Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2013 na stronie nr. 26.

Tekst: Karol Janas, Zdjęcia: Tadeusz Natanek,

SMS z jaskini ludożerców


Szykowaliśmy się do zejścia na ląd, kiedy pojawiła się łódka. Po chwili sprawny wioślarz był przy burcie naszego jachtu. – Welcome to Vanuatu! – szerokim uśmiechem przywitał nas krajowiec Sam. Wręczył wielki kosz z liści palmy, wypełniony owocami i kwiatami. Odwdzięczyliśmy się zaproszeniem na jacht oraz żyłką i haczykami do łowienia ryb.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Sam przypłynął do nas w pirodze – rozpowszechnionym w Oceanii kanu z bocznym pływakiem. Kadłub jednostki był wykonany ręcznie z jednego pnia drzewa. Dokładnie takie same łodzie wykorzystywano w czasach kapitana Cooka.
Pewnej sierpniowej nocy 1774 roku James Cook zaobserwował nad jedną z wysp nienaturalną poświatę. Widok skłonił go do zbadania nieznanego lądu. Zatrzymał się w zatoce, której nadał nazwę Port Resolution – od nazwy swojego statku HMS „Resolution”. Źródłem tajemniczego blasku okazał się aktywny wulkan Mount Yasur, położony na wyspie Tanna, leżącej w południowej części wyspiarskiego kraju, nazywanego obecnie Vanuatu.
Kotwicę naszego jachtu „Nekton” zarzuciliśmy w tym samym miejscu, w którym zatrzymał się Cook. Nazwa zatoki nie zmieniła się od czasów brytyjskiego odkrywcy i podobnie jak w osiemnastym wieku nie ma tu portowego nabrzeża, więc trzeba używać kotwicy. Strome wzgórza wyspy porasta gęsty, tropikalny las, a wnętrze zatoki, zakończonej opadającą łagodnie doliną, wieńczy plaża z czarnym, wulkanicznym piaskiem.

 

 

KONDOMINIUM ABSURDÓW

 

Vanuatu jest niepodległym państwem od 1980 roku. Wcześniej funkcjonowało pod nazwą Nowe Hebrydy i było brytyjsko-francuskim kondominium, kolonią podporządkowaną jednocześnie dwóm mocarstwom. Równolegle obowiązywały tu dwa ustroje państwowe. Istniały dwie różne waluty, dwa systemy szkolnictwa i dwa odmienne kodeksy prawne. Krajowcy mieli możliwość wyboru, czy chcą podlegać pod francuskie prawo cywilne, czy też pod brytyjskie prawo zwyczajowe. Podobno głównym motywem ich decyzji bywały warunki panujące w dwóch – a jakże – osobnych więzieniach. We francuskim serwowano lepsze jedzenie, z kolei więzienie brytyjskie miało wygodniejsze łóżka.
Skomplikowana biurokracja kondominium osiągała poziomy absurdu. Pod koniec istnienia Nowych Hebrydów powołano na przykład nową instytucję prawną – Sąd Wspólny. Według ustaleń miało w nim zasiadać trzech sędziów: Brytyjczyk, Francuz oraz tubylec, mianowany przez… króla Hiszpanii. Na ścianach kolonialnych urzędów wisiały dwa portrety, przedstawiające brytyjską królową oraz prezydenta Francji. Nie wszyscy mieszkańcy Nowych Hebrydów zdawali sobie sprawę, kim dokładnie były owe dwie postacie. Dlatego często brali dwójkę władców za parę małżeńską. Ileż radości przysparzała im angielska królowa, która co kilka lat zmieniała męża…
Brak rzetelnej współpracy pomiędzy Brytyjczykami i Francuzami doprowadził w końcu do powstania określenia „kondominium – pandemonium”.

 

LEKKI TREKKING

Mount Yasur jest jednym z łatwiej dostępnych aktywnych wulkanów na świecie. Podczas trekkingu nie trzeba też dźwigać wody. Pragnienie zaspokaja mleko z wszechobecnych kokosów.

DZIECI Z WYSPY LUDOŻERCÓW

Trudno uwierzyć, ale te miłe dzieciaki z Erromango to dalecy potomkowie ludożerców.

ZEBRANIE NA WULKANIE

Załoga jachtu „Nekton” (od lewej): kpt. Łukasz Natanek, Karol Janas, Henrik Gard, Tobias Haack. W tle „fajerwerki” Mount Yasur.

 

KAWA PLUJKA

 

Wieczorem zostaliśmy zaproszeni do spróbowania popularnej w Oceanii używki – lekko narkotycznego napoju o znajomo brzmiącej nazwie kava. Nie ma ona wiele wspólnego z naszą kawą. Tutejszy napój wytwarza się z korzenia rośliny piper methysticum.
Kilkunastoletni Toni poprowadził nas późnym wieczorem, w całkowitych ciemnościach, wąską ścieżką przez las, do wioski. Po półgodzinnym marszu zauważyliśmy zarysy niewielkich domów wykonanych z tutejszych materiałów. W sercu osady, przy ledwie tlącym się ognisku siedziało trzech tubylców. Zaproponowali, abyśmy się dosiedli, a młodego Toniego wysłali po świeżą porcję korzeni. Po jego powrocie dwóch z nich zajęło się przygotowaniem napoju.
Liche światło nie pozwalało na dokładną obserwację wykonywanych czynności – pozostawała jedynie interpretacja docierających do nas dźwięków. Korzenie zostały na pewno obmyte z piasku i oskrobane ze skórki. Potem rozległ się odgłos chrupania. Czyżby gospodarze żuli dostarczone korzenie? Po chwili dostrzegłem cień Melanezyjczyka, który pochylał się, spluwając brązową papkę na wielki liść bananowca. Działanie kavy było najwyraźniej silnie drażniące, a proces żucia był długi i męczący, przerywany rozmaitymi dźwiękami wydobywającymi się z gardeł tubylców. To wszystko, co lądowało na liściastym talerzu, miało – niestety – stać się naszym napojem.
Gospodarze wsadzili przygotowaną „miksturę” do płóciennego worka. Polewali zawiniątko wodą, która przepływając przez korzenie, absorbowała ich esencję, a następnie trafiała do ustawionych na ziemi miseczek wykonanych z kokosowych łupin. Wcześniej słyszałem, że kava smakuje jak błoto wymieszane z wodą po myciu naczyń. W rzeczywistości smak nie był zły, jednak moc napitku wykręcała twarz. Niebawem poczułem na ustach lekkie znieczulenie, a po kolejnych miseczkach przyszło zrelaksowanie i wzmożona chęć do rozmowy.
Kava, spożyta nawet w dużych ilościach, nie prowadzi do utraty świadomości i nie wywołuje agresji.

 

 

OKO W OKO Z BESTIĄ

 

Kolejnego dnia wraz z całą załogą udaliśmy się na spotkanie z wnętrzem Ziemi. Wspomniany wcześniej Mount Yasur jest jednym z najłatwiej dostępnych aktywnych wulkanów na świecie. Za niewielką opłatą miejscowy przewodnik zawozi samochodem do podnóża masywu ziejącego oparami siarki.
Po krótkim trekkingu w górę stromego i pokrytego zastygłą lawą zbocza stanęliśmy na krawędzi krateru. Z dołu, niczym z paszczy smoka, wydobywał się biały, gryzący dym oraz niewielkie kawałki jasnopomarańczowej magmy. W końcu potężnie huknęło, ziemia się zatrzęsła, a nagromadzona wewnątrz lawa eksplodowała. Fragmenty rozgrzanej skały wystrzeliły kilkaset metrów w powietrze. W pierwszym momencie chcieliśmy uciekać, na niewiele by się to jednak zdało. Później tylko uważnie obserwowaliśmy niebo, aby uniknąć nadlatujących „pocisków”. Szczęśliwie, wiejący znad oceanu wiatr skutecznie znosił płonące kawałki skał daleko od zgromadzonych widzów.
Po kilkudziesięciu sekundach bestia uspokajała się i wszystko wracało do stanu sprzed chwili. Piekielny spektakl powtarzał się co kilka minut.

 

CZEKAJĄC NA DOŁADOWANIE

W osadzie na wyspie Nguna tylko dwa razy w tygodniu jest dostęp do elektryczności. Mimo to młodzież nie rozstaje się z komórkami.

CMENTARZYSKO

Szczątki ofiar kanibalistycznych rytuałów w jaskini na wyspie Erromango.

KOKOSKI I KOKOSZKI

Na Vanuatu nawet domowe zwierzęta karmi się kokosami.

 

DRZEWO PACHNĄCE ŚMIERCIĄ

 

Do ciemniejszych kart w dziejach Vanuatu zalicza się handel drewnem sandałowym. Te słodko pachnące pnie znajdowały szerokie zastosowanie w perfumeriach. Co więcej, były towarem bardzo pożądanym na rynku chińskim, gdzie można było je wymienić na cenione w Europie herbatę i jedwab. Na Vanuatu rosło dużo tych drzew, niemających zresztą dla krajowców większej wartości. Handel sandałowcem stał się więc na początku XIX wieku źródłem niebotycznych wręcz dochodów.
Początkowo tubylcy chętnie wymieniali pnie na stalowe narzędzia. Gdy jednak wzmożona eksploatacja doprowadziła do drastycznego kurczenia się lasów, ograniczyli sprzedaż tych powoli rosnących drzew. Większość białych handlujących na tych wodach było wyrzutkami społeczeństwa – zbiegłymi skazańcami lub dezerterami, pragnącymi szybkiego i łatwego zysku. Następstwem prób ograniczenia handlu sandałowcem stały się więc brutalne wojny. Przez kilkadziesiąt lat Europejczycy, chcąc zdobywać cenne drewno, uciekali się do morderstw, porwań i podstępnych oszustw. Miejscowi nie pozostawali im dłużni, szybko przejmując bandyckie metody. Pod pozorem handlu wdrapywali się na kotwiczące statki i wybijali ich załogi w pień. A że ludność Melanezji praktykowała z upodobaniem kanibalizm, ciała białych lądowały w brzuchach ludożerców.
Dwudziestoletni Josua zabrał nas do jaskini na wyspie Erromango. Niewielkie wejście osłonięte było kilkoma patykami. Przewodnik wymówił parę zdań w swoim języku, po czym odsunął zabezpieczenie i wszedł do środka. Kiedy nasze oczy przyzwyczaiły się do mroku, ujrzeliśmy porozrzucane na ziemi piszczele, żebra i inne kości. Na dużym kamieniu stało kilka czaszek.
Obecnie chowamy zmarłych w ziemi – zaznaczył Josua. – Te kości mają kilkadziesiąt lat, ich właściciele zostali zabici w walce, a potem rytualnie zjedzeni.

 

 

WIELKIE ŁADOWANIE

 

W miarę zbliżania się do stolicy kraju, Port Vila, obserwowany krajobraz zmieniał się diametralnie. Na skalistym brzegu stał rząd turbin wiatrowych. W dali majaczyły dziesiątki ustawionych na bojkach jachtów stłoczonych w zatoce. Nieliczne rosnące na brzegu palmy wydawały się małe w stosunku do wyłaniających się zza nich budynków, zwieńczonych reklamami banków oraz linii lotniczych. Z brzegu dobiegała muzyka reklamy telefonii komórkowej oraz hałas sunących po drodze aut.
Kilka lat temu jedna z australijskich sieci telekomunikacyjnych wybudowała na Vanuatu wieże telefonii komórkowej. Na każdym kroku spotykaliśmy młodych ludzi nieustannie odbierających i wysyłających esemesy. Jednego z młodzieńców zapytałem, jak może korzystać z telefonu, skoro w jego wiosce nie ma nawet prądu pozwalającego na oświetlenie chaty.
– To bardzo proste – odpowiedział – chief wioski ma agregat na ropę i włącza go dwa razy w tygodniu. Wtedy wszyscy się schodzą, każdy przynosi swoją komórkę i rozpoczyna się wielkie ładowanie. W tym samym czasie możemy też oglądać telewizję – dodał. – Nie mamy anten, ale ktoś sprowadził z Port Vila sporo filmów na DVD.
Ludzie żyją tu prosto, dniem dzisiejszym, i nie martwią się o jutro. Gorący tropikalny klimat rozleniwia, a bogactwo miejscowej fauny i flory zapewnia łatwe, idylliczne trwanie w tropikalnym raju. I choć pozostają wierni tradycji przodków, równie chętnie korzystają z gadżetów wymyślonych przez białych.