Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2017 na stronie nr. 86.

Tekst i zdjęcia: Alicja Kubiak i Jan Kurzela,

El Mirador: Majowie kontra natura


Zagubione daleko w dzikiej głuszy, porośnięte bujną roślinnością, otoczone wieloma kilometrami dżungli i zamieszkane przez niezliczoną liczbę gatunków zwierząt. Tak obecnie prezentuje się jedno z najbardziej okazałych i potężnych miast starożytnych Majów – El Mirador.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Trafiliśmy tam zupełnie przypadkiem. Kiedy planowaliśmy dużo wcześniej naszą podróż, nie natknęliśmy się na żadną wzmiankę o tym miejscu. Polecił je nam Gwatemalczyk, właściciel kawiarenki, a zarazem palarni kawy w Antiqua. Pewnego wieczoru, gdy ściana deszczu oddzielała nas od świata, siedzieliśmy przy stoliku i popijaliśmy pyszną gwatemalską kawę. Ponieważ byliśmy jedynymi gośćmi, właściciel podszedł do nas z pytaniem, jak nam smakuje. Była wyśmienita, gęsta jak smoła i czarna, idealnie wypalona. Dla smakoszy – raj w gębie. Zachęcony naszą oceną, usiadł koło nas i zaczęliśmy rozmowę. Po godzinie byliśmy już pewni, dokąd należy się udać i co zobaczyć. Jak wykorzystać nasz czas tak, abyśmy mogli najlepiej poznać historię i zwyczaje Gwatemalczyków.

 

OPOWIEŚĆ W KAMIENIU

Stele świadczą o tym, że Majowie umieli posługiwać się pismem. Używali hieroglifów, które miały znaczenie symboliczne.

CHEOPS SIĘ CHOWA

Odkryto tu 30 kompleksów świątynnych. Największa piramida, La Danta, przewyższa objętością piramidę Cheopsa.

ZACZĘŁY SIĘ SCHODY

Odbudowa schodów, które prowadziły do centrum starożytnego miasta.


 

POD PRZEWODNICTWEM RAMBO


Przygotowania do wyprawy rozpoczęliśmy we Flores. Doskonale wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Starożytne miasto Majów jest bardzo odległe od cywilizacji, ukryte w dżungli i trudno dostępne. Można tam dotrzeć tylko pieszo. Trekking trwa kilka dni, a nocuje się w dziczy. Szykowała się wspaniała przygoda. Ponieważ do El Mirador nie można iść samemu, musieliśmy zorganizować licencjonowanego przewodnika. Nawet gdyby nie było wymogów regulujących wstęp do miasta, też nie poszlibyśmy tam sami. Dwójka gringos w ramionach gwatemalskiej dżungli nie mogłaby dobrze skończyć. Żaden biały, nawet doświadczony, nie wchodzi do niej sam, każdy idzie z miejscowym.
Udaliśmy się do agencji turystycznej. Ich liczba we Flores dorównuje liczbie restauracji (o ile jej nawet nie przewyższa). To miasto nastawione na zarobek, jaki zapewniają turyści podczas licznych pobytów w tej części Gwatemali. Oferty i proponowane ceny są mniej więcej jednakowe. Trekking może być trzy-, cztero- lub pięciodniowy. Bez względu na długość pobytu cena jest taka sama i wynosi około 300 USD od osoby. Jest w niej zawarty dojazd z Flores do wioski Carmelita, skąd wychodzi się w dżunglę. To odległość około 65 km. W opłatę jest wliczone także wyżywienie, nocleg w namiocie, muły lub konie do dźwigania ekwipunku i przewodnik.
Trasa, którą należy pokonać pieszo, ma 43 km w jedną stronę. Droga jest raczej płaska, chociaż zdarzają się drobne wzniesienia. Na początku szeroka, z czasem się zwęża. Trekking nie należy do nudnych. Drogę umilały nam zwierzęta: kolorowe pavo, czyli gwatemalska odmiana indyków, małpy, pizote, czyli ostronosy, i niezliczone gatunki ptaków.
Nasz przewodnik Rambo pracował w zawodzie już od wielu lat. Przewodnikami do El Mirador byli też jego ojciec, matka i brat. Było widać, że to jego pasja, że robi to, co lubi. Podczas jazdy samochodem z Flores do Carmelity opowiadał nam historię miasta, jak powstawało i rozwijało się.
 

NAJWIĘKSZA PIRAMIDA ŚWIATA


Dowiedzieliśmy się, że rządzący tu królowie byli potężnymi władcami i mieli ogromne wpływy w całym regionie. Miasto rozwijało się bardzo prężnie. Zhierarchizowane społeczeństwo radziło sobie doskonale na tych terenach. Starożytni Majowie starannie wybrali miejsce na pierwszą osadę. Okoliczne bagna dobrze magazynowały wodę, ale również miały żyzne gleby, które były uprawiane przez ówczesnych rolników. Dawały one obfite plony, a co za tym idzie – wpływały na rozkwit gospodarki.
Uzyskane dochody przeznaczano na armię, siłę roboczą i rozwój architektury. Budowle i rzeźby służyły do wyrażania autorytetu władzy. Potężne maski zdobiące wysokie świątynie znajdowały się po obu stronach schodów. Ich wysokość dochodziła do 4 m. Były malowane na kolor kremowy, z czerwono-czarnymi paskami. Ogromne budowle, w których mieszkali władcy, dochodziły do 50 m wysokości. Monarcha był wnoszony na górę w lektyce i bardzo rzadko opuszczał swój pałac. Monstrualne stopnie miały wskazywać, że zamieszkuje go osoba wysokiego stanu.
Miasta Majów były budowane na przestrzeni wielu wieków, dlatego w El Mirador występują różne style architektoniczne. Nakładają się one na siebie do tego stopnia, że dół budowli zaprojektowany jest w jednym, a góra w innym stylu. Zjawisko to jest powszechne w tych okolicach.
To właśnie tutaj znajduje się La Danta – największa pod względem objętości piramida świata. Ma ona 72 m wysokości i 2,8 mln m3 objętości. Obecnie z jej szczytu można podziwiać dżunglę, która wygląda jak zielony ocean rozciągający się aż po horyzont. Otula on ruiny miasta z każdej strony, a archeolodzy starają się wyrwać naturze to, co zabrała. U schyłku świetności miasta Majowie jednak widzieli już tylko wielkie karczowisko. Ścinali drzewa, ponieważ potrzebowali rusztowań do stawiania ogromnych budowli. Nie znali koła, a musieli jakoś transportować gigantyczne kamienie, które służyły jako budulec. Wygrali walkę z dżunglą o dominację w okolicy, ale nie wyszło im to na dobre. Równowaga w przyrodzie musi być, a jej zakłócenie może mieć zgubne skutki. Natura zemściła się na Majach. Po wycięciu drzew nastąpiła erozja gleb, która w końcu uniemożliwiła uprawę ziemi.
Przewodnik opowiadał również, że El Mirador nie jest jeszcze odkryty w całości. Odkopywane i restaurowane są najważniejsze budowle i świątynie, a reszta czeka na swoją kolej. Prace archeologiczne są prowadzone stopniowo i systematycznie. Cała okolica jest porośnięta lasem, a odgrzebanie oraz oczyszczenie każdego kamienia to żmudne i powolne zajęcie, które wymaga znacznych nakładów finansowych. Gwatemala nie jest bogatym krajem. Wszechobecna korupcja, nieuczciwość i szabrownicy nie ułatwiają zadania.
Miejscowa ludność, która wiedziała o zaginionym mieście Majów, dokonywała „odkryć” na własną rękę. Znalezione wówczas skarby – ceramikę i figurki – sprzedawano właściwie za bezcen. Dlatego dzisiaj wiele naczyń z tamtego okresu można znaleźć u prywatnych kolekcjonerów na całym świecie. Wyraźną aktywność archeologów można zauważyć dopiero od końca lat 70. W 1989 r. nadzór nad badaniami przejął znany amerykański archeolog Richard Hansen. To pod jego pieczą dokonano najważniejszych odkryć. Wiedzieliśmy również, że obecnie w strefie pracuje kilkudziesięciu archeologów. Ucieszyliśmy się bardzo, ponieważ nie codziennie mamy możliwość przyglądania się ich pracy z bliska.

 


 

PANORAMA MIASTA

Widok na starożytne miasto El Mirador w 2007 r. Po lewej piramida El Tigre, a po prawej La Danta.

WALKA TRWA


Wyruszyliśmy z wioski Carmelita pełni optymizmu i radości. W dżungli nasz przewodnik stał się zdecydowanie bardziej skupiony i uważny. Rozglądał się dookoła i nasłuchiwał różnych dźwięków. U pasa wisiała mu duża maczeta ze skórzaną rękojeścią, a jej ostrze pobłyskiwało groźnie w promieniach słońca. Zdecydowanie przedmiot ten dodawał mu powagi. Konie powoli szły za nami, dźwigając cały potrzebny ekwipunek, a my gęsiego podążaliśmy ku przygodzie.
I to jakiej przygodzie! Na drodze stanęły nam po kolei dwa węże: koralowy i żararka. Oba śmiertelnie jadowite i oba zabijające w kilka godzin. Gdyby nie czujność i rozwaga przewodnika, nie jesteśmy pewni, czy ten artykuł w ogóle by powstał. Po całodniowym trekkingu, w późnonocnych godzinach, powłócząc nogami, dotarliśmy do celu. Spodziewaliśmy się, że będzie to magiczne miejsce, ale rzeczywistość przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.
El Mirador jest wart zobaczenia z kilku powodów. Po pierwsze: jest to miejsce bardzo odległe, niedostępne dla przeciętnego turysty, a co za tym idzie – bardzo tajemnicze i niesamowite. Po drugie: jest absolutnie nieskomercjalizowane, co już niestety staje się rzadkością w tamtych okolicach. Nie ma sklepów, hoteli, gadżetów czy naganiaczy. Jest za to przewodnik, natura, dzikie zwierzęta i duży wysiłek fizyczny potrzebny do tego, aby tam dotrzeć. Duch starożytnych Majów jest tu doskonale wyczuwalny. Ze względu na znikomą liczbę odwiedzających można się zatopić w historii i doskonale ją poczuć.
Archeolodzy bardzo chętnie rozmawiają z przybyszami, prezentują wykopaliska, zapoznają z postępami prac, przedstawiają mapy i pokazują odkopane przedmioty, które można wziąć w ręce i przyjrzeć się im z bliska. Odpowiadają na wszelkie pytania i zachęcają do lepszego poznawania tego miejsca. Byłoby to niemożliwe przy dużej liczbie turystów.
Byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Atmosfera jest niesamowita, nigdy wcześniej ani później nie czuliśmy takiej bliskości tak odległej epoki. Ani w pobliskim Tikál, ani w meksykańskim Calakmul, Becan czy Palenque nie odczuwaliśmy tak namacalnie obecności Majów. Wszystkie wymienione miejsca mają niepodważalne znaczenie archeologiczne i historyczne, w El Mirador dochodzi jeszcze trzeci wymiar – duchowości i emocjonalności.
W czasie naszego pobytu pracowało na terenie ruin 40 archeologów. Byli to głównie Amerykanie, Gwatemalczycy i Meksykanie. Pomagało im wielu mieszkańców pobliskich wiosek, którzy zajmowali się wykopywaniem eksponatów, oczyszczaniem budowli lub karczowaniem terenu. Wszyscy mieszkali w obozie oddalonym o około 2 km.
Warunki w obozach są spartańskie, dlatego przed wyjściem w trasę warto się zaopatrzyć w latarki i dodatkowe baterie do sprzętu fotograficznego. Po opuszczeniu wioski Carmelita nie ma już żadnej możliwości podłączenia się do prądu. Nam bardzo dobrze sprawdzały się w tych okolicznościach podręczne baterie słoneczne. Same ładowały się w dzień, a energię potrzebnym nam sprzętom oddawały w nocy. Nieodzowne również okazały się pokrowce przeciwdeszczowe na aparaturę i tabletki do uzdatniania pitnej wody.
W El Mirador nieustannie toczyła się, trwająca do dziś, walka. Najpierw z naturą o kawałek ziemi do osiedlenia, potem o utrzymanie wysokiej pozycji wśród innych miast Majów, następnie znowu z naturą o odzyskanie porośniętych bujną roślinnością budowli. Nawet turysta musi się mocno natrudzić, aby tu dotrzeć. Miejsce jest jednak tego warte. Nam dostarczyło niezapomnianych wrażeń, zbliżyliśmy się do starożytnych Majów, poznaliśmy ich kulturę i wierzenia, poczuliśmy jedność z przeszłością. Zrozumieliśmy, jak nieodłączną częścią nas samych jest historia i jak bardzo wpływa ona na współczesną cywilizację.