Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2011 na stronie nr. 78.

Jeszcze jakieś sto lat temu nie mieszkał tu prawie nikt. Nawet odporni na zimno i przyzwyczajeni do dużych wysokości Indianie Ajmara omijali ten kraniec Boliwii z daleka. Nie chcieli żyć na wyziębionej i słonej pustyni, ponad trzy i pół tysiąca metrów nad poziomem morza. W miejscu, które mogłoby być jednym z końców świata. Nazwali je Uyvinto, czyli: tam, gdzie wieje wiatr.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Na początku XIX wieku wszystko się zmieniło. Niechciane miejsce na bezdrożach andyjskiego płaskowyżu nagle stało się ważne. Właśnie tu skrzyżowały się trzy największe w tej części Ameryki Południowej linie kolejowe, łączące Boliwię, Argentynę i Chile. Transportowano nimi z głębi kontynentu do portów nad oceanem przynoszące spore zyski surowce mineralne. W tamtych czasach, położone niedaleko Potosi było ogromnym zagłębiem srebra, swego rodzaju eldorado. W Uyvinto, czy – jak się później przyjęło – Uyni, powstała osada. Zbudowano pierwsze domy, kościół i oczywiście stację kolejową.

 

OTWARTE PRZESTRZENIE

Najbliższe okolice miasteczka Uyni.

MIASTO NA GÓRZE

W konkurencji z pięknem gór każdy wieżowiec jest bez szans.

 

TYLKO SÓL

 

Dziś Uyni jest znów cichym i melancholijnym miasteczkiem. Ożywia się tylko rano, kiedy agenci biur podróży otwierają swoje kolorowe kantorki, namawiając turystów na wycieczkę do solaru – tej słonej pustyni, która przez setki lat odstraszała nawet odważnych Indian. Czasy świetności minęły tak samo szybko, jak stracił na znaczeniu transport kolejowy. Jedyną pamiątką po tym okresie jest znajdujące się pod miasteczkiem cmentarzysko starych pociągów.
Zużytych lokomotyw nigdy nie naprawiano, po prostu przywożono kolejne.
Gdy coś umiera, to zawozi się to na cmentarz – śmieje się Juanito, miejscowy kierowca dżipa, który od pięciu lat obwozi po okolicy przyjezdnych. – No i zostały, a teraz wszyscy chcą je oglądać. Dla niego ten dziwny relikt przeszłości jest świetnym magnesem na turystów. Podobnie zresztą, jak solar.
Ogromna pustynia, rozciągająca się na przestrzeni 9 tysięcy kilometrów kwadratowych, jest pozostałością po czasach, kiedy był tu jeszcze ocean. Potem, wraz z wypiętrzającymi się Andami, powstało prehistoryczne jezioro. Teraz jest tylko sól.

 

 

A GÓRY WISZĄ...

 

Dzięki refleksom słońca, czubki okolicznych wulkanów zdają się lewitować w powietrzu, zawieszone – wbrew prawom grawitacji – nad tą gigantyczną taflą soli. W porze deszczowej, na twardej powierzchni solaru gromadzi się płytka, kilkudziesięciocentymetrowa warstwa wody. Żyje własnym życiem: pulsuje, bulgocze – w miejscach, w których łączy się z podziemnymi prądami.
Wydaje się wtedy wrzeć, jest jednak zimna. I słona. Bąble są tylko efektem ciśnienia. Biała, mieniąca się płaszczyzna rozciąga się we wszystkie strony, aż po horyzont. Jedynym punktem odniesienia są tu szczyty gór – i tak przecież wiszące w powietrzu. Działające tu siły elektromagnetyczne powodują, że kompasy odmawiają posłuszeństwa.

 

LAMY W SOLARZE

Lamy świetnie radzą sobie w surowych warunkach boliwijskich gór.

WYSPA RYBAKÓW

 

Na powierzchni solaru jest 14 wysp. Najczęściej odwiedzana jest Incahuasi, wyspa rybaków. Śmieszny, surrealistyczny placek lawy, sterczący pośrodku białej plamy i porośnięty ogromnymi kaktusami. Dlaczego rybaków?
Bo wygląda, jak wyspa rybaków, i już! – odpowiada Juanito, który nigdy nie widział morza. Ma 24 lata, sprawia jednak wrażenie starszego, zmęczonego życiem.
W ciągu dnia bywa ciepło, temperatury dochodzą do 18 stopni Celsjusza, wieją jednak wiatry, dochodzące do 90 kilometrów na godzinę. W nocy temperatura spada poniżej zera. Ludzie mieszkają w domach z cegły, którą wypalają z błota. Prądu zwykle nie używają, bo baterie słoneczne są dla nich zbyt drogie. Wodę doprowadzają tylko do miejsc, gdzie zatrzymują się na noc turyści. Sami nie myją się zbyt często. Tłumaczą, że łatwo się rozchorować, kiedy na dworze jest tak zimno. Tak naprawdę, rzadko kogo stać na butle z gazem.

 

 

TAM, GDZIE WIATR

 

Miliony lat temu, cofający się ocean pozostawił tu nie tylko największe znane na świecie zasoby soli. Na obrzeżach solaru porywiste wiatry, słońce, ruchy tektoniczne i przede wszystkim wulkaniczne podłoże – stworzyły księżycowe formacje skalne, nieprawdopodobne krajobrazy i kolorowe laguny. Te dziwne, wysokogórskie jeziora mienią się teraz wieloma kolorami tęczy: od białego, poprzez zieleń – aż po czerwień, w zależności od minerałów znajdujących się w ich wodach. Na brzegach tych nieprzyjaznych ludziom wód żyją zwykle pelikany, żywiące się planktonem.
Krajobraz zmienia się, jak w kalejdoskopie, kiedy dżip pokonuje różnice wysokości pomiędzy położonym na ponad trzech tysiącach metrów solarem a wyższymi partiami terenu, znajdującymi się powyżej pięciu tysięcy metrów.
Juanito wydaje się być stworzony do życia w miejscu, gdzie inni ludzie ledwo oddychają.
To dzięki liściom koki – teraz śmieje się już szeroko, wskazując na swój nieodłączny woreczek z lokalnym panaceum na wszystko: począwszy od choroby wysokościowej, a skończywszy na bólach żołądka i depresji.
Gdy ponownie zjeżdżamy na poziom solaru, góry wciąż zdają się wisieć w powietrzu. Solar hipnotyzuje. Chce się iść dalej, w głąb białej pustki. Tam, gdzie wciąż wieje wiatr.