgodnione z nikim przemówienie, w którym wezwał do wycofania z Węgier wojsk sowieckich. Tym studentem był Victor Orban, obecny premier Węgier.
Dziś jedynym śladem po Sowietach jest stojący pośrodku Placu Wolności (sic!) obelisk, którego szczyt wieńczy pięcioramienna czerwona gwiazda. Od strony parlamentu wychodzi w kierunku obelisku barczysta, energiczna postać – w rozchylonych dłoniach brakuje tylko rewolwerów. To pomnik Ronalda Reagana. Nocą rzęsiście oświetlona sylwetka pogromcy Imperium Zła wymownie kontrastuje z posępnym czarnym słupem z gwiazdą.
NAD MODRYM DUNAJEM
Parlament ze swoją koronkową fasadą i wysmukłymi pinaklami najefektowniej prezentuje się od strony rzeki.
POLSKI AKCENT
W głównej sali obrad węgierskiego parlamentu, za fotelem marszałka, na jednej z sześciu tarcz z herbami rodów panujących widnieje polski orzeł.
BOGATE WNĘTRZE
Bazylika św. Stefana jest największym kościołem w Budapeszcie. Neorenesansowe wnętrze obfituje w dzieła sztuki znanych węgierskich artystów.
ŚWIĘTA PRAWICA KRÓLA STEFANA
Duch świętego Stefana unosi się nad całym Budapesztem – na zachodnim brzegu Dunaju, w pagórkowatej Budzie jego pomnik konny wznosi się naprzeciw słynnego kościoła Macieja (na pierwszy rzut oka średniowiecznego, na drugi – neogotyckiego). Na brzegu wschodnim, w płaskim Peszcie, statua Stefana stoi na Placu Bohaterów, wśród innych madziarskich królów i władców, w kolumnadzie okrążającej obelisk Gabriela Archanioła. Obok tych pompatycznych aranżacji znajdziemy w Budapeszcie również pomniki zabawne, takie jak stojąca na chodniku przy ulicy Zrinyi statua wąsatego policmajstra przywołująca czasy Franciszka Józefa. Stróż prawa bacznie obserwuje ulicę spod daszka pikielhauby, wypinając pokaźny piwny brzuszek.
Tak to dyskretna mowa pomników opowiada nam historię dawną i najnowszą narodu bratanków. W bazylice spoczywa jeszcze jedna świętość narodowa – prawica króla Stefana. W gotyckim relikwiarzu, niby we wnętrzu filigranowej kaplicy, za wysmukłymi okienkami wypatrzyć można kasztanowobrązową dłoń króla. Dłoń, w której unosił koronę, gdy ofiarował przed śmiercią naród węgierski Matce Bożej, i w której zawsze trzymał mieszek ze złotymi monetami, by rozdawać je ubogim. Imponujące wrażenie robi odnowione niedawno wnętrze neorenesansowej, konsekrowanej w 1905 roku bazyliki.
NEW YORK CAFÉ
Prawdopodobnie najpiękniejsza kawiarnia świata.
PRZYKURZONA ELEGANCJA
Budapeszt to miasto pełnych splendoru i przepychu wnętrz. Takie są pomieszczenia parlamentu, taka jest nawa bazyliki, foyer opery lub interior New York Café, „najpiękniejszej kawiarni świata” – jak zachwala ją wirtualna przewodniczka w autobusie Hop In Hop Off. Tutaj za 2500 forintów wypić można kawę i spróbować czekoladowego tortu Sachera w scenografii przypominającej zarazem korytarze parlamentu, wnętrze opery i rokokową kaplicę – wśród spiralnych kolumn, za pluszową kotarą, na obitej jedwabiem kanapie, pod żyrandolem ze szkła murano. Kawiarnia mieści się w New York Palace, jednym z charakterystycznych eklektycznych gmachów, jakich pełno w mieście.
Budowle te prześcigają się w mnożeniu gzymsów, kolumn i pilastrów, trójkątnych tympanonów, ekstrawaganckich wykuszy, rozdętych kopuł i wygiętych dachów. Fasady zaludniają plemiona umięśnionych atlasów i dorodnych kariatyd, którym towarzyszy fantastyczna fauna. Gotyk miesza się tu z architekturą hinduskich świątyń, barok z elementami tureckich meczetów, a wszystko razem przeplata się z wybujałą secesją. Ta jednolita wysoka zabudowa, powstała prawie w całości w XIX wieku, nadaje ulicom wygląd głębokich kanionów a zwiedzających wprawia w zachwyt lub przynajmniej osłupienie. Miasto spokrewnione jest w charakterze z Wiedniem, Lwowem i Pragą, ale dzięki nieokiełznanej inwencji swych projektantów oraz malowniczemu położeniu nad samym Dunajem wydaje się przebijać efektownością zabudowy inne stolice CK Monarchii.
Budapeszt był też zawsze najelegantszą metropolią tzw. ostbloku, czego nie można o nim powiedzieć dzisiaj. Ostatnie lata, gdy przez dwie kadencje władzę na Węgrzech sprawowali postkomuniści, okazały się stracone. Przekłada się to na wygląd stolicy. Za wyjątkiem kilku wypucowanych do białości najważniejszych gmachów reszta budowli wydaje się z lekka przykurzona, żeby nie powiedzieć – zaniedbana. To oczywiście nie cieszy, ale jednak, na tle wyczyszczonych i przypominających domki dla lalek kamienic bogatych europejskich miast, Budapeszt pokryty patyną ma swój nonszalancki wdzięk i nostalgiczny urok.