Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2011 na stronie nr. 106.

Jawajczycy mieszkający w sąsiedztwie wulkanu Kawah Ijen uważają go za żywą istotę. Nieprzewidywalną i przerażającą. Życie w symbiozie z aktywnym wulkanem nie jest łatwe, nawet wtedy, gdy pełni on rolę głównego żywiciela całej okolicy.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Położony na wschodnim krańcu Jawy krater Kawah Ijen nie jest tak znany jak sąsiedni wulkan Bromo, ale i on przyciąga wielu turystów. Do pieszego szlaku na dymiącą górę docieramy o 7 rano, po trzech godzinach jazdy wyboistą drogą z leżącego 70 km na zachód od Ijen miasteczka Bondowoso.

 

CODZIENNY ZNÓJ

Na ramionach nawet do 100 kg siarki.

UROBEK NA SZALI

Waga wskaże wysokość dniówki.

 

ŻYWI I TRUJE

 

Wschodzące słońce zastaje nas w rozległej, mierzącej 15 km średnicy kalderze, z widokiem na kilka skupionych w jej obrębie wulkanów. Najwyższy z nich, Gugung Merapi, mierzy 2800 m n.p.m. Oglądany z tej perspektywy stożek Kawah Ijen stanowi malownicze tło dla rozciągających się wokół plantacji kawy, do których właśnie zmierzają gromady najemnych zbieraczy ziaren. Nieodparte staje się wrażenie, że to właśnie wulkan patronuje bujnym uprawom kawy, tytoniu i ryżu, prowadzonym u jego stóp. Ale to nie osiągnięcia rolnicze sprawiają, że jest on szczególnym źródłem utrzymania okolicznej ludności. I nie dla hektarów żyznej, wulkanicznej ziemi, porośniętej krzewami luksusowej kawy arabica, przyjeżdżają tu żądni wrażeń cudzoziemcy.
Przyczyny, które czynią Kawah Ijen wulkanem zupełnie wyjątkowym – nawet w takim kraju, jak Indonezja, rozciągająca się wzdłuż łańcucha ponad siedmiuset wulkanów – leżą wewnątrz jego krateru. Od czasów kolonialnych działa tam jedyna w swoim rodzaju kopalnia eksploatująca złoża produkowanej przez wulkan siarki. Szokująca osobliwość tej kopalni polega na tym, że po dziś dzień siarka wydobywana jest ręcznie, a cały urobek górnicy wynoszą z dna krateru na własnych plecach.

 

 

W SIÓDMYM KRĘGU

 

Praca siarkowych szerpów w pełni zasługuje na skojarzenie z siódmym kręgiem Piekła Dantego. Właśnie w taki sposób, jako prawdziwie katorżniczą formę zarobkowania, sfilmował ją w głośnym dokumencie Śmierć człowieka pracy Michael Glawogger. Oglądana „na żywo” – praca ta robi jeszcze większe wrażenie; fotogeniczny krater Kawah Ijen w bezpośrednim kontakcie ukazuje z całą namacalną grozą swą niszczycielską siłę i uświadamia nadludzki wymiar wysiłku, na jaki codziennie zdobywają się pracujący w nim górnicy.
Ścieżka na szczyt wulkanu, mierzącego 2368 m n.p.m., zaczyna się na wysokości 1900 metrów, przy posterunku PHKA (Forest Protection and Nature Conservation) i prowadzi w górę, przez objęty ochroną las drzewiastych paproci i przypominających wielkie żywotniki kazuaryn. Mijamy schodzących w dół górników, rozpoznając moment ich nadejścia po dźwięku rytmicznie skrzypiących nosideł, obciążonych bambusowymi koszami z siarką. Patrząc na tych szczupłych, niewysokich mężczyzn, maszerujących raźno w zdartych kaloszach albo w zwykłych klapkach, trudno uwierzyć, że dźwigają ciężar wahający się od 70 do 110 kg! Gdy próbujemy unieść w górę załadowane po brzegi kosze, nie udaje się nam nawet oderwać ich od ziemi. Górnicy opanowali jednak optymalną technikę transportowania ładunku: starannie równoważą ciężar obu koszy, idą w równym rytmie sprężynujących nosideł, a trasę marszu dzielą na odcinki, przenosząc ładunek wahadłowymi etapami.
Ważenie żółtego urobku odbywa się w połowie drogi, przy baraku dającym nocleg tym tragarzom, którzy schodzą do krateru już o trzeciej nad ranem, przy świetle latarek. Krótki postój przy prowizorycznej drewnianej wadze przynosi chwilę zasłużonego wytchnienia i najważniejszą dla górnika informację, ile pieniędzy niesie w wyładowanych żółtym minerałem koszach.
Pokwitowanie wydane przez urzędnika nadzorującego pomiar, potwierdza ciężar ładunku i wysokość zapłaty, jaką tragarz otrzyma na końcu szlaku. Siarkę skupuje pobliska cukrownia, wykorzystując ją jako surowiec do wybielania cukru. Za kilogram urobku dostarczonego z krateru do odległego o 4,5 km punktu skupu, górnicy otrzymują 600 rupii, czyli ok. 20 groszy. Najsilniejsi, którzy schodzą do kopalni dwa razy dziennie, wynosząc z niej 200 kg urobku, zarabiają dniówkę o równowartości 13 USD. To dochód kilkukrotnie przewyższający zarobki okolicznych rolników, co tłumaczy zdumiewającą dla przyjezdnych pogodę ducha i cierpliwą determinację siarkowych katorżników.

 

W TĘ I Z POWROTEM

Dzień w dzień, rok w rok po skalnej ścieżce mozolnie przesuwa się karawana ludzkich mrówek.

NA DNIE

Pośród wydobywających się z dna krateru trujących wyziewów trwa mozolna praca.

 

ŚMIERTELNE PIĘKNO

 

Faktyczny koszt ich pracy uzmysławia nam jednak dopiero końcowy odcinek szlaku do kopalni. Kilkaset metrów przed krawędzią krateru krajobraz zmienia się drastycznie: bujna zieleń znika, a z tumanów chłodnej mgły, osiadającej na zboczach wulkanu, wyłaniają się kikuty martwych roślin, wypalonych przez wyziewy siarczanego gazu. Otchłań, z której buchają kłęby trującego dymu, ukazuje się nam niczym dzieło nawiedzanego koszmarami pejzażysty, gdy wreszcie stajemy na krawędzi gigantycznego rondla, uformowanego na szczycie krateru.
Nasz przewodnik nie czuje się na siłach, by zejść z nami do krateru – trwa właśnie ramadan, który dla zamieszkujących Jawę muzułmanów oznacza konieczność całodziennego, osłabiającego organizm postu. Nagle dociera do nas, że również ogromna większość górników pracuje tu teraz bez jedzenia i picia. Turyści z reguły kończą trasę na krawędzi krateru, nie ryzykując zejścia do zasnutej przez cuchnące, toksyczne opary kopalni. Widok z góry też jest oszałamiający, zwłaszcza gdy chmury odsłaniają najpiękniejszy i najbardziej niezwykły element groźnego piękna Kawah Ijen – wielkie turkusowe jezioro na dnie krateru.
To jeszcze jedna bezprecedensowa osobliwość tego wulkanu. Zasilane przez wody opadowe jezioro ma rekordową głębokość 200 m, a pomiar wykonany w 2008 roku przez wulkanologa George’a Kouronisa wykazał, że wypełnia je kwas siarkowy o temperaturze 34°C i niespotykanym w przyrodzie stężeniu pH=0,5. Górnicy pracują na wyciągnięcie ręki od tej żrącej substancji, bo właśnie przy brzegu jeziora wulkan znalazł ujście dla kipiących w jego wnętrzu gazów, które skraplają się w postać wysokojakościowej, zmineralizowanej siarki (99% czystego pierwiastka).

 

 

W TOKSYCZNYM ŚWIECIE

 

Chcemy przyjrzeć się z bliska prymitywnej technice eksploatacji złoża. Owiani duszącym, drażniącym oczy dymem – schodzimy w ślad za górnikami w piekielną czeluść krateru. To miejsce skrajnie wrogie człowiekowi, czego doświadczamy w chwili, gdy nagła zmiana wiatru kieruje na nas żółtą chmurę trującego gazu. Przeraźliwie realny strach przed uduszeniem opuszcza nas dopiero wraz z kolejną zmianą kierunku wiatru. Bez odpowiednich zabezpieczeń w ogóle nie powinniśmy tu wchodzić.
Również górników niewiele chroni przed zabójczym gazem: jedynie zwilżony wodą kawałek trzymanej w zębach tkaniny, przez którą filtrują wdychane powietrze. Praca przy ziejących siarką fumarolach rujnuje zdrowie, drastycznie skracając średnią długość życia górników. Patrzymy jak zahipnotyzowani na ludzi w milczeniu odłupujących łomami i łopatami kawały żółtej, skrzypiącej tu wszędzie pod nogami siarki, i na wrzącą czerwoną ciecz, z której wykrystalizowuje się cenny minerał. Płynna siarka ma temperaturę 120°C i powstaje na skutek schłodzenia siarkowej pary, kierowanej w tym celu do prymitywnego systemu rur i blaszanych beczek. Aby zapobiec zapłonowi zakrzepłej siarki, górnicy studzą je kwasem zaczerpniętym z jeziora. Cały ten nieludzki trud przeradza się codziennie w 4 tony surowca wyniesionego z krateru. Wyniesionego za cenę, której żaden człowiek nigdy nie powinien płacić.

 

PTAKI UMIERAJĄ W LOCIE

 

Z ulgą, ale też z niemałym wysiłkiem opuszczamy upiorny krater. Bestia, którą widzą w nim tubylcy, dyszy za nami w zwodniczej drzemce, przerywanej co kilkadziesiąt lat przez wstrząsające wulkanem erupcje.
Ostatni wybuch magmy odnotowano tu w 1817 roku, ale spore emisje popiołu wulkanicznego i wrzącej siarki zdarzają się niemal rok w rok. Ich zapowiedzią jest zawsze zmiana barwy i stopnia kwasowości jeziora, z którego zaczynają się wydobywać bąble zabójczego gazu. Pracownicy kopalni wiedzą o tym, obserwując ptaki umierające podczas lotu nad jeziorem i sami doświadczają wówczas szczególnych problemów z oddychaniem. Również takie momenty są wliczone w koszty ich codziennego obcowania z wulkanem. Górnicy, nawykli od pokoleń do trudów swej pracy, nie demonizują niebezpieczeństw, z jakimi się ona wiąże. Na haracz płacony wulkanowi własnym zdrowiem musi godzić się również okoliczna ludność, systematycznie podtruwana zakwaszoną przez wulkaniczne jezioro wodą, która przesiąka do studni i na pola ryżowe. Choroby układu kostnego i zębów to plagi wpisane w codzienność ludzi żyjących w cieniu Kawah Ijen.

 

 

PIEKŁO TRWA

 

W 2003 roku indonezyjski dziennik Jakarta Post przepowiadał rychły zmierzch kopalni, twierdząc, że wulkaniczne złoża siarki stopniowo się wyczerpują. Osiem lat później, w czasie naszej wizyty w kraterze Kawah Ijen, nic nie wskazuje na to, by ta przepowiednia miała się szybko spełnić. Wulkan jest równie niezmordowany jak ludzie, którzy wydzierają mu jego skarby. Dla nas namacalną pamiątką jego wiecznotrwałej żywotności okaże się cuchnący „oddech” wulkanu, którym przesiąkną nasze przywiezione z podróży ubrania. Trudno w to uwierzyć, ale mimo mozolnego ich prania duszący zapach Kawah Ijen wciąż jest z nami!