Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2012 na stronie nr. 90.

Tekst i zdjęcia: Paweł Kaliński,

Krótka wycieczka za szlaban


Jazda „Przemytnikiem” z Kuźnicy to jeden z najłatwiejszych sposobów dotarcia na Białoruś. Gdy więc dostaniemy wizę, bez której nie ma co marzyć o podróży za wschodnią granicę, trzeba po prostu wsiąść do pociągu i jechać. Podróż do Grodna trwa około godziny.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Kiedyś było codzienne połączenie Warszawa – Grodno, ale to już tylko wspomnienie. Potem z Kuźnicy kursowały dziennie cztery pociągi – dziś pozostały tylko dwa. Trudno więc zaplanować podróż z odleglejszego miasta. Ale z kilkoma przesiadkami i dłuższym czekaniem na dworcach można tam jakoś dotrzeć.

 

 

Wsiąść do pociągu byle jakiego

 

Międzynarodowy pociąg Kuźnica – Grodno, zwany popularnie „Przemytnikiem” to zwykły, elektryczny skład podmiejski. Stare, zniszczone wagony noszą w środku dramatyczne ślady rozkręcania i skręcania – przez celników i przemytników. Ci ostatni, jadący z Grodna, pakują do schowków spirytus i papierosy; ci pierwsi, jakoś dziwnie rzadko znajdują większe tego ilości.
Z Kuźnicy do Grodna jest ledwie 25 kilometrów. Mijamy polską granicę i niedługo potem stajemy. Białoruscy pogranicznicy sprawdzają dach i spód wagonów, zaglądają wszędzie, gdzie można. I znów ruszamy. Jeszcze tylko przejazd przez most na Niemnie i już jest stacja w Grodnie, gdzie trzeba stanąć w kolejce do kontroli paszportów i do celnika. Po polskiej stronie wszystko załatwiane jest w pociągu, no ale tutaj jest inaczej.
Odprawa trochę trwa, za to po wyjściu z dworca jesteśmy już w samym centrum. Potrzeba zaledwie dziesięciu minut, by dotrzeć na stare miasto. Nieopodal znajduje się polski konsulat, zaś obok niego budynek, w którym mieszczą się różne, legalne lub nie, białoruskie organizacje opozycyjne oraz siedziba, nieuznawanego przez władze, Związku Polaków na Białorusi.

 

 

Miasto królów

 

Grodno to jedno z najstarszych miast dawnej Rzeczypospolitej – po raz pierwszy wspominała o nim, w 1128 roku, ruska kronika „Powieść minionych lat”. Już krótki spacer po nim pokazuje, że jest to dawne miasto królów. Tu chętnie pomieszkiwał Stefan Batory i tu, od 1673 roku, obradował co trzeci Sejm, dzięki czemu miasto stało się „trzecią stolicą Rzeczypospolitej”. Wiążą się z nim, niestety, i tragiczne epizody naszej historii: tutaj zebrał się Sejm zatwierdzający II rozbiór Polski, w Grodnie też, w 1795, abdykował król Stanisław August. Przez wieki było to miasto przesiąknięte polską kulturą. Można wyliczać znanych i wybitnych jego mieszkańców, poczynając od św. Kazimierza, syna króla Kazimierza Jagiellończyka, a na Elizie Orzeszkowej kończąc.
Wchodzimy w jedną z małych uliczek kierujących nas do zamku Stefana Batorego – tu nazywanego „Starym Zamkiem” oraz do pałacu wybudowanego przez Stanisława Augusta – nazywanego „Nowym”. Pałac jest zamknięty dla zwiedzających, ale można wejść do zamku, w którym znajduje się muzeum historyczne i przyrodnicze. Historia tam prezentowana jest oczywiście w wersji białoruskiej, ale jeśli wiemy cokolwiek o dawnej Rzeczypospolitej, można po prostu pominąć napisy na tabliczkach i uważnie postudiować eksponaty. A warto.

 

STARY ZAMEK

Zamek królewski, wybudowany pod koniec XIV wieku, był miejscem sejmów walnych I Rzeczypospolitej.

NOWY ZAMEK

Nowy pałac królewski został wzniesiony w latach 1734-1751, za czasów panowania Augusta III, jako letnia rezydencja królów Polski i wielkich książąt litewskich. Czerwona gwiazda i płaskorzeźby na frontonie pochodzą z późniejszych czasów.

Od Orzeszkowej do Sowieckiej

 

Przed II wojną światową na 60 tysięcy mieszkańców Grodna 60 proc. stanowili Polacy, 37 proc. Żydzi, resztę – Białorusini i Litwini. We wrześniu 1939 roku doszło do dramatycznej, trzydniowej obrony miasta przed wojskami sowieckimi. Idąc z lewego (zachodniego) brzegu Niemna ulicą Gornowych (przed wojną ul. Lipowa) w stronę mostu przez rzekę, i widząc z przodu po prawej kościół Bernardynów, a z lewej biały, okrągły budynek teatru – mijamy niewielki pomnik. Jest on poświęcony politrukowi Gornowychowi, który jechał beztrosko wychylony z czołgowej wieży. Na wzgórzu na prawym brzegu Niemna stały polskie działa przeciwlotnicze, ustawione do strzelania na wprost. Pierwszy strzał zniszczył sowiecki czołg, no i zabił politruka.
Ale dziś Grodno jest przede wszystkim miastem białoruskim. Oficjalnie, na 300 tys. mieszkańców ok. 63 proc. to Białorusini, gdy Polacy to ok. 20 proc. Nieoficjalnie Polaków jest oczywiście więcej, ilu jednak – nie wiadomo. Wszystkie napisy – nazwy ulic, szyldy są w języku białoruskim, nawet jeśli mało kto mówi tu w tym języku. Rzecz jasna, po polsku porozumiemy się bez kłopotu. Ostatecznie, do granicy blisko, a naszą telewizję można odbierać niemal bez problemu.
Idziemy więc ulicą Orzeszkowej („Ażeszka”) od dworca do starego miasta. Po drodze mijamy dworek – dawny dom pisarki oraz poświęcony jej pomnik – popiersie. Przy placu Tyzenhauza niewielki wstrząs – przed siedzibą władz okazały pomnik Lenina. Na Białorusi pomników wodza rewolucji nikt nie likwidował, pozostało też wiele ulic o nazwach z minionej epoki. W prawo jest ulica Dzierżyńskiego. Kawałek dalej krzyżuje się z ul. 17 Września (dawniej 11 Listopada), gdzie stoi Dom Polski, zajęty obecnie przez „łukaszenkowski” Związek Polaków na Białorusi. Na lewo widać ulicę Socjalistyczną…
Wędrujemy dalej ulicą Orzeszkowej, aż do ulicy Sowieckiej. Stoi tam duży dom towarowy Niemen, pełen artykułów przemysłowych. Jeśli jednak ktoś ma nadzieję, że na Białorusi kupi coś tanio, to jest w błędzie, no może niektóre tutejsze wyroby odzieżowe… Ale czasy, gdy było tu naprawdę niedrogo, już dawno minęły. Tanio za to można kupić napoje alkoholowe. Przy Sowieckiej jest też kilka restauracji, w których – o ile tylko będą wolne miejsca – można zjeść smacznie i nie przesadnie drogo. W Grodnie nie ma zresztą nadmiaru lokali gastronomicznych, więc nie spodziewajmy się szczególnego wyboru. Sowiecką dochodzimy na plac Sowiecki (przed wojną – Batorego). Niestety, po renowacji sprzed kilku lat – pozbawiony dawnego kształtu i charakteru. Po lewej kościół farny; na wprost, za pomnikiem czołgu – most przez Niemen, prowadzący do wspomnianej już ulicy zabitego politruka.
Grodno to dobre miejsce wypadowe do okolicznych miejscowości ważnych dla polskiej kultury i historii – od słynnych Bohatyrowicz z „Nad Niemnem” po miejsca tragicznych starć z września 1939 roku. Najlepiej docierać do nich samochodem. Jeśli więc planujemy kolejne wycieczki, a chcemy najpierw odpocząć, to jest w Grodnie prywatny hotel Siemaszko, niedaleko dworca autobusowego, koło prospektu Kosmonautów. Jest także, nieco oddalony od centrum, Kronon. Są też hotele w stylu postsowieckim, jak Biełaruś, Hrodna i Omega, które mają standard niższy, ale i ceny również takie.

 

 

Przez Brześć do Europy

 

Aby zobaczyć coś zupełnie innego niż środkowoeuropejskie Grodno, można wracać do domu inną drogą – przez Brześć. Z Grodna do Brześcia jechać trzeba, niestety, dookoła Puszczy Białowieskiej. Podróżowanie pociągiem zajęłoby bardzo dużo czasu (oczywiście połączenia bezpośredniego nie ma), ale można pojechać autokarem lub busem ze wspomnianego już dworca przy prospekcie Kosmonautów, co i tak potrwa kilka godzin.
Dawny Brześć Litewski, w okresie międzywojennym Brześć nad Bugiem, ma dziś ok. 310 tys. mieszkańców. Polaków jest tu mniej niż w Grodnie. Wygląda jak typowe, rosyjskie miasto garnizonowe, bo i też zawsze najważniejsza była w nim twierdza brzeska. I to właśnie ją trzeba zwiedzić w pierwszej kolejności. W XIX wieku miasto niemal w całości wyburzono i postawiono właśnie twierdzę.
Jeszcze kilkanaście lat temu muzeum twierdzy brzeskiej poświęcone było tylko jednemu tematowi: obronie ZSRR przed Niemcami w czerwcu 1941 roku. Pieczołowicie pielęgnowana za czasów sowieckich legenda głosi, że odcięci od reszty wojsk, otoczeni czerwonoarmiści bronili się zaciekle przez dość długi czas przed Niemcami. W końcu się poddali, a część z nich została później zamordowana przez hitlerowców. To im poświęcono gigantyczny pomnik z pochyloną głową żołnierza oraz betonową ścianę z wejściem, nad którym widnieje ogromna, wycięta w murze gwiazda.
W muzeum są też sale poświęcone historii z czasów carskich. Przez długi czas jedna z nich kończyła swą opowieść na roku 1918, druga zaś rozpoczynała na 1939. Jednak w końcu powstała i sala „polska”. Było z nią sporo kłopotów i to raczej nasi muzealnicy nie śpieszyli z dostarczeniem eksponatów. Ostatecznie jest ich niewiele, a na dokładkę personel muzeum nie bardzo wie, co niektóre oznaczają. – Tak się zastanawiamy, o co chodzi – mówiła mi jedna z pracownic, zapytana, co jej zdaniem oznacza fotografia przedstawiająca mężczyznę w kontuszu, siedzącego na wielkim kogucie. Okazuje się, że był to spektakl o panu Twardowskim, wystawiany tu przed wojną przez polskich żołnierzy. Tyle że w Brześciu na Białorusi mało kto wie, kto to był pan Twardowski…
Poza twierdzą miasto oferuje do obejrzenia kilka cerkwi i kościołów. Jest tu gdzie zjeść, jest i gdzie przenocować.
Powrót koleją z Brześcia jest krótki, niecałe dwadzieścia minut po odstaniu swego do kontroli paszportowej i celnej. Trzeba jednak uważać, aby nie wsiąść do pociągu jadącego dalej niż do Terespola. Te inne, np. do Warszawy, muszą przez co najmniej dwie godziny zmieniać koła – z szerokiego, radzieckiego rozstawu, na nasz, normalny. Zresztą, jak ktoś ma czas, to może doświadczyć tego szczególnego przeżycia, gdy wagon jest podnoszony, a potem opuszczany. Po tej operacji z tym większą ulgą wraca się do siebie, czyli do Europy.