Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2012 na stronie nr. 22.

Tekst i zdjęcia: Marcin Kołpanowicz,

Barcelona Gaudíego i Zafóna


Nad kościołem operują dwa potężne dźwigi, wewnątrz słychać stuk młotów, odgłos ciętego i szlifowanego kamienia. Choć świątynia nie jest jeszcze gotowa, była już obiektem ataku zamachowca, który w 2011 roku wzniecił pożar w kaplicy adoracji.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Najbardziej udany z całej powieści o Barcelonie jest tytuł: „Cień wiatru”. Pomysł z Cmentarzem Zapomnianych Książek w pierwszym rozdziale też się Carlosowi Ruizowi Zafónowi udał, ale im dalej, tym gorzej. Sprzedane w milionach egzemplarzy, napisane dziewiętnastowieczną manierą czytadło, stało się jeszcze jednym wabikiem na turystów. Jednak główny magnes Barcelony to Antonio Gaudí. Niewiele jest miast, którym tak silne piętno nadał jeden człowiek. Ale też nie było dotąd katedry zaprojektowanej w całości przez pojedynczego twórcę.

 

 

Dzieło wszech czasów

 

Temple Expiatori de la Sagrada Familia (Świątynia Pokutna Świętej Rodziny) to jedna z najambitniejszych autorskich realizacji architektonicznych wszech czasów. Wprawdzie hiszpańska wojna domowa przerwała budowę katedry, a republikanie (zgadną Państwo? tak, tak!) zniszczyli większość projektów i makiet Gaudíego, ale prace podjęli jego współpracownicy i następcy. Budowa trwa do dziś i zakończy się, jeśli dobrze pójdzie, w stulecie śmierci architekta, czyli w 2026 roku. Sam Gaudí mawiał jednak: „Mojemu Klientowi się nie spieszy”.
Twórca za swojego życia zdążył wybudować pierwszą z fasad – Narodzenia, która od razu zaczęła wzbudzać skrajne emocje. George Orwell nazwał ją najohydniejszym budynkiem świata, zachwycał się natomiast Paul Goldberger, czołowy krytyk „New Yorkera”, który określił ją jako „najbardziej niezwykłą osobistą interpretację gotyku w historii architektury”. Gdy ogląda się, podobne budowlom termitów, wieże Sagrada Familia, imponuje rozmach i wizja.
Także niezwykła jest druga fasada, zwana Fasadą Męki, z rzeźbami Josepa Subirachsa. Choć na pierwszy rzut oka wydają się one być karykaturalnie skubizowane, w istocie nawiązują do romańskiej sztuki Katalonii. Cechują się doskonałym wyczuciem kamienia, współgrają z potężnymi pylonami, a brutalną, ekspresyjną formą podkreślają drastyczność męki Chrystusa. Niedawno ukończona nawa to bez wątpienia najpiękniejsze wnętrze współczesnej architektury kościelnej i jedno z najwspanialszych wnętrz sakralnych w ogóle.
Nie wiadomo jeszcze, jak wyglądać będzie trzecia, Fasada Chwały…

 

NAWA JAK ALEJA

Gaudí zaprojektował kolumny w kościele Sagrada Familia, naśladując rozwidlające się konary platanów.

KATEDRA W BARCELONIE

Taki tytuł nosi powieść Ildefonsa Falconesa, w której opisał średniowieczną, tajemniczą katedrę Santa Maria del Mar.

KAWAŁEK CIENIA

Nawet wtedy, gdy słońce jest w zenicie, na ulicach Barri Gòtic panuje chłód.

 

Budowla jako traktat teologiczny

 

Gaudí był wnikliwym obserwatorem i pojętnym uczniem natury – swoje kapryśne struktury opierał na matematycznych przetworzeniach pni drzew, łodyg roślin, muszli morskich, jeżowców czy plastrów miodu. Na przykład linię kręconych schodów na chór stworzył według spirali, po jakiej opada nasienie klonu. Dzięki tej przejętej od natury logice i celowości wnętrze pełne jest majestatu i anielskiej harmonii. Jest też arcydziełem kolorystycznym, w którym wykorzystano pastelowe odcienie naturalnego kamienia (kremowe piaskowce, zielonkawe bazalty, szare granity i sinawe porfiry) oraz ruchomą mozaikę światła, przefiltrowanego przez barwne witraże.
Budowla jest w istocie przemyślanym traktatem teologicznym. Gaudí, będąc duszą głęboko mistyczną, zapragnął ofiarować tracącemu wiarę światu wykład tajemnic Zbawienia – wykuty w kamieniu, odlany w brązie, wypalony w glinie.
Dziś nieznane za czasów Gaudíego technologie cięcia kamienia oraz komputerowe wsparcie projektów wykonawczych przyspieszają zakończenie budowy. Zrealizowana jako pierwsza Fasada Narodzenia znakomicie spełniła swoją rolę – wzbudziła tak wielkie zainteresowanie całego świata, że zaczęła dosłownie „zarabiać” na nawę i pozostałe dwie fasady. Trzeba przyznać, że bazylika jest cudem nie tylko plastycznym, ale też ekonomicznym – budowy nie funduje ani Kościół, ani tym bardziej laickie państwo, ani też ratusz Barcelony. Ogromne sumy potrzebne na kontynuację śmiałego przedsięwzięcia pochodzą z prywatnych dotacji i – w głównej mierze – z biletów wstępu. To miliony turystów, płacąc 16 euro za możliwość zwiedzenia placu budowy, finansują tę niezwykłą inwestycję.
Będąc jeszcze in statu nascendi, świątynia już została włączona na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ale kontrowersyjny projekt ma nadal wielu wrogów. Do dziś prowadzą oni krecią robotę, i to najbardziej dosłownie, gdyż pod wschodnią fasadą, mimo protestów, władze miasta wydrążyły tunel, którym wkrótce przejeżdżać zacznie szybka kolej. Wpływ drgań na mury kościoła może być groźniejszy od ekscesu szaleńca, który chciał go podpalić.

 

 

Stara gotycka wytwórnia cienia

 

Sagrada Familia stanowi swoistą konkurencję dla starej katedry w Barcelonie, cudownego trzynastowiecznego budynku z ażurową kutą dzwonnicą, panującego nad najstarszą dzielnicą miasta – Barri Gòtic. Mroczne wnętrze katedry z brunatnego kamienia, na którym widać plamy czasu, kryje w sobie kryptę patronki miasta – świętej Eulalii, męczennicy z czasów cesarza Dioklecjana. Kapiące złotem ołtarze oplatają krużganki. Pośrodku kwadratowego dziedzińca jest sadzawka, na której domek mają gęsi – ich donośne krzyki przeplatają się z chorałami dochodzącymi z kościoła. Tradycja hodowania gęsi w centrum miasta pochodzi z czasów rzymskich – były one żywą syreną przeciwpożarową. A jest ich trzynaście – na pamiątkę młodego wieku barcelońskiej męczennicy.
Ciągnąca się od katedry w stronę morza najstarsza gotycka dzielnica miasta jest prawdziwą wytwórnią cienia. To Barcelona Zafóna – depresyjny moloch, w którym panuje wieczny półmrok, unosi się mgła i siąpi mżawka. Cały kwartał wysokich budynków, przeciętych regularną siatką wąskich uliczek, daje schronienie przed katalońskim słońcem. Klaustrofobiczne zaułki, wąziutkie sienie ze stromymi schodami, zasłonięte okna, „deszcz” z suszącego się zawsze i wszędzie prania, gnilne wyziewy kanałów – wszystko to bliskie jest mrocznym klimatom prozy Zafóna.
Zagracone sklepiki, niechlujne pralnie, stolarnie i ciemne szwalnie sąsiadują tu z wytwornymi butikami i nastrojowymi kafejkami. Tutaj też mieszczą się antykwariaty, których wypełnione książkami, od podłogi do sufitu, pomieszczenia rozgałęziają się w głębokie, ciemne korytarze. W murach zdesakralizowanego romańskiego kościoła mieści się jedyna w swoim rodzaju dwupoziomowa księgarnia. Bez wątpienia przybytki te nasunęły Zafónowi pomysł Cmentarza Zapomnianych Książek.

 

SAGRADA BIBLIOTECA

W zdesakralizowanym kościele mieści się dziś księgarnia.

ŚWIAT WEDŁUG JUANA

Po „muzeum miniatur” stworzonym we własnym garażu oprowadza señor Juan – kustosz, dyrektor i przewodnik w jednej osobie.

Mały wielki świat señor Juana

 

Przed przystąpieniem do realizacji Sagrada Familia Gaudí zdążył wzbogacić wygląd miasta kilkoma niezwykle oryginalnymi kamienicami (takimi jak Palau Güell, Casa Milà czy Casa Batlló), których fasady reprodukowane są w każdym podręczniku historii architektury. Stworzył też park Güell – rozległy, położony na zboczu wzgórza ogród widokowy, niedościgniony wzór ekstrawagancji, humoru i fantazji w kształtowaniu przestrzeni parkowej.
Gdy wracałem z Güell, zagadnął mnie wąsaty starzec w białym kapeluszu, siedzący na krzesełku przed bramą swego domu. – No comprendo – odparłem, ale niezrażony tym mężczyzna nawijał dalej, a z jego przemowy wywnioskowałem, że na imię ma Juan oraz wyłowiłem znajomo brzmiące słowa „muzeum” i „miniatura”. Domyśliłem się, że señor Juan zaprasza mnie do zwiedzenia muzeum miniatur, a wstęp płatny jest z góry i wynosi 1 euro.
Sądziłem dotąd, że cały twórczy i artystyczny wysiłek ludzkości istniał po to, by w formie najohydniej wykonanych plastikowych gadżetów (made in China) być oferowanym przez ulicznych sprzedawców pamiątek japońskim turystkom i niemieckim emerytom. Byłem w błędzie – okazało się, że dorobek cywilizacyjny naszego gatunku wypracowany został także w tym celu, by w zminiaturyzowanej formie pomieścić się w pewnym garażu w Barcelonie.
Armie plastikowych żołnierzyków, makiety zabytków, miniaturowe szopki, figurki madonn, pocztówki, kartonowe sylwetki wycięte z dziecięcych czasopism, zdezelowane lalki, nadmuchiwane lwy, modele samolotów, statków, pociągów i dinozaurów oraz cmentarzysko zapomnianych kinder-niespodzianek – wszystko to ustawiono w ilościach kosmicznych na podłodze, szafkach i półkach w garażu señor Juana. Sam właściciel, kustosz, dyrektor i przewodnik w jednej osobie, podpierając się kulami, oprowadza po tej skondensowanej historii świata, ilustrując wykład śpiewem („Katiusza” – gdy pokazuje armię czerwoną, „Marsylianka” – gdy przechodzi do rewolucji francuskiej, „Heili hailo” – gdy wskazuje na armię Hitlera), gwizdaniem („Most na rzece Kwai”) oraz onomatopeicznymi odgłosami przejazdu czołgów, wybuchów bomb, salw karabinowych i eksplozji granatów. Karol Wielki, Kaczor Donald, Napoleon, Asterix z Obelixem, Chruszczow, King-Kong i Marylin Monroe sąsiadują tutaj ze sobą, dobitnie ilustrując bogactwo i różnorodność ziemskiej cywilizacji.
W trakcie sugestywnego wykładu, w którym za wskaźnik służy señor Juanowi końcówka kuli, zapominam zupełnie, że nie znam hiszpańskiego, i pod koniec rozmawiam już dość płynnie z moim gospodarzem. Pod ścianą oparte flagi wielu państw – pytam więc, czy ma polską. Okazuje się, że nie, ale señor Juan wyciąga z portfela specjalnie przygotowaną wizytówkę (wymiętą karteczkę z napisanym nazwiskiem i adresem) i prosi o przesłanie mu pocztą brakującej flagi. Żegnając się, obiecuję, że tak uczynię.
Idąc, wyobrażam sobie, że kiedy nad Barceloną zapada noc, ten niewinnie wyglądający emeryt zamyka bramę swego garażu i zaczyna odprawiać mroczny rytuał. Stukając laską w spód półki, wywołuje trzęsienia ziemi, włączając wentylator – tornada, a polewając makiety wodą z węża – powodzie. A potem, z demonicznym uśmiechem, wyjmuje z tekturowego pudełka nadmuchiwany grzyb eksplozji atomowej i zastanawia się, czy teraz… czy później… czy może poczekać do 21 grudnia 2012.
Ale to już chyba temat dla Carlosa Ruiza Zafóna.