Po dłuższej jeździe docieramy na miejsce, gdzie znajdujemy siedem identycznych posągów. Ciekawe, że – jako jedyne na wyspie – spoglądają w stronę oceanu. Stoją pośrodku łąki, gdzie lokalni mieszkańcy wypasają krowy lub konie, i wypatrują nadejścia Hotu Matu’a – wodza założyciela. Oprócz nas nie ma tu nikogo. Siadamy na ziemi tyłem do wody i patrzymy w twarze kamiennych przodków.
Naszą przygodę na Rapa Nui zaczynamy na miniaturowym lotnisku w Honga Roa, jedynym tutaj mieście. Podróżni przepychają się przed małą taśmą z walizkami. Zdecydowana większość bagaży to turystyczne, przenośne lodówki. Pierwsze słowo, które słyszy się, rozmawiając o Wyspie Wielkanocnej, to „drogo”, a pierwsza rada: „Przywieź ze sobą swoje jedzenie”. Mój plecak też wypełniają smakołyki kupione w supermarkecie w Santiago.
Z lotniska odbiera nas właścicielka hotelu, który otoczony jest zielonym ogrodem z bujną roślinnością i kolorowymi kwiatami. Pokoje są czyste i słoneczne, na każdym łóżku leżą kwietne naszyjniki. Akurat zbliża się wieczór, więc zaraz po rozpakowaniu ruszamy podziwiać zachód słońca.
Dostępny PDF
NIE ZADZIERAJ NOSA, NIE RÓB TAKIEJ MINY
Posągi wielkanocne różnią się od siebie wielkością i kształtem. Niektóre z nich to prawdziwe olbrzymy, mierzące ponad 6 metrów.
MOAI ZACHODZĄCEGO SŁOŃCA
Samotny Ahu Tahai i pięć (niekompletnych) posągów z platformy archeologicznej Ahu Vai Ure. Stoją w miejscu, gdzie zachody słońca są najpiękniejsze.
OBALONY, W KAMIEŃ OBRÓCONY
Wiele przewróconych i zniszczonych posągów to ofiary wojen domowych oraz tsunami, nawiedzających przez wieki wyspę. Niektóre trudno odróżnić już od zwykłych głazów, których pełno w skalistym krajobrazie.
WIECZOREM AHU TAHAI, A RANO KAO
Ahu Tahai położone jest nad brzegiem morza, tuż za plecami moai. To stanowisko archeologiczne składa się z platformy z pięcioma niekompletnymi posągami Ahu Vai Ure, a także samotnie stojącym Ahu Tahai oraz najbardziej imponującym Ahu Ko Te Riku z czerwonym pukao na głowie (kapelusz lub kok upięty z włosów, noszony przez polinezyjskich wodzów) i białymi hipnotycznymi oczami. Pierwotnie gałki oczne wykonywane były z wartościowego koralu, dlatego też stały się pożądane przez europejskich odkrywców wyspy.
„Zostajemy na zachód słońca czy idziemy do miasta?” – spoglądam na szare niebo, które zwiastuje ulewny deszcz. Decyzja wydaje się być oczywista, jednak gdy odchodzimy, całkiem niespodziewanie pojawiają się promienie. Słońce przebija się przez siwą poświatę, rozświetlając niebo na kolor złoty. Najpiękniejszy spektakl zaczyna się jednak za kilka chwil, kiedy żółtopomarańczowa kula przesuwa się pomiędzy moai. A kiedy już słońce tonie w wodzie, jeszcze przez kilka chwil siedzimy w ciszy, łudząc się, że może nastąpi bis…
Nazajutrz od rana krzątamy się po pokoju. Wynajęty samochód czeka już na parkingu. Obieramy kurs na południowo-zachodnią część wyspy, gdzie znajduje się Rano Kao, jeden z trzech wulkanów, które przed wiekami ją stworzyły i uformowały. Na początku trzeba uiścić opłatę wstępu na teren Parku Narodowego Rapa Nui – bez niej nie można tutaj wejść na żaden ważny obiekt. Bilet kosztuje 60 dolarów amerykańskich (dla obywateli Chile o połowę mniej) i ważny jest przez kilka dni.
Ściany krateru o średnicy półtora kilometra są bardzo strome, dno powoli zarasta sucha trawa. W jednym miejscu można dostrzec szeroki pas fioletowych kwiatów, pięknie mieniących się w słońcu. Wąska ścieżka dookoła prowadzi w stronę Orongo, historycznej osady zamieszkiwanej dawniej przez pierwotne ludy Rapa Nui. Kamienne domki ledwo wystają znad ziemi, dachy przykrywa gruba warstwa gleby, a do środka można się dostać wyłącznie przez małe otwory przypominające wejście do igloo. W okolicach Orongo odkryto wiele interesujących śladów, które nieco przybliżyły archeologom tajemnicze życie mieszkańców wyspy. Ale na wiele pytań nie ma nadal odpowiedzi.
Tubylcy, którzy składali się z arystokratycznych „długouchych” i pospolitych „krótkouchych”, podzieleni byli na różne klany, z których każdy miał wodza. To oni kazali wznosić potężne, kamienne posągi ku czci swoich przodków. Prawdopodobnie największym wydarzeniem na wyspie było wówczas święto Człowieka Ptaka. Wraz z przyjściem wiosny najsilniejsi i najsprawniejsi przedstawiciele klanów brali udział w wyścigu po pierwsze jaja ptaków, znoszone na pobliskiej wysepce Motu Nui. Zwycięzca przynosił honor i zaszczyt swojemu klanowi oraz otrzymywał miano Tangata Manu (Człowieka Ptaka). Zawody były niebezpieczne, bo oprócz stromych i ostrych klifów, na które się wspinano, w wodzie czyhały na zawodników rekiny.
OPUSZCZONA FABRYKA POSĄGÓW
Przyjemna droga wzdłuż wybrzeża okrąża całą wyspę. Co chwila mijają nas samochody terenowe, czasem turyści na rowerach lub konno. Krajobraz wyspy jest dość monotonny – płaski teren z kilkoma niewielkimi wzniesieniami, no i brak drzew. Za to głazów i skał jest tak dużo, że z trudem dostrzegamy kolejne moai rozrzucone po okolicy. Posągi są czasem bardzo zniekształcone i ciężko je odróżnić od kamieni. Wszystkie przewrócone są twarzami do przodu, a czerwone pukao leżą obok.
Obchodzę leżącego giganta. Olbrzymia głowa z długimi uszami ma kilka metrów. Wzdłuż smukłego tułowia opadają chude ręce, krzyżujące się na podbrzuszu. W oddali widać wulkan Rano Raruku, który wyłania się z płaskiego terenu niczym potężny wieloryb z wody. Nazywany jest on fabryką moai i jest jednym z najważniejszych miejsc na Rapa Nui. Właśnie w tamtejszych skałach wykuwano posągi, a potem transportowano je w różne części wyspy.
Dojeżdżamy do kamieniołomu. Wypielęgnowana ścieżka prowadzi na wzgórze, wijąc się pomiędzy kamiennymi głowami. Teren jest doskonale przygotowany i zadbany, posągi na wyciągnięcie ręki. Niektóre spoczywają na trawie, inne są do połowy zakopane, wiele pozostaje jeszcze wtopionych w skałę. Dzięki temu można zaobserwować kolejne fazy powstawania tych gigantów. Wykuwane były w pozycji leżącej. Najpierw nadawano posągowi kształt, następnie rzeźbiono detale. Do tej pory nie wiadomo, jak kilkutonowe figury transportowane były potem w odległe zakątki wyspy. Z biegiem lat powstało na ten temat wiele teorii – od przesuwania posągów na drewnianych balach, przez balansowanie figurami za pomocą lin (według tej wersji, moai „kroczyły”), po przypuszczenie, że pomagali tu przybysze z innej planety.
Kolejna tajemnica dotyczy nagłego porzucenia fabryki. Wszystkie 397 moai, które znajdują się w okolicy, zostały niespodziewanie porzucone. Wciąż nie wiadomo, co takiego się wydarzyło, że z dnia na dzień zaprzestano wykuwania. Archeolodzy i profesorowie zgadzają się tylko co do jednego: tworzenie moai, a potem ich transport były niewyobrażalnie ciężką pracą, trudną do wykonania nawet w dzisiejszych, zmechanizowanych czasach.
Ze wzgórza Rano Raruku rozciąga się piękny widok na wybrzeże i największą platformę archeologiczną na wyspie. Z tej odległości wielkanocne posągi wyglądają jak figury szachowe gotowe do kolejnej rozgrywki. Platforma Ahu Tongariki to piętnaście stojących w rzędzie moai. Wszystkie są doskonale zachowane i mają różne postury. Druga rzeźba od prawej jest wyposażona w czerwony kapelusz. Pozostałe pukao leżą w niewielkiej odległości od platformy. Kapelusze wykonywano z lekkiego tufu wulkanicznego, a ich wielkość dochodziła do 2,5 metra. Umieszczane były na samym końcu procesu wytwarzania, kiedy posąg był już wykuty i przetransportowany na swoje miejsce.
Wszystkie dzieła z Ahu Tongariki zostały przewrócone prawdopodobnie podczas wojny domowej, która wybuchła na wyspie. Potem nawiedziło ją tsunami. Na szczęście, dzięki pracy archeologów, udało się platformę odnowić, i dziś jest ona jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc na Wyspie Wielkanocnej.
PORZUCONA ROBOTA
Na zboczu wulkanu Rano Raruku, gdzie działała „wytwórnia pomników”, znajduje się 397 porzuconych rzeźb, a niektóre z nich tkwią jeszcze w skalnych ścianach. Moai w kształcie surowym wykuwane były w pozycji leżącej, a dopiero później nadawano im ostateczny kształt.
PIĘTNASTU WSPANIAŁYCH
Ahu Tongariki z piętnastoma wielkimi moai, strzegącymi niezwykłego dziedzictwa Rapa Nui. To najliczniejsze skupisko stojących posągów na wyspie.
PATRZĄCY INACZEJ
Kolejny dzień zbudził nas piękną, słoneczną pogodą. Wybieramy się na drugi koniec wyspy – na plażę Anakena. To właśnie w tej okolicy odnaleziono pierwsze ślady ludzkiej stopy. Według starych legend właśnie tam wylądował pierwszy władca wyspy, Hotu Matu’a, wraz ze swoim ludem. Plaża jest rozległa, pokryta białym sypkim piaskiem z wydmami uformowanymi przez gwałtowne podmuchy wiatru. Cały teren otacza zielony gaj palmowy z wydzielonymi miejscami do grilla i pikników. Naturalna zatoka, nad którą położona jest plaża, osłonięta jest przed porywistymi falami i prądami morskimi. Woda jest błękitna i przejrzysta, stanowi idealne miejsce do pływania i nurkowania.
Tuż nad Anakeną, na niewielkim wzniesieniu góruje kolejna platforma, Ahu Nau Nau. Tutejsze moai są najlepiej zachowanymi posągami na wyspie. Przez większość czasu pozostawały pod ziemią, zasypane przez piasek, dzięki czemu nie były poddawane działaniu erozji i niekorzystnych warunków atmosferycznych. Figury różnią się od innych, są mniejsze i smuklejsze, prawie każda posiada czerwony kapelusz i długie uszy.
Nazajutrz za cel obieramy Ahu Akiwi, kolejną platformę, która jako jedyna nie jest ustawiona na wybrzeżu, lecz u stóp najwyższego wzniesienia na wyspie, Maunga Terevaka. Wynajmujemy rowery górskie i ruszamy trasą wzdłuż wybrzeża. Po drodze mijamy kolejne posągi, a także imponujące jaskinie, jak ukryta pomiędzy kamieniami Ana Kai Tangata. Jest wysoka na kilka metrów, a przez otwory w ścianie widać fale uderzające o klify.
Po czterech godzinach jazdy lądujemy na pustej łące, gdzie stoi kilka niemal identycznych figur. To jedyne na wyspie posągi kierujące twarze w stronę wody. Według miejscowej legendy, kapłan władcy Hotu Matu’a miał sen, w którym zobaczył duszę swojego króla, wędrującą przez ocean na odległą wyspę. Wysłano więc zwiadowców, którzy mieli odnaleźć to miejsce i zasiedlić je. Po odnalezieniu Rapa Nui wzniesiono na wzgórzu siedem potężnych moai, które – zwrócone w kierunku morza –mają wyczekiwać przybycia Hotu Matu’a.
Po powrocie do hotelu, wymęczeni rowerową trasą, siadamy na tarasie. Relaksujemy się szklaneczką chilijskiego wina zakupionego jeszcze w Santiago, podsumowując wrażenia z przebytych wycieczek.
STRAŻNICY PRZESZŁOŚCI
Wyspa Wielkanocna to część Chile, oficjalnie przyłączona doń w 1888 roku. Ta jedna z najbardziej samotnych wysp świata leży prawie 3600 km od Chile i 2078 km od innej zamieszkanej wyspy, Pitcairn. Została odkryta 5 kwietnia 1722 roku przez holenderskiego żeglarza Jacoba Roggeveena, a dzień, w którym dotarł on do tego odległego lądu, przypadł akurat na niedzielę wielkanocną… Oficjalną walutą jest tutaj chilijskie peso, a językiem urzędowym hiszpański. I na tym chyba kończą się związki tutejszych mieszkańców z Chile, bo większość z nich nie czuje żadnej przynależności kulturowej czy narodowej do tego państwa. Miejscowi to Polinezyjczycy, wyspiarze, przede wszystkim zaś… potomkowie swoich przodków.
Kiedy pod koniec pobytu kilka kilometrów za miastem odwiedzamy moai Ahy Akapu, jesteśmy świadkami znamiennego wydarzenia. Młoda amerykańska turystka podchodzi bardzo blisko posągu i próbuje zrobić jak najlepsze zdjęcie. W tym czasie przejeżdża koło nas młody mężczyzna, który natychmiast wyskakuje ze swojego samochodu i, machając rękoma, zawraca dziewczynę. Takie scenki są na Rapa Nui normalnością, ponieważ bezmyślni turyści często ignorują znaki i ostrzeżenia, zbliżając się do kamiennych rzeźb na zakazaną odległość. Na szczęście prawie każdy mieszkaniec wyspy gotowy jest reagować na takie występki i nawet kilkuletnie dzieci nie boją się zwracać uwagi niesfornym gościom.
– Dlaczego prawie wszystkie moai nie patrzą w stronę morza, lecz w stronę lądu? – zapytałam tuż przed odjazdem na lotnisko właścicielkę hotelu.
– Bo chcą widzieć i brać udział w tym, co się dzieje na wyspie – odpowiedziała całkiem poważnie.
Jak widać, nie tylko współcześni mieszkańcy oraz UNESCO stoją na straży dziedzictwa kulturowego Wyspy Wielkanocnej.