Podczas przemierzania tego olbrzymiego kraju mało kto ma czas i ochotę odwiedzić to miejsce. A warto, choćby po to, aby posurfować, nacieszyć się ponad setką piaszczystych plaż i zobaczyć trochę innych Brazylijczyków – takich, którzy zamienili betonową dżunglę miast na swobodne życie w otoczeniu pięknej przyrody.
Florianópolis, w skrócie Floripa, to ponad czterystutysięczne miasto położone na Wyspie Świętej Katarzyny, daleko od głównych atrakcji turystycznych Brazylii. Leży przy brzegu Atlantyku, tysiąc sto kilometrów na południowy wschód od Rio de Janeiro i tysiąc na wschód od kompleksu wodospadów Iguaçu. Pewnie nigdy nie dotarlibyśmy do tego miejsca, gdyby nie zachęcił nas pewien poznany w Lizbonie Brazylijczyk.
Dostępny PDF
BRAZYLIJSKA PIĘKNOŚĆ
Wciąż mało znana plaża Galheta – jedna z najpiękniejszych na Wyspie Świętej Katarzyny, a zarazem w całej Brazylii.
FLORIANÓPOLIS, UŚMIECHNIJ SIĘ!
Turyści dopiero odkrywają to miejsce. Zalety Florianópolis to spokój, dobry klimat oraz piękne widoki. No i wiecznie uśmiechnięci ludzie.
ŻÓŁWIE OD ŚWIĘTEJ KATARZYNY
Na wyspie działa centrum rozmnażania żółwi. Żyją tu gatunki: karetta, szylkretowy, oliwkowy, skórzasty i zielony.
FELIZ Z FLORIPY
Podczas zwiedzania z moją dziewczyną stolicy Portugalii poznaliśmy wesołego i otyłego doktoranta z São Paulo. Słówko feliz po portugalsku oznacza szczęśliwy. Był to zarazem pseudonim, jaki nasz nowo poznany kolega sam sobie nadał. Rzeczywiście, to jeden z najszczęśliwszych ludzi, jakich miałem przyjemność poznać (choć pewien związek z tym miał zapewne fakt, że po przylocie do Lizbony prędzej zorganizował sobie haszysz niż nocleg). Spędziliśmy z Felizem kilka miłych wieczorów, podczas których zdążyliśmy polubić jego bezstresowe podejście do życia, uczynność i życzliwy charakter.
Jakiś czas później, po zakupie promocyjnych biletów do Brazylii, skontaktowałem się z nim w sprawie wskazówek dotyczących zwiedzania jego ojczyzny. Feliz serdecznie nas do siebie zaprosił, oznajmiając, że koniecznie musimy zobaczyć, jak mu się mieszka we Floripie, do której przeprowadził się po powrocie z Lizbony. Po wirtualnej wycieczce plażami dookoła wyspy nie byliśmy już w stanie odmówić naszemu brazylijskiemu koledze.
Dotrzeć można tu z Rio bądź São Paulo samolotem najpopularniejszych w Brazylii linii lotniczych GOL i TAM lub wyjątkowo wygodnym całonocnym autobusem z rozkładanymi fotelami i podnóżkiem. W zależności od terminu zakupu bilety lotnicze mogą okazać się nawet tańsze od autobusowych. Ale nie z każdego brazylijskiego miasta latają tam bezpośrednie samoloty, dlatego postanowiliśmy wybrać się na wyspę drogą lądową.
Po komfortowo przespanej nocnej podróży znaleźliśmy się na dworcu autobusowym we Florianópolis, skąd złapaliśmy niedrogą taksówkę do domu Feliza. Po uściskach i wręczeniu gospodarzowi butelki żubrówki Brazylijczyk od razu zademonstrował nam różnicę w mentalności pomiędzy nacjami Południa i Północy. Zaczął głośno narzekać na biznesowe spotkanie, dla którego musiał nas na chwilę opuścić, nie mieściło mu się bowiem w głowie, że można sprawy związane z pracą omawiać jeszcze w piątek o godzinie szesnastej! Nie przeszkodziło mu to oczywiście nas odpowiednio powitać, po czym ubrał się w poplamioną musztardą koszulę i udał na spotkanie. Na odchodne spytałem go, czym się właściwie zajmuje. Odparł, że wydaje pozwolenia na budowę na podstawie opinii środowiskowych.
SURFOWANIE I SPOŻYWANIE
We Floripie jest jak w tropikalnym raju. Pośrodku Wyspy św. Katarzyny znajdują się dwa słodkowodne jeziora, zaś ze wszystkich stron otaczają ją długie na kilkanaście kilometrów cudowne plaże, z białym piaskiem, błękitną wodą i palmami oraz – co chyba najważniejsze – bez tłumów. Na wielu spośród plaż panują idealne warunki do całorocznego uprawiania surfingu. Dlatego też, choć na wyspie byliśmy we wrześniu, czyli podczas brazylijskiej zimy, spotykaliśmy tam wielu miłośników sportów wodnych. Nie ma tu raczej co liczyć na infrastrukturę turystyczną w postaci pryszniców czy leżaków, ale zawsze znajdzie się jakiś sprzedawca smakołyków, takich jak pyszne churros – smażone w głębokim tłuszczu ciasto w kształcie rurki.
Jeśli już jesteśmy przy gastronomii, to udało nam się odwiedzić z Felizem i jego kumplami kilka knajp w moim ulubionym stylu: płacisz, wchodzisz i jesz, ile chcesz. Popularne są tu również jadłodajnie, w których jedzenie sprzedaje się na wagę. W tych miejscach można zjeść prawdziwe specjały – np. feijoadę, czyli gulasz z fasolą, zwany brazylijską potrawą narodową. To, co jednak w kuchni tego kraju jest najwspanialsze, to steki, które znacznie przewyższają te serwowane w Polsce. Od naszej wizyty w Brazylii minął już jakiś czas, a ja wciąż tęsknię za tamtejszą wołowiną.
Na południowym krańcu wyspy znajduje się słynna na całą Brazylię, położona na samej plaży restauracja Bar do Arante, specjalizująca się tylko w owocach morza. Każdy zadowolony klient wypisuje tu na samoprzylepnej karteczce swoją rekomendację, po czym przykleja ją do ściany, sufitu lub dekoracji. Ponoć tylko najstarsi i najwierniejsi bywalcy lokalu pamiętają jeszcze, na jaki kolor był on pomalowany.
WISZĄ IM POCHWAŁY
Najlepsze owoce morza są w Barze do Arante, a swoje smakowe zachwyty można opisać i przylepić na ścianie lub suficie.
CO BY TU JESZCZE ZMALOWAĆ
Większość budynków we Floripie pokryta jest muralami, co chyba dodaje miastu kolorytu.
LUZ I DOBRE WIEŚCI
Tym, co idealnie wpasowuje się w klimat rajskich plaż, fantastycznego jedzenia i pięknej pogody, są mieszkający na wyspie ludzie, którzy wiedzą, co robić, by czuć się szczęśliwymi. Pewnego wieczora Feliz zabrał nas do swoich znajomych – około trzydziestoletniego małżeństwa z dwójką dzieci. Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że było tam już kilkoro gości, przez których zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci. W miłej i luźnej atmosferze rozstawiono w ogródku pod gołym niebem sprzęt muzyczny – gitary, perkusję i wzmacniacze, po czym staliśmy się uczestnikami małego, ale niezwykle klimatycznego koncertu.
Bardzo mi się to wszystko podobało, ale spytałem gospodarza, czy inni mieszkający w pobliżu ludzie, z racji tego, że jest już grubo po północy, nie mają pretensji o te głośne dźwięki. W odpowiedzi pokazał mi kolesia grającego na gitarze, dziewczynę relaksującą się na hamaku i kilka innych osób donoszących alkohol lub jedzenie, oznajmiając, że... to są właśnie jego sąsiedzi.
Nasz portugalski nie był za dobry, zaś poza Felizem mało kto mówił po angielsku lub hiszpańsku, jednak całe to miłe towarzystwo było żywo nami zainteresowane. Mimo bariery językowej kilka osób opowiedziało nam nawet o swoich polskich korzeniach. Jak się też dowiedzieliśmy, większość z otoczenia naszego brazylijskiego przyjaciela, podobnie jak on, uciekło tu z tłocznego, niebezpiecznego i przygnębiającego São Paulo. Uciekli, zmieniając wykonywaną tam pracę stacjonarną na zdalną.
W towarzystwie Feliza i jego kumpli obejrzeliśmy finał organizowanych w naszym kraju mistrzostw świata w siatkówce, czyli mecz pomiędzy reprezentacją Polski a Brazylii. Oglądanie go utwierdziło nas tylko w przekonaniu, że żaden inny sport poza piłką kopaną nie ma w Brazylii szans. Po siatkówce, którą nasi gospodarze obejrzeli z nami raczej z grzeczności, szybko przełączyli się na derby Corinthians – São Paulo, które wzbudziły znacznie więcej emocji. Brazylijczycy – jak to ujął w jednej ze swoich książek Michael Palin – „nie lubią słuchać złych wieści”. Dlatego na przykład frekwencja na meczach ligowych odbywających się po wcześniejszych porażkach jest tu bardzo niska. Na stadion przychodzi się tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa!
Po zawodach sportowych skorzystaliśmy z grilla: Feliz, mistrz kuchni minimalistycznej, pokroił wołowinę w plastry, posolił morską solą i umiejętnie usmażył. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek jadłem w życiu lepsze steki.
Udało nam się również któregoś dnia trafić na imprezę taneczną w klimacie samby, na której byliśmy jedynymi turystami. Brazylijska samba jest gatunkiem muzycznym zróżnicowanym, podobnie jak brazylijskie społeczeństwo, i opiera się na połączeniu melodii portugalskich, tradycyjnych rytmów afrykańskich niewolników i domieszce muzyki rdzennych Indian. W starej rybackiej chacie staliśmy się świadkami koncertu, którego długo nie zapomnimy. Gdy miejscowy co najmniej sześćdziesięcioletni bard, o twarzy, na której odmalowywało się piętno każdej wypitej cachaçy, zdjął buty i zaczął śpiewać, zupełnie odpłynęliśmy w cudownym muzycznym, i nie tylko, klimacie.
Na koniec tej laurki o Florianópolis warto dołączyć wydarzenie związane z autorem „Małego Księcia”. Otóż Antoine de Saint-Exupéry, który w latach 1929-31 jako pilot małego samolotu przewoził listy argentyńskiej poczty, pewnego dnia musiał wylądować awaryjnie pośrodku tego miasta. Pisarz tak zachwycił się miejscem, na które spadł z nieba, że gdyby nie II wojna światowa, pewnie dożyłby tam swoich dni. Stało się inaczej, ale ma we Floripie chociaż swoją ulicę.