Od spieczonej słońcem Atacamy po skąpane we mgle góry Patagonii. Podróż po Chile to wyprawa poprzez krainę różnorodności.
Dostępny PDF
Rzędy kwadratowych domów z suszonej cegły, biały kościółek, trochę zieleni i watahy bezpańskich psów przemierzające zakurzone alejki w poszukiwaniu jedzenia. Gdy dodać do tego tumany wdzierającego się we wszystkie zakamarki piachu, można nazwać to miejsce zapadłą dziurą. I pewnie San Pedro by nią było, gdyby nie to, że leży w sercu chilijskiej pustyni Atacama, przyciągającej co roku turystów, których liczba znacznie przewyższa pięciotysięczną populację miasteczka.
Powiedzieć o Atacamie, że jest sucha, to jakby nie powiedzieć nic. W sercu tego ciągnącego się przez tysiąc kilometrów pasa ziemi, wciśniętego na północy Chile pomiędzy Andy a wybrzeże Pacyfiku, leżą jałowe tereny, na które nigdy nie spadła kropla deszczu. Przynajmniej od czasu, gdy człowiek zaczął prowadzić systematyczne badania meteorologiczne. Absolutna pustka, na której nie istnieje życie – jego śladów nie odnalazły nawet testowane tu przed wysłaniem na Marsa urządzenia NASA. Piach niezawierający krztyny wilgoci, pył przesypujący się pomiędzy palcami, chropowate skały wygładzane przez wicher i wypiekane dzień w dzień przez mordercze słońce – to najsuchsze miejsce na Ziemi.
GÓRY WYSOKIE, GÓRY DŁUGIE
Andy mają długość 9 tysięcy kilometrów. To najdłuższe pasmo górskie na świecie.
WAKACJE W SIODLE
Ogromne i dzikie przestrzenie Chile najlepiej podziwiać z końskiego grzbietu.
NIEBO GWIAŹDZISTE NADE MNĄ
Kategoryczny imperatyw moralny i krystaliczne niebo nad Atacamą przyciągają astronomów i miłośników biwakowania pod gwiazdami.
TĘSKNOTA ZA PUSTKĄ
San Pedro de Atacama, będące najlepszą bazą do pustynnych wypraw, kipi jednak życiem, dając międzynarodowemu towarzystwu podróżników okazję do aklimatyzacji nad szklanką piwa lub pisco w jednej z licznych knajpek (miejscowość znajduje się na wysokości 2440 m n.p.m.). Przybysze snują się pomiędzy sklepikami z biżuterią ręcznej roboty, ceramiką, kolorowymi apaszkami, sprzętem trekkingowym i masą mniej lub bardziej użytecznych drobiazgów. Sprzedawcy konkurują w oddzielaniu turysty od jego pieniędzy, a właściciele biur organizujących wycieczki prześcigają się w coraz wymyślniejszych ofertach.
Czym może skusić pustynia? Okolice San Pedro są niczym wesołe miasteczko: dymiące i wygasłe wulkany; buchające kłębami pary gejzery; gorące źródła zachęcające do kąpieli; ogromne solniska o lazurowych lagunach, po których lubią brodzić flamingi. Na aktywnych czekają wycieczki rowerowe, zjeżdżanie z wydm na desce (sandboarding), przemierzanie pustyni na koniu, trekking którymś z wąwozów lub dostosowana do każdych umiejętności wyprawa ku wulkanicznym kraterom.
Najbardziej jednak kusi to, co jest istotą tego miejsca – pustka. Dolina Śmierci i charakteryzująca się iście księżycowymi krajobrazami Dolina Księżycowa to cel większości przyjezdnych. Już samo wniesienie swoją osobą odrobiny życia, tam gdzie go nie ma, może nieść satysfakcję.
Z WIDOKIEM NA DROGĘ MLECZNĄ
Pustynny teren rozciąga się jednak dużo dalej niż odwiedzane przez turystów okolice San Pedro. Atacama zajmuje niemal jedną czwartą długości Chile. Rozsiane po wybrzeżach miasta i wioski rybackie, górnicze osady i miejscowości u podnóży Andów są miejscem życia ponad miliona ludzi, stanowiących sól tej ziemi. To potomkowie indiańskich plemion i przybyszów z Europy, twardzi ludzie gór i otwartych przestrzeni. Na północy rolnicy uprawiają warzywa, stosując systemy nawadniania kropelkowego. Na płaskowyżu andyjskim (Altiplano) mieszkający tu od czasów prekolumbijskich Ajmarowie i Atacamowie hodują lamy i alpaki, czerpiąc wodę z topniejącego śniegu. Idealnie przejrzyste niebo przyciąga międzynarodowe zespoły astronomów, którzy badają kosmos w obserwatoriach rozsianych w nadbrzeżnym paśmie gór Atacamy.
Po zaliczeniu największych atrakcji najlepiej uciec od tłumów, wynająć samochód i puścić się drogą panamerykańską przecinającą wzdłuż Atacamę. Można samodzielnie odkrywać pustynię, spędzając noce w śpiworze pod rozgwieżdżonym niebem, którego klarowny obraz wiruje pod powiekami jeszcze długo po zamknięciu oczu.
WSZYSTKIE BARWY ALPAKI
Podnóże Andów to tradycyjne miejsce hodowli alpak. Z ich jedwabistej sierści uzyskuje się wysokiej jakości wełnę. W Ameryce Południowej sklasyfikowano ponad 50 jej odcieni.
WYSOKIE SPA
Woda z podziemnych źródeł na Atacamie ma 25-30 st. Celsjusza.
KAŻDY MA SWOJE MORSKIE OKO
Laguna de Los Tres w parku narodowym Los Glaciares, na granicy chilijsko-argentyńskiej.
WINNY PRZYBYSZ Z EUROPY
Chilijskie winnice mają to do siebie, że niemal zawsze widzi się z nich masyw Andów. By dotrzeć do plantacji, wystarczy kierować się z Atacamy na południe. Większość z nich ulokowana jest u podnóża ośnieżonych, chłodnych gór. To one – obok szczepów winorośli przywiezionych z Francji – są siłą chilijskiego winiarstwa. Andy oraz góry ciągnące się wzdłuż wybrzeża zatrzymują oceaniczną wilgoć, dając winnym gronom upragnioną wodę, a bliska obecność Pacyfiku łagodzi gorący klimat kraju.
Przemysł winiarski kilkanaście lat temu postawił Chile na nogi. Pochodzące z tych ziem trunki podbiły światowe rynki, czego przykładem są również polskie półki sklepowe. Mimo tego ruch turystyczny wokół winnic dopiero się rozwija, skupiając się wokół czterech głównych rejonów produkcji – Aconcagua, Maipo, Rapel i Maule.
Nie byłoby pewnie sukcesu tutejszych win, gdyby nie carménère. Ten szczep porzucił swoją ojczyznę – Bordeaux – wyrzekając się jej sławy, ale też uciekając przed matczyną opieką i z góry określonymi oczekiwaniami. Na początku XIX wieku trafił do Chile i stał się tym, czym pozostając we Francji, nigdy stać by się nie mógł. Przez ponad sto czterdzieści lat ukrywał jednak tożsamość, podając się za merlota. W końcu jednak zawsze ktoś odkryje prawdę, a w tym przypadku był to Jean-Michel Boursiquot, człowiek, który wie o winie tyle, że nie sposób było go zignorować. W 1994 roku wszedł pomiędzy krzaki winorośli, pomacał owoce, przyjrzał się liściom i stwierdził, że ten merlot nie jest żadnym merlotem. Chilijscy winiarze nie byli zachwyceni – przez długie lata z mozołem tworzyli legendę miejscowego merlota. Carménère ma jednak swoją siłę. W Chile pokazał na co go stać, dając wspaniałe wina. Dąsy niebawem się więc skończyły.
Na tej odmianie opierają się dziś wina z najpopularniejszego regionu Maipo. To niemal płaski teren, otoczony na horyzoncie górami. Pomiędzy parcelami kluczą, nierzadko wciąż jeszcze piaszczyste, drogi. Winorośl utrzymana jest w idealnym porządku, puszczona w rzędach równych jak od linijki. Gdzieś pomiędzy nimi ukryte są hacjendy plantatorów oraz niewielkie miasteczka. A w nich kościółki, niemal zawsze białe, z dwiema dzwonnicami, w kolonialnym stylu typowym dla całej Ameryki Południowej.
Ten w miejscowości Maipo wznieśli w drugiej połowie XVII wieku jezuici. Co roku ósmego grudnia ciągną do niego tysiące pielgrzymów – w większości potomków Inków – by dziękować Dziewicy Maryi za opiekę nad ich ziemią i prosić o nią na kolejny rok. Pieszo, konno, na rowerach, pojedynczo, całymi rodzinami. Ściągają do miasteczka od rana, przybywają w noc poprzedzającą święto. W białych koszulach, pasiastych ponczach, długich sukniach, kapeluszach. Gdy dzień się rozwinie, na uliczki miasta wysypuje się procesja prowadzona przez kilkunastu mężczyzn niosących na barkach platformę z wizerunkiem Maryi. To dobry, ciekawy dzień. Po mszy biją dzwony i zaczyna się wielogodzinna zabawa. Jak łatwo się domyśleć, główną rolę odgrywa w niej tutejsze wino.
W KOLORZE FLAMINGA
Laguna Colorada leży na wysokości ponad 4 tysięcy m n.p.m przy samej granicy Boliwii i Chile. To słone, płytkie jezioro swój rdzawy kolor zawdzięcza mikroogranizmom. Wyjątkowy widok dopełniają tysiące brodzących w jego płytkich wodach flamingów krótkodziobych.
WODOWANIE
Południowy Lądolód Patagoński jest – poza Antarktydą i Grenlandią – największym kontynentalnym polem lodowym (16 800 km2).
ZAGROŻONE MILIONY
Pingwiny magellańskie żyją w Patagonii i na Falklandach. W sezonie lęgowym tworzą duże kolonie i składają po dwa jaja, w nietypowych miejscach – w norach lub pod krzewami. Mimo iż żyje ich ponad dwa miliony, zwierzęta te są gatunkiem zagrożonym. Z powodu wycieków ropy ginie ich nawet 20-30 tysięcy rocznie.
PATAGONIA NIESIE UKOJENIE
Gdy przemierzamy niemal bezludne tereny południowego Chile smagane wiecznym wiatrem i oddychamy rześkim powietrzem, mamy wrażenie, że jesteśmy w miejscu, gdzie wszystko wreszcie wygląda tak, jak powinno. Ogrom krajobrazu, potęga niemal nietkniętej natury i wymagający, ależ też niewiarygodnie piękny teren.
Zalety Patagonii, mimo jej ogromnych przestrzeni, łatwo jednak przegapić. Wystarczy zdecydować się na lot samolotem. Pozwala on skrócić podróż po Chile do paru godzin, ale równocześnie gwarantuje, że ominie nas to, co najciekawsze. Patagonia wymaga bowiem wysiłku, chęci, by tłuc się rozklekotanym autobusem pokonującym z mozołem kolejne kilometry. Lub jeszcze lepiej – wypożyczonym samochodem błąkać się po pustych drogach i zajeżdżać na podwórka rozrzuconych tu i ówdzie posiadłości. Dobrze jest spędzać czas na pogawędce z pracownikami stacji benzynowych rozsianych w niebezpiecznie dużych dla auta odległościach. Można schować przewodnik i podążać wzdłuż trasy, którą tworzy się na bieżąco, kreśląc palcem po mapie linie wokół nic nam jeszcze niemówiących miejsc.
Patagonia nie stanowi wydzielonego administracyjnie obszaru. Jest raczej luźno określonym regionem, zajmującym południową część Chile i Argentyny. To symbol krańca świata. Miejsce, w którym urywa się znana nam przestrzeń i zaczyna niewiadoma.
Jeszcze kilkanaście lat temu kraina ta przyciągała przede wszystkim poszukiwaczy przygód i miłośników wielodniowych wypraw trekkingowych. Dawała możliwość przebywania pośród przyrody, która nie zmieniła się tu od tysięcy lat. Dziś, gdy sieć nowych dróg coraz ciaśniej oplata patagońskie ziemie, a Punta Arenas – jedna z najbardziej wysuniętych na południe miejscowości Chile – ma wygodne lotnisko i połączenia ze stolicą, rejon stał się atrakcją dostępną dla każdego. Napływ przybyszów pociąga za sobą rozbudowę infrastruktury, niewątpliwie ułatwiającej życie podróżnikom i miejscowym, ale napędza też turystyczny biznes, który w końcu – jak niemal wszędzie na świecie – zaczyna zmieniać kraj, mieszkańców i wpływać na krajobraz.
Z Punta Arenas, miejscowości pełnej domów o kolorowych dachach, przybysze pod opieką wynajętych przewodników wyruszają do Ziemi Ognistej lub do najsłynniejszego parku narodowego Chile, Torres del Paine, kuszącego widokiem dźgających niebo skalnych iglic. Od października do kwietnia kilkadziesiąt kilometrów za miastem można obejrzeć dwie kolonie pingwinów magellańskich, które ze stoickim spokojem znoszą najazd uzbrojonych w aparaty turystów. Patagonia, mimo coraz większej ilości gości, wciąż potrafi nieść ukojenie – trudno o równie majestatyczny i pierwotny zakątek. Nie dziwi więc, że coraz więcej osób postanawia kupić tu ziemię i spędzić resztę życia. Liczą na to, że nie ma lepszego miejsca, by wszystko zacząć od nowa.