Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2012 na stronie nr. 32.

Tekst i zdjęcia: Paweł Leski, Zdjęcia: Dariusz Małkowski,

Odchodzący świat Suahili


Suahili zamieszkują wybrzeże, które przyciąga zabytkami, ruinami średniowiecznych miast i oceanem. Ich kultura fascynuje swoją tajemniczością i średniowieczną cywilizacją.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Nawet największy erudyta obecnych czasów – profesor Google niewiele wspomina o Salimie bin Abakanie. A dla mnie to postać niezwykła. Dziewiętnastowieczne książki podróżnicze kojarzą się raczej z opisywaniem Afryki przez podróżników z Europy, a nie na odwrót. Tym bardziej ciekawi dawny autor z obecnej Tanzanii, który swoje wrażenia z wędrówki w „odwrotnym” kierunku zawarł w pierwszej książce podróżniczej w języku suahili – „Safari yangu kwa Urusia wa Siberia” (Moja podróż przez Rosję i Syberię).
To dzieło, którego chyba nikt nie przetłumaczył i którego od wielu lat nie udaje mi się zdobyć. Moje pytania, zadawane w kenijskich księgarniach, wywoływały zdumienie. Bezskuteczne okazały się kontakty tanzańskie. A przecież Salim bin Abakan powinien być ikoną regionu, pokazującą eksplorację świata w drugą stronę…

 

POD AKACJAMI

Nagrzana ziemia, rzadkie trawy i cierniste akacje – tak wygląda otoczenie rdzennych mieszkańców Afryki Wschodniej. Na kenijskich wyżynach, ukryte za kolczastą zeribą chroniącą od drapieżników, koczują niewielkie społeczności pasterskie.

U MASAJÓW PODSKAKUJĄ MĘŻCZYŹNI

Wojownicy tego plemienia, znani z rytualnego tańca skoków, noszą się na czerwono. Ci, którzy chcą być jeszcze bardziej eleganccy, rozciągają sobie małżowiny uszne.

...A U SAMBURU RZĄDZĄ KOBIETY

To one tańczą dla turystów i stroją się w wielkie koliste naszyjniki, misternie wykonane z maleńkich koralików.

 

POLAKU, UCZ SIĘ SUAHILI

 

Kultura Suahili, obejmująca teren wzdłuż wybrzeży Oceanu Indyjskiego, od południowej granicy Somalii do Mozambiku, pozostawiła po sobie dorobek unikatowy w skali kontynentu (jeśli nie liczyć arabskiej Północy). Powstała we wczesnym średniowieczu z mieszaniny wpływów arabskich i perskich z elementami rdzennie afrykańskimi, tworząc coś bardzo oryginalnego. Bliskowschodni żeglarze przynieśli zalążki potęgi materialnej i technicznej oraz religię – islam. Na miejscu stanowili jednak mniejszość i już język, mimo arabskich naleciałości, jest typowym językiem z grupy bantu.
Sama nazwa pochodzi prawdopodobnie z arabskiego słowa saahel, czyli wybrzeże. Suahili stanowi obecnie lingua franca Afryki Wschodniej i jest językiem urzędowym w Tanzanii, Kenii i wschodnich prowincjach Demokratycznej Republiki Konga. To język wdzięczny do uczenia się dla Polaków, gdyż akcentowany na drugą sylabę od tyłu powoduje, że mówienie przez nas jest poprawne i wzbudza uznanie nauczycieli. Na dodatek nie istnieją w nim dźwięki, które nie występowałyby w języku polskim, co ułatwia wymowę, będącą zmorą zachodnich Europejczyków.
Wprowadza też w dobry nastrój, bo ze względu na niezwykłe zagęszczenie dźwięków „dź” przypomina często gaworzenie dziecka. Trudno nie wpaść w dobry humor, mówiąc w tym języku np. sto jedenaście (mia modzia na kumi na modzia), że nie wspomnę o wujku (mdziomba), wnuku (mdziuku) czy mieście lub wsi (kolejno: mudzi i kidzidzi).

 

 

KREWNI W SZKOCKĄ KRATĘ

 

W Kenii suahili jest, obok angielskiego, językiem urzędowym, ale oczywiście nie jedynym używanym. Jak większość tutejszych krajów, składa się ona z etnicznej mozaiki ze swoimi tradycjami i językami. Najbardziej wpływowi są Kikuju, pochodzący z centrum kraju, z okolic drugiej po Kilimandżaro góry Afryki – Mount Kenia. To oni walczyli z Brytyjczykami o niepodległość. Z Kikuju wywodził się też pierwszy prezydent niepodległej Kenii, Jomo Kenyatta. Także obecnie sprawują oni władzę, co boli część innych grup etnicznych, zwłaszcza konkurencyjnych Luo.
Symbolem turystycznej Kenii są Masajowie. Ich wioski i charakterystyczne ubrania widać w każdym folderze turystycznym, i pewnie dlatego niespecjalnie mnie do nich ciągnie. Ale może to błąd, bo to ciekawy lud, dość tradycyjny, choć na szczęście odchodzący od części swoich zwyczajów i wierzeń. Zgodnie z tradycyjną religią masajską, Bóg na początku świata podarował wszystkie krowy Masajom. W związku z tym jeżeli nie-Masaj ma krowę, to znaczy, że ją ukradł i można mu ją odebrać. W ten sposób, w spokoju sumienia, Masajowie zajmowali się przez lata rabunkiem bydła sąsiednich plemion.
Masajowie zdobyli sławę, natomiast niewiele wiadomo o pokrewnych im grupach etnicznych, tak podobnych w zwyczajach i ubiorach, że niemal nie do odróżnienia. Jak choćby mieszkających nieco bardziej na północ Samburu czy zupełnie na północy kraju – Turkana. Pobratymców Masajów znaleźć można również po drugiej stronie granicy ugandyjskiej (Karamojong) i sudańskiej (Teso).
Wszyscy ubierają się w bardzo ładne szaty w kratę zbliżoną do szkockiej, a rozróżnić ich można po innych kolorach, np. Turkana ubierają się w kratę czarno-białą, a Samburu czerwono-białą. Wszystkie trzy plemiona uznają też za stosowne deformować sobie uszy, co najwyraźniej uchodzi za szczyt elegancji. Tyle że u Turkana dotyczy to całych uszu i tylko u kobiet, zaś u Samburu i Masajów tylko dolnych części uszu i dotyczy również mężczyzn.

 

LUD BIAŁYCH KÓZ

...czyli Loibor Kineji. Tak dawniej nazywano Samburu. Obecnie plemię liczy 100 tysięcy ludzi i należy do grupy językowej maa.

NADBRZEŻNA CYWILIZACJA

Miasteczko portowe Lamu niedaleko granicy z Somalią to jeden z najlepiej zachowanych przykładów architektury Suahili. Mieszają się w niej wpływy arabskie, hinduskie, portugalskie i brytyjskie.

 

ZANIEDBANA HISTORIA

 

Ale wróćmy do prawdziwych Suahili. Oczywiście, dziś fascynuje to, co pozostało, a nie to, dzięki czemu niegdyś było świetnością. Wybrzeże zawdzięczało swój gospodarczy rozkwit handlowi niewolnikami, łapanymi w głębi kraju. Cała gospodarka oparta była do tego stopnia na niewolnictwie, że kiedy Brytyjczycy skutecznie zabronili handlu nimi, świat Suahili upadł. Jeszcze w ramach dekolonizacji wybrzeże usiłowało wrócić do korzeni i ogłosić niepodległość, jednak młode państwo kenijskie nie pozwoliło na to, zapewniając sobie jednocześnie wyjście na ocean. Symbolizuje to jeden z największych portów w Afryce – Mombasa.
Niestety, nawet w Mombasie nie znalazłem poszukiwanej książki. Ani nikogo, kto by ową książkę znał. Historia w ogóle wydaje się tutaj jedną z pięt achillesowych. Turystów przyciąga się sukcesywną renowacją imponującego starego miasta, które zachwyca orientalną architekturą suahilijską z charakterystycznymi bogato rzeźbionymi drzwiami. Z drugiej jednak strony, nie można tam znaleźć żadnej publikacji czy broszury, która pozwoliłaby bliżej poznać remontowane budynki i zrozumieć więcej z tego, co przekazują kamienie.
To samo powtarza się w innych miejscach, jak w bajecznym Lamu – położonym na wyspie, średniowiecznym mieście-państwie (dawny świat Suahili funkcjonował podobnie do starogreckich polis). Nie ma tam transportu kołowego i cały ruch do dzisiaj odbywa się na osłach. Profesjonalnej informacji brak na całym kenijskim wybrzeżu, mimo fascynujących miast-widm, które przed wiekami stanowiły centra handlowe i kulturalne, a potem obróciły się w zamieszkałe przez małpy i zarośnięte drzewami ruiny.
W Mombasie, która jest nie tylko centrum handlowym, ale i naukowym, brak specjalistycznej literatury nawet w okolicy Fort Jesus. To wybudowana przez Portugalczyków pod koniec XVI wieku monumentalna cytadela, wsunięta w ocean. Budowla prawie nie do zdobycia padła jednak w sto lat później pod naporem atakujących sułtanów, a być może także i malarii.

 

 

SZKUTNICY BEZ GWOŹDZI

 

Pierwszymi Europejczykami byli tu Portugalczycy. W lipcu 1497 roku Vasco da Gama wylądował ze swoimi marynarzami w dzisiejszym Malindi. Niewielki pomnik upamiętnia miejsce, w którym zdecydował się przybić do brzegu i gdzie nawiązał przyjazne relacje z sułtanem Malindi. Już w następnym wieku portugalskie wyprawy były mniej przyjazne i doprowadziły do podporządkowania im regionu.
Portugalczycy utrzymali się do początku XVIII wieku. Następnymi Europejczykami byli Brytyjczycy i rywalizujący z nimi Niemcy. Ale miejscowa kultura nadal się rozwijała. Choć „złotym wiekiem” nazywa się tutaj, podobnie jak w I Rzeczpospolitej, wiek XVI, to niepodległe państwa-miasta istniały jeszcze w XIX wieku i wchodziły z Europejczykami w taktyczne sojusze, niekiedy zwalczając się nawzajem.
W równej mierze, jak na handlu niewolnikami, kultura Suahili opierała się na żegludze. Miejscowi cieśle budowali niezłej klasy żaglowce. Cywilizacyjna mieszanka zwiększyła zasięg podróżowania marynarzy, którzy do przybycia Europejczyków nie używali w produkcji statków gwoździ, gdyż – jak wierzono – gdzieś na Oceanie Indyjskim znajdowała się magnetyczna góra, która mogła powyciągać je ze statku.
Tradycyjne jachty buduje się nadal, choć nie sprawdzałem, czy nie ma w nich gwoździ. Udało mi się nawet odwiedzić prywatną przydomową „stocznię” na jednej z wysp. Po dłuższej podróży na ośle dojechaliśmy do zatoczki, przy której stała zagroda gospodarza, parającego się zarówno budową od podstaw, jak i remontami jachtów – od maleńkich zatokowych po spore pełnomorskie. Podobno można nimi przepłynąć ocean. Narzędzia używane przez owego stoczniowca najbardziej przypominały jakieś patyki i sznurki, ale patrząc na efekty jego pracy, należałoby wysłać do niego na przeszkolenie samego MacGyvera.

 

NA SUAHILI

Suahili w dosłownym tłumaczeniu oznacza krawędź, wybrzeże.

ZNIKNĘLI BEZ ŚLADU

Tajemnicze ruiny Gedi położone w dżungli na wschodnim wybrzeżu Kenii to pozostałości wielkiego handlowego arabskiego miasta z IX wieku. Swój rozkwit przeżywało w średniowieczu. Nikt nie wie, dlaczego w XVII wieku zostało opuszczone.

OSTATNIA ISKRA

Już niedługo umiejętność krzesania ognia będzie zbędna. Rozrost parków narodowych sprawia, że koczowniczo żyjąca ludność przenosi się do miast.

 

OSIOŁ A WIARA W CZŁOWIEKA

 

Kenia masowej turystyki to plaże i safari, a także wspomniane już wioski Masajów, gdzie zapewne niedługo nawet tradycyjne stroje będą made in China. Dla podróżnika mniej folderowego brakuje oferty. Dodatkowo sprawę komplikuje bezpieczeństwo osób, które niespecjalnie mają ochotę podróżować od hotelu do hotelu luksusowymi autokarami pełnymi ochroniarzy. W wielu miejscach naprawdę należy uważać, a chodzenie ulicami stolicy po zmroku to proszenie się o kłopoty. Mam na myśli bandytów, a nie tylko oszustów, od których zresztą ciężko się odgonić.
Raz dałem się naciąć w sposób przechodzący wszelkie wyobrażenia. Zafrasowany miejscowy zaczepił mnie na ulicy, twierdząc, że ma chore dziecko, lecz nie ma pieniędzy na lekarza. Zaproponowałem wspólne pójście na nocny dyżur do pobliskiego szpitala. Dogadałem się z lekarzem, któremu zaufałem (to był błąd!) i zaczekałem, aż „biedny” przyjdzie z dzieckiem. Przyszedł. Lekarz nie zbadał, ale postawił poważną diagnozę z drogimi lekarstwami. Apteka była czynna dopiero rano, więc pieniądze, o naiwny, zostawiłem lekarzowi… Lepiej być frajerem niż świnią – pocieszałem się – ale chwilowo miałem dość kontaktów z okoliczną ludnością.
W następnym dniu znalazłem jednak antidotum na niechęć do bliźnich, kiedy zaszedłem do szpitala dla… osłów. Była nim już pierwsza rozmowa z jego szefową, miejscową panią weterynarz, od której konował z nocnego dyżuru powinien uczyć się etyki. Wstępny kurs mycia i opatrywania ran pacjentom kliniki wzmógł też moją sympatię do tych wyjątkowo inteligentnych i miłych zwierząt.
Po pani weterynarz przyszły rozmowy z pracownikami i jej rodziną. I znów nikt nie chciał ode mnie wyłudzić pieniędzy! A potem było spotkanie z M. – młodym chłopakiem o zaraźliwym optymizmie, pracującym ciężko przy obsłudze zwierząt. Opowiedział mi o swojej ciekawej pracy, a także o narzeczonej, z którą weźmie ślub, jak tylko skończy ona szkołę w Mombasie. To przykład jednego z tych, którzy są dziś przyszłością Kenii.