Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2012 na stronie nr. 82.

Tekst: Paweł Kilen,

Szpiedzy tacy jak my


Kapitan straży granicznej zaprosił nas na tradycyjną pakistańską herbatę, czarną z mlekiem. Zasypał nas pozytywnymi informacjami, pomijając tę, że Beludżystan, do którego właśnie wjechaliśmy, jest jedną z najbardziej niestabilnych prowincji Pakistanu. Wpływają na to silne tendencje separatystyczne oraz nielegalny handel ropą, narkotykami i bronią.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Od dwóch miesięcy przebywaliśmy w muzułmańskiej strefie kulturowej, teraz wjechaliśmy w jej najbardziej konserwatywne rejony. Wszystkim mówiliśmy, że jesteśmy małżeństwem. To wiele ułatwiało, jednak zaraz pojawiały się dalsze pytania: „Jak długo jesteście po ślubie?”, „Dlaczego jeszcze nie macie dzieci?”. Kobieta podróżująca z mężczyzną, który nie jest jej mężem lub ojcem, zawsze byłaby tu postrzegana źle. Moja obecność gwarantowała, że Gosia prawidłowo się prowadzi, nie obraża religii ani obyczajów. Gdy zagadywali nas mężczyźni, rozmowa toczyła się tylko między mną a nimi. Gosia była ignorowana. Nikt nie chciał jej obrazić, po prostu tutaj każde samowolne zwrócenie się do nieznajomej kobiety traktowane jest jako objaw braku szacunku.

 

 

AUTOSTOPEM PRZEZ PAKISTAN

 

Przemieszczaliśmy się autostopem, co na początku było łatwe. Raz nawet udało nam się zatrzymać karetkę – to był najwygodniejszy odcinek podróży. Jednak sielanka się skończyła, liczne posterunki policji utrudniały zadanie. Policjanci nie pozwalali nam łapać stopa, stali przy nas i odstraszali kierowców. Nie było to najgorsze, co spotkało nas ze strony pakistańskich władz. Już po wielu dniach naszej podróży po tym kraju zostaliśmy aresztowani i oskarżeni o szpiegostwo. Uratował nas przypadek – podczas długiego przesłuchania wspomniałem mimochodem niejakiego Faisala Kurda z Queety – osobę, u której gościliśmy z ramienia Hospitality Club. Jego nazwisko okazało się przepustką na wolność, chociaż do tej pory nie wiem dlaczego.
Tymczasem postanowiliśmy zboczyć z głównej drogi i tym sposobem trafiliśmy do małej miejscowości, 60 km na południowy zachód od Surbat. Spotkaliśmy tu kopaczy kariz – podziemnych kanałów. Głównym celem tej konstrukcji jest sprowadzanie na tereny pustynne wody z odległych gór. To sposób wymyślony już w starożytnej Persji, tu jednak ciągle stosowany. Wodę transportuje się podziemnymi tunelami, aby ograniczyć jej utratę poprzez parowanie. Kopanie takich tuneli to rzecz skomplikowana, a ludzi pracujących przy tym jest coraz mniej. I choć praca jest dobrze płatna, jednak niebezpieczna. Szef budowy dobiera sobie kilkuosobową ekipę, chętnie wynajmując niemowy. W ten sposób cała technika pozostaje tajemnicą, a on może żądać wygórowanej zapłaty.

 

14. POSTERUNEK

Przydrożny posterunek policji jakich wiele w Pakistanie.

Z ALBUMU AUTORA

Ja (na górze) i wielbłąd (pode mną).

 

POBYT W PIĘCIU GROBACH

 

Za kolejny cel obraliśmy miejscowość Panjgur, której nazwa oznacza Pięć Grobów. Udało nam się zatrzymać niewielką cysternę marki „Hino”, której kierowcą był młody mężczyzna o imieniu Mohim. Przywiązaliśmy plecaki na dachu i ruszyliśmy ku centralnej części Beludżystanu. Chwilę jechaliśmy wygodnie po wąskim asfalcie, jednak po kilku kilometrach droga zaczęła przypominać odcinki rajdu Paryż – Dakar. Kierowca prowadził, jakby znał ją na pamięć, z ogromną precyzją omijał wszystkie dziury. Lokalnego klimatu naszej dziesięciogodzinnej przejażdżce dodawał jeden podkręcony do maksimum głośnik, w którym nastąpiło zwarcie, powodując niemiłosierne buczenie. Ale kierowca nawet nie myślał, by go wyłączyć.
Dojechaliśmy późnym wieczorem. Mohim zaproponował gościnę i zabrał nasze plecaki do swojego domu. Zaproszono nas na tradycyjny posiłek. Na dywanie rozłożono chustę i podano jedzenie – potrawę z mięsa oraz ciapati, chleb pieczony na metalowej blasze. Do kolacji zasiedli mężczyźni, żona Mohima i my. Wszyscy inni, czyli kobiety i dzieci, jedli to, co zostało z uczty – w osobnej kuchni.
Mohim miał siedem sióstr i dwóch braci. Sam niedawno skończył osiemnaście lat i ożenił się z młodszą o dwa lata dziewczyną z zaprzyjaźnionej rodziny. Wszystko oczywiście było od dawna zaaranżowane, a teraz jego żona była w zaawansowanej ciąży. Dom rodzinny Mohima był duży, otoczony wysokim, dwumetrowym murem. Później zauważyliśmy, że wszystkie posesje w Panjgur otoczone są takimi samymi ogrodzeniami. Idąc ulicą, można poczuć się jak w labiryncie. W obrębie jednego domostwa mieszka tutaj nawet do czterdziestu osób. Rolą kobiety jest dbać o dom, dzieci i męża, a ten ma zapewniać byt i bezpieczeństwo rodzinie. W tym ostatnim celu każdy posiada, a czasem nawet nosi przy sobie, broń palną, przy czym dominują AK 47 i strzelby myśliwskie.

 

 

BIZNES PO BELUDŻYSTAŃSKU

 

W Pangjur zyski czerpie się głównie z handlu. Handluje się narkotykami i ropą, pochodzącą oczywiście z nielegalnego przemytu. Paliwo przewozi się przez irańską granicę w beczkach pick-upami. W Pakistanie czeka cysterna, do której przelewa się ropę. Potem jedzie ona w głąb kraju, kierowcy płacą łapówki policji, a towar sprzedają lokalnym stacjom benzynowym.
Brak paliwa to powszechny problem w Pakistanie, więc policja łagodnie traktuje przemytników. Argumentami są pieniądze, nie kule, choć oczywiście wszyscy przemytnicy posiadają broń. Mohim, kiedy zabrał nas autostopem, wracał właśnie z jednego z takich kursów. Przemycał wyłącznie ropę, a interes odziedziczył po ojcu. Rodzina posiadała sześć ciężarówek.
Z narkotykami jest trochę inaczej. Przemyca się je terenowymi samochodami z Afganistanu, przez Beludżystan do Iranu, a następnie do Europy. Przemytnicy jeżdżą w konwoju z ogromnymi ilościami broni. Gdy tylko zobaczą policję, strzelają bez uprzedzenia. Czasami na pustyni dochodzi do ostrej wymiany ognia.

 

SZYK NA SZOSIE

Kierowcy ciężarówek potrafią wydać fortunę na upiększenie swych pojazdów – wszystko po to, by nie opuściło ich szczęście.

Z ALBUMU AUTORA

Rodzina Mohima...

Z ALBUMU AUTORA

...i z Gosią w tradycyjnych strojach.

 

GOŚĆ W DOM

 

Od początku podobały się nam beludżystańskie stroje. Gdy zdradziliśmy, że chcemy je kupić, Mohim nas powstrzymał. Następnie obdarował nas garderobą swoją i swojej żony. Czuliśmy się niekomfortowo, otrzymując taki prezent, jednak nie mogliśmy odmówić, nie chcąc go urazić. Gdy założyliśmy pustynne stroje, na twarzach wszystkich od razu pojawiły się uśmiechy. Mohim dumnie przechadzał się z nami po ulicach.
Rodzina Mohima traktowała nas jak zaszczytnych gości. Oprowadzano nas po okolicy, wożono samochodem od jednego domu do drugiego. Czuliśmy, że są dumni z zagranicznych gości. Będąc w odwiedzinach, byłem oblegany przez męską część rodziny, zaś Gosia przez damską. Jako obcy mężczyzna nie mogłem wejść do innego pomieszczenia niż to, do którego mnie zaproszono. Gosia mogła chodzić, gdzie tylko chciała, ku uciesze całego damskiego towarzystwa.
Od zawsze marzyłem o przejażdżce wielbłądem po pustkowiu. Mohim postanowił zorganizować to dla mnie. Zabrał nas do niewielkiej wioski, w której jego dalecy krewni wypasali wielbłądy. Wioska była pięknie położona, w dolinie wyschniętego koryta rzeki i otoczona skalistymi górami. Mohim poprosił swojego kuzyna, by nauczył nas podstawowych komend i kierowania wielbłądem. Po krótkim szkoleniu radziliśmy sobie nawet lepiej niż on sam. Po oswojeniu ze zwierzętami pozwolono nam na dłuższą wyprawę. Wielbłądy pod nieobecność właściciela okazały się znacznie trudniejsze w prowadzeniu. Szły, gdzie im się żywnie podobało. Nasze próby kierowania były bezskuteczne. Zwierzęta były po prostu wygłodniałe, więc interesował je każdy kierunek prowadzący na pastwiska.
Następnego dnia pożegnaliśmy się z Mohimem, który pomimo naszych protestów kupił nam bilety na autobus. Pojazd był w opłakanym stanie, jednak jechał do samego Karaczi, gdzie czekały nas kolejne pakistańskie przygody.