Antarktyka to wielkie królestwo zwierząt, w którym niepodzielną i absolutną władzę sprawuje przyroda, a człowiekowi pozostaje rola grzecznego gościa.
Dostępny PDF
Cała kraina wokół Antarktydy – piątego pod względem wielkości kontynentu – zwana Antarktyką, jest największym obszarem na świecie, którego człowiek praktycznie nie zmienił. Wprawdzie wiek XIX i połowa XX pozostawiły w tamtejszym ekosystemie bliznę po działalności poławiaczy fok, uchatek i wielorybów, ale poza tym niewiele złego tam się stało. W każdym razie nie tyle, żeby wśród polarnej fauny utrwalił się lęk przed homo sapiens.
Na Antarktydzie nigdy nie było rdzennej ludności. Nie ma tam również żadnych lądowych drapieżników – przecież niedźwiedzie polarne żyją na drugim końcu świata. Wszystko to sprawia, że prawdziwi mieszkańcy tego kontynentu nie mają pojęcia, iż kogokolwiek na lądzie powinni się obawiać. Dlatego pingwiny, zwłaszcza młode, śmiało podchodzą do ludzi, żeby przekonać się, kim są te dziwne stwory, zaś młode słonie morskie i uchatki zbiegają się z całej plaży, żeby przywitać ekscytujące nowe ssaki, z którymi warto się zaprzyjaźnić.
PALMA ODBIŁA
Długotrwała izolacja i odległość od bliskich sprawiają, że pracownikom stacji czasem przychodzą do głowy dziwne pomysły, jak wkopanie przed budynkiem sztucznej palmy.
ZIMOWE WAKACJE
Zima na Arctowskim to czas spokoju. Ludzi jest mało, większość prac jest wstrzymana do kolejnego lata, więc sprzęt pływający także odpoczywa.
TURYSTYCZNY DESANT
Goście odwiedzający Antarktykę docierają ze statków na brzeg pontonami.
NASZ DOM NA KOŃCU ŚWIATA
Pierwszy raz dotarłem tam ponad dziesięć lat temu, na pokładzie rosyjskiego statku „Polar Pionier”. To właśnie nim polskie wyprawy antarktyczne docierają na stację im. Henryka Arctowskiego zawsze na początku listopada (czyli antarktyczną wiosną). Stacja działa nieprzerwanie od 26 lutego 1977 roku na Wyspie Króla Jerzego, w archipelagu Szetlandów Południowych – około 60 kilometrów od polarnego kontynentu.
Statek dostarcza wszystko, czego polarnicy będą potrzebowali przez cały rok – paliwo, żywność, materiały techniczne i naukowe. Przywozi także około trzydziestu „letników” oraz grupkę osób, które pozostaną tam również przez zimę. Po kilku dniach trudnego rozładunku (morze pełne jest jeszcze lodowych brył) „Polar Pionier” zabiera starą zmianę „zimowników” i odpływa.
Jaskrawożółte – żeby łatwiej odnaleźć je w śnieżycy – budynki „Arctowskiego” zbudowane są z praktycznych, prostych modułów, pozbawionych jakichkolwiek ozdób. Z zewnątrz nie wyglądają przytulnie, ale za to w środku, zwłaszcza w głównym budynku mieszkalnym z racji kształtu zwanym samolotem, jest ciepło i wygodnie. Jego drewniany wystrój przypomina górskie schronisko. To prawdziwy dom na końcu świata.
Polska stacja, od dawna zarządzana przez Zakład Biologii Antarktyki PAN, zajmuje się przede wszystkim badaniem morskiego ekosystemu – od bakterii przez drobne bezkręgowce, ryby i ptaki aż po słonie morskie. Jednak badania prowadzone tu nie ograniczają się tylko do biologii, obejmują bowiem również geofizykę, geologię, glacjologię i oceanografię. Intensywnym zajęciom sprzyjają warunki letnie, kiedy wszystkie zwierzęta, zajęte rozrodem, są na miejscu, i kiedy zaśnieżenie jest mniejsze. Latem przeprowadza się też ważniejsze prace techniczno-remontowe.
Większy ruch na stacji kończy się na początku marca, kiedy świat na nowo otula śnieżna pierzyna. Wtedy zadaniem polarników jest utrzymanie stacji w ruchu aż do kolejnej wiosny. Naukowcy prowadzą wówczas jedynie obserwacje meteorologiczne, monitoring lodowców oraz liczebności ssaków morskich, a także, w miarę możliwości, analizy próbek zebranych w ciągu lata.
Polska stacja znajduje się jeszcze przed kręgiem polarnym, więc nawet w środku zimy pojawia się kilka godzin słonecznego światła. Dlatego, jeśli trafi się wolna chwila, można wybrać się na wycieczkę po okolicznych górach. Polarna zima jest też dobrą okazją do poobcowania z własnymi myślami, a nawet odkrycia różnego rodzaju talentów, od poetyckich po rzeźbiarskie. Przeczytać można również wszystkie zaległe lektury.
DO GÓRY LODAMI
Góry lodowe przyjmują nieraz fantazyjne kształty, zwłaszcza gdy odwracają się do góry dnem, jak te na zdjęciu.
PARCIE NA SZKŁO
Młode pingwiny królewskie przyszły sprawdzić, kto je odwiedził. Czasem w Antarktyce ciężko jest zrobić ostre zdjęcie, bo zwierzęta podchodzą za blisko obiektywu.
SĄSIEDZKA AFERA
Albatrosy czarnobrewe i skocze złotoczube żyją na Falklandach na ogół zgodnie. Harmonię ich sąsiedztwa zakłócają tylko takie niefortunne incydenty jak ten, gdy albatros niechcący nadepnął na pingwina.
WYCIECZKI DO RAJU
Większość ludzi dociera do Antarktyki jako turyści na pokładzie jednego z kilkunastu statków, corocznie odwiedzających te strony. Odpływają one przeważnie z Ushuaia w argentyńskiej Patagonii. Właśnie to miasto, położone na Ziemi Ognistej, cieszy się sławą najdalej wysuniętego na południe. W rzeczywistości „poniżej” znajduje się jeszcze co najmniej jedno – Puerto Williams w Chile. Ale to Ushuaia jest prawdziwą bramą do Antarktyki.
Wyruszają stamtąd dwa rodzaje wycieczek. Krótsze płyną w rejon Półwyspu Antarktycznego, gdzie spędzają sześć dni na zwiedzaniu tamtejszych atrakcji, po czym wracają do portu. Dłuższe płyną najpierw na Wyspy Falklandzkie, zajmujące powierzchnię zbliżoną do jednej czwartej Polski i zamieszkałe przez… dwa tysiące osób. Pozostali „mieszkańcy” to owce, pingwiny i piękne albatrosy czarnobrewe. Falklandy stanowią jednak tylko preludium do odwiedzin prawdziwego klejnotu tego rejonu – Georgii Południowej.
Oddalona o tysiąc kilometrów wyspa robi niesamowite wrażenie. Górskie szczyty wyrastają bezpośrednio z morza na wysokość prawie 3 tysięcy metrów. Tutaj mieściły się kiedyś największe stacje wielorybnicze, wraz ze słynnym Grytviken, obecnie zamienionym w muzeum. Stąd ruszały liczne wyprawy bohaterskich odkrywców. Tutaj dotarł po swojej odysei sam Ernest Shackleton, którego grób znajduje się na miejscowym cmentarzu.
Majestatyczne krajobrazy i fascynująca historia wyspy stanowią wspaniałe tło dla oszałamiająco bogatej przyrody. Na Georgii Południowej mieszka więcej ptaków morskich niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Kilka kolonii pingwinów królewskich liczy po milionie osobników, a populację uchatek antarktycznych ocenia się na dwa miliony.
MORSKIE SŁONIĄTKO
Słoń morski południowy to największa foka świata. Dorosłe samce mogą dorastać nawet do pięciu ton, ale ten młodzieniec waży najwyżej dwie.
WZAJEMNA FASCYNACJA
Ten młody słonik najwyraźniej nie słyszał o obowiązującej na Georgii Południowej zasadzie, by nie zbliżać się do zwierząt na mniej niż pięć metrów.
CIEKAWSCY I CIEKAWSKIE
Młode pingwiny białobrewe są niezwykle ciekawskie. Trudno jest ocenić, kto tu kogo obserwuje.
Z SZACUNKIEM DO PINGWINA
Jako goście musimy ustępować gospodarzom. Zwierzęta żyjące na Antarktydzie mają pierwszeństwo pod każdym względem. Jest ich tu zresztą bez liku. Najbardziej charakterystyczne są oczywiście pingwiny. W pobliżu stacji Arctowskiego znajdują się kolonie lęgowe trzech gatunków: pingwinów Adeli, białobrewych oraz antarktycznych, zwanych – z racji charakterystycznego paska pod brodą – policjantami. Nieporadność pingwinów, których są tu miliony, jest tylko pozorna, w rzeczywistości są to organizmy świetnie przystosowane do przetrwania w skrajnie trudnych warunkach.
Bogate zasoby ryb i kryla utrzymują rzesze ptaków morskich – od kormoranów, przez liczne gatunki nawałników, petreli i albatrosów, po rybitwy, mewy i wydrzyki. O specyfice tutejszego ekosystemu, w którym życie, choć niezwykle bujne, związane jest prawie wyłącznie ze środowiskiem morskim, świadczy fakt, że tylko jeden ptak – pochwodziób biały – ma łapy pozbawione błon pławnych.
Także ssaki antarktyczne to wyłącznie zwierzęta morskie. Najliczniejsze są foki. One również nie wykazują żadnego lęku wobec ludzi. Słonie morskie, foki Weddella, krabojady (których najciekawszą cechą jest to, że nie jedzą żadnych krabów, bo praktycznie nie ma ich w Antarktyce) i lamparty morskie wylegują się na plażach wokół stacji, nic nie robiąc sobie z ludzkiej krzątaniny. Jeśli przyjdzie im ochota położyć się na naszym ganku lub ścieżce do domu, musimy pamiętać, że to one są u siebie, więc mogą robić, co chcą i należy je grzecznie omijać.
SPOTKANIE NA OCEANIE
Jednym z najbardziej emocjonujących antarktycznych przeżyć jest bliskie spotkanie z 20-metrowymi humbakami, przy których łodzie wyglądają jak kruche łupinki.
Najsilniej działają na wyobraźnię wieloryby. Bliski kontakt z władcami oceanów wywołuje doznania niemal mistyczne. Po latach prześladowań stopniowo odbudowują liczebność swoich populacji i z roku na rok spotykamy ich coraz więcej.
Wciąż pamiętam mój pierwszy raz… Pobieraliśmy próbki w głębi zatoki, kiedy nagle do naszego kutra badawczego podpłynęły dwa ogromne humbaki. Przez pół godziny krążyły obok nas i pod nami, próbując wciągnąć kuter do zabawy w berka. Każdy ich ruch mógł skończyć się dla nas fatalnie. Ale morskie kolosy nie chciały nam zrobić krzywdy, po prostu były ciekawskie i wesołe. I ani razu nas nie musnęły. W końcu odpłynęły, zapewne znudzone naszą nieruchawością. Przez następne lata wokół mojej małej łodzi wiele razy pływały nie tylko humbaki, ale nawet stada orek, jednak właśnie to pierwsze spotkanie zapamiętałem najmocniej.
Antarktyka uczy szacunku dla przyrody. Tutaj to ona jest królową – hojną i piękną, lecz surową. Przejawy ludzkiej arogancji i zadufania karze często śmiercią – w lodowej szczelinie lub mroźnym morzu. Ci, którzy dostosują się do obowiązujących reguł, mogą żyć w polarnej krainie w miarę bezpiecznie, ciesząc się niezwykłymi urokami tego miejsca.