Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2012 na stronie nr. 56.

Tekst i zdjęcia: Marcin Mińkowski,

Upadłe cesarstwo imperatora


Gdy francuscy komandosi biorący udział w operacji „Barrakuda”, mającej na celu obalenie imperatora, wtargnęli do luksusowej podmiejskiej willi, znaleźli w niej muzeum. Poświęcił je samemu sobie. W jednym z kredensów były diamenty i złote zegarki, a w jednej z lodówek – kilkadziesiąt poćwiartowanych ciał.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Nawet na żołnierzach Legii Cudzoziemskiej lodówka Bokassy wywarła wrażenie. Choć stan ich ducha był i tak lepszy niż biesiadników, zaproszonych swego czasu na ucztę do imperatora, podczas której jako danie główne podano filet… z przywódcy opozycji.
Oto on. Jego Cesarska Mość Imperator, Cesarz Środkowej Afryki, Wielki Mistrz Międzynarodowego Bractwa Kolekcjonerów Znaczków Pocztowych, szatan i błazen, krwawy tyran i Król Maciuś I – Jean Bedel Bokassa.

 

 

Ziemia opuszczona

 

Żeby oddać sprawiedliwość – wybrał sobie kiepski kraj do rządzenia. Trudno o bardziej zapomniany przez Boga i ludzi kawałek świata. Republika Środkowej Afryki (wtedy Cesarstwo Środkowoafrykańskie) to pusta sawanna pokrywająca wzgórza. Tysiące kilometrów kwadratowych traw, zagajników, czasem wijąca się rzeka, w której brodzą smętne marabuty. Nie ma dróg, osad i ludzi. Nawet zwierząt. Słonie, lwy, żyrafy, gepardy i wszystkie inne większe ssaki, dzięki żyłce myśliwskiej i biznesowej Bokassy, zostały praktycznie wybite. Nastąpiło to podczas wielkich polowań, w których nader często brał udział inny znany myśliwy – wieloletni prezydent Francji, Valerie Giscard d’Estaing.
Co do ludzi, to w dużej części podzielili los zwierząt. Albo zginęli podczas wielu lat panującego bezprawia, albo uciekli, ratując życie przed gwałtami niezliczonych watah, które tytułując się zawsze „Narodowym Frontem Walki z Czymś lub o Coś” były zwykłymi bandami. Bała się ich, i do dziś boi, zarówno policja, jak i wojsko. Najgroźniejsza to osławiona Armia Oporu Pana pod przywództwem Josepha Kony’ego, która w ciągu ostatnich 5-8 lat porwała z terytorium republiki 30 tysięcy dzieci, część z nich zmuszając – przemocą i narkotykami – do walki w swoich szeregach.
Według raportu ONZ kilkanaście band opanowało dwie trzecie terytorium kraju, głównie jego wschód i północ. Z tych terenów uciekli już chyba wszyscy, nic się tam nie uprawia, a więc nawet bandyci nie bardzo mogą się wyżywić. Ten kawałek świata został opuszczony przez wszystkich, złych i dobrych. Po kilkudziesięciu latach bezprawia, na powierzchni porównywalnej z terytorium Polski zieje pustka. Jest tylko pierwotna sawanna. Dzika, otwarta przestrzeń, nietknięta ludzką ręką, zapomniana i fascynująca.

 

SŁONIOPÓJ

W Parku Narodowym Dzangha-Sanga schronienie znalazły rzadkie gatunki, jak goryle nizinne i leśne słonie afrykańskie.

DZIECI LASU

Pigmeje najlepiej czują się w lasach. Niestety, zmusza się ich do osiedlania w domach na sawannie, gdzie trudno im się odnaleźć.

BIZNES NA RÓŻOWO

Nowa restauracja na przedmieściach stolicy. To jeden z nielicznych przejawów lokalnej przedsiębiorczości.

 

Goryle, Pigmeje i przerażone słonie

 

Rząd kontroluje obszar na południe od drogi do Kamerunu przez Bouar, a częściowo także na północ od niej. Tutaj żyje się w miarę spokojnie, między innymi dzięki niezliczonym blokadom na drogach, przy których jednak zawsze trzeba zapłacić łapówkę. Tylko ten teren Republiki Środkowej Afryki wydaje się bezpieczny, a więc wart polecenia turystom.
Na południowo-zachodnim skraju państwa, u zbiegu granic z Kamerunem i Kongo, znajduje się największy i jeden z najciekawszych parków narodowych w całej Afryce: Dzanga-Sangha. Założony i przez długie lata zarządzany przez Niemców, dopiero niedawno przeszedł pod opiekę organizacji WWF, która zatrudnia w nim wyłącznie Afrykanów. Park pokrywa rozległy las deszczowy, a łącząc się z parkami po stronie Konga i Kamerunu, tworzy jeden z największych i najlepiej zachowanych obszarów pierwotnej afrykańskiej puszczy.
Główną atrakcję stanowią goryle nizinne. Dzanga-Sangha to jedno z niewielu miejsc w Afryce, gdzie można je obserwować w naturalnym otoczeniu gęstej puszczy równikowej. Całą eskapadę organizuje park, dając przy tym do pomocy pigmejskiego przewodnika. Dodatkową atrakcją są rzadkie słonie leśne – nieco mniejsze od kuzynów z sawanny, ale za to z dłuższymi ciosami, co stanowiło i nadal stanowi ich przekleństwo. Słonie, nawet w Dzangha-Sangha, gdzie chroni się je skutecznie, są tak uczulone na odgłosy wystrzałów kojarzących się im z dawnymi polowaniami, że na jakikolwiek huk czy trzask reagują paniczną ucieczką.
No i oczywiście są tu legendarni Pigmeje, w Republice Środkowej Afryki nazywani Ba’aka. To jedne z nielicznych na Ziemi, pierwotnych plemion myśliwych zbieraczy. Bantu, których większość Europejczyków utożsamia z prawdziwymi Afrykanami, traktują Pigmejów, nie tylko z racji wzrostu, ale też odmiennych rysów twarzy, jako niższych w rozwoju – formę przejściową między szympansem a człowiekiem. Nie dość więc, że niewolnictwo Pigmejów jest faktem, to na przykład wierzy się, że seks zakażonego HIV z Pigmejką chorobę tę uleczy.
Sami Ba’aka są przemiłymi, cichymi ludźmi, stroniącymi od obcych, ale niezmiernie uczynnymi i pogodnymi. Nie potrafią się jednak odnaleźć w sytuacji, w której zmusza się ich do opuszczania lasów i osiedlania na sawannie. Nie potrafią budować domów odpowiednich dla otwartych przestrzeni. Nie znają wartości pieniądza ani prawa własności. Dzieci natury. Ich czas się kończy. Osiedlani przymusowo, naturalizowani na siłę, tracą swą tożsamość. Giną razem z lasami, w których żyją, wycinanymi rabunkowo przez szemrane firmy z Libanu czy Jemenu.
Większość turystów przylatuje do Bayangi, siedziby parku, awionetkami z Kamerunu. W porównaniu z 1000 USD wydanymi za sam lot opłaty parkowe (ok. 200 USD za kilka godzin podglądania goryli) nie wydają się wysokie. Zestawiając to z opłatami za oglądanie goryli górskich w parku Virunga w Rwandzie (dochodzącymi do 500 USD), ta przyjemność w Dzanga-Sangha wydaje się tania. Do Bayangi można się dostać także z Bangi, wypożyczając samochód terenowy lub wybrać transport „publiczny”. Taka podróż, zajmująca co najmniej dwa dni, jest wielką przygodą sama w sobie.

 

 

Kolekcje cesarza Bokassy

 

Republika Środkowej Afryki jest krajem na wpół upadłym, ale trudno powiedzieć, że to wyłączna wina Jego Cesarskiej Mości. W kraju do lat 1960. nie było praktycznie lądowej łączności ze światem. Całość importu przypływała z Kinszasy lub Brazzaville wielotygodniową trasą w górę rzeki Kongo, a potem Ubangi. Bokassa zbudował drogę do kameruńskiego portu Duala, co otworzyło kraj. Zbudował tamę na rzece w pobliżu Bangi, co zapewniło energię elektryczną dla miast. Zmienił stolicę z wielkiej drewnianej wioski w miasto murowane. Na swoją czarną legendę zapracował sobie nie tym, co robił, lecz jak sprawował władzę…
Sprawował równocześnie i dożywotnio funkcje prezydenta, ministra obrony, sprawiedliwości, spraw wewnętrznych, rolnictwa, zdrowia i… lotnictwa (co akurat, zważywszy liczebność floty powietrznej, nie musiało być absorbujące). Posiadał niezliczoną ilość pomniejszych tytułów, jak choćby wspomniany Wielki Mistrz Międzynarodowego Bractwa Kolekcjonerów Znaczków Pocztowych. Chętniej niż znaczki kolekcjonował kobiety. Najlepszym podarunkiem dla Bokassy w czasie jego podróży była kolejna piękność. A że podróżował intensywnie, ilość jego żon i kochanek była pokaźna. Co ciekawe, Afrykanki stanowiły mniejszość. Oprócz Gabonki (którą poznał w czasie ceremonii pożegnania w Libreville i z powodu której zawrócił samolot, aby poprosić ją o rękę), Kamerunki i Tunezyjki, wśród jego oblubienic były na pewno: Rumunka, Szwedka, Belgijka, Chinka, Niemka i dwie Wietnamki.
Jako władca absolutny przyznał sobie prawo do panowania nad życiem i śmiercią obywateli. Przeciwników politycznych zapraszał do willi Merengo w pobliżu M’Baiki, gdzie rzucał ich do basenów pełnych krokodyli lub klatek z lwami. W 1979 roku dokonał masakry na dzieciach protestujących przeciwko przymusowi kupowania szkolnych mundurków z jego fabryki. To właśnie z tego powodu świat zwrócił uwagę na okropności dziejące się w RŚA. Francja, która w zamian za diamenty, drewno i możliwość polowania przez Giscarda d’Estaing na słonie, żyła w przyjaźni z Bokassą, zmuszona została do interwencji.

 

HEJ, BRACIE!

Mieszkańcy Bangi też potrafią zadać szyku.

BIG BANGI

Stolica Republiki Środkowoafrykańskiej jest również jej największym miastem, liczącym ponad pół miliona mieszkańców.

Klęska i powrót Wielkiego Budowniczego

 

Megalomania Bokassy sięgnęła szczytu w jedenastym roku panowania. 7 grudnia 1977 roku ogłosił się cesarzem. Ceremonia koronacji była jednym z najbardziej absurdalnych wydarzeń, jakie widział kontynent. Za 20 mln USD, czyli jedną trzecią budżetu kraju, zostało wybudowane centrum koronacyjne. Sprowadzono konie i karety z Francji, oczywiście wraz z trenerami, bo nikt nie wiedział, jak zaprząc karetę ani jak powozić. Sprowadzono wystawne mundury, różowe pióra, białe rękawiczki i czerwone dywany. Walce i marsze grała orkiestra prosto z Paryża. Wszyscy mieszkańcy Bangi musieli wziąć udział w paradzie. Przez centrum miasta, obok lichych afrykańskich domostw, jechał oddział konnicy, a za nim zaprzężona w szóstkę koni złocona karoca cesarza i cesarzowej. Cesarską koronę Bokassa na skronie włożył sobie sam.
Poza świtą, obywatelami Bangi, orkiestrą oraz trenerami konnicy, na koronację nie przyjechał prawie nikt. To, że nie przyjechał żaden z liczących się przywódców światowych, było zrozumiałe, ale nie pojawił się też nikt z dyktatur zaprzyjaźnionych – Chin, Korei Północnej, Rumunii czy Iranu. Nie przyjechał żaden z ważniejszych przywódców afrykańskich – ani Hajle Sellasje, ani Idi Amin z Ugandy (równy w krwiożerczości Bokassie). Pomimo usilnych nalegań, na ceremonię nie przyjechał też przyjaciel d’Estaing. Został w domu hiszpański dyktator, gen. Franco, ale przysłał pozłacaną średniowieczną zbroję (która zresztą okazała się podróbką).
We wrześniu 1979 nastąpiła operacja obalenia imperatora, przeprowadzona przez francuskich komandosów. Bokassa zbiegł na Wybrzeże Kości Słoniowej, a potem do Francji, gdzie zgromadził znaczny majątek. Ku zaskoczeniu wszystkich w 1986 powrócił samolotem rejsowym do Bangi. Rozpoznany na lotnisku, został aresztowany i postawiony przed sądem, a następnie skazany na śmierć, którą potem zamieniono mu na dożywocie. Na mocy amnestii w 1993 wyszedł na wolność. Zmarł w Bangi trzy lata później.
W 2010 roku został całkowicie zrehabilitowany przez prezydenta Bozie, który nazwał go „Wielkim Budowniczym”.