Jechaliśmy do wulkanu Pululahua. Obok niego stoi Templo del Sol, Świątynia Słońca. Nie planowaliśmy jej zwiedzać, ale gdy przechodziliśmy obok, postanowiliśmy zajrzeć do wnętrza. To była świetna decyzja, bo inaczej nie poznalibyśmy nietuzinkowego artysty, twórcy tej wyglądającej jak sprzed setek lat świątyni: Cristóbala Ortegi Maila.
Dostępny PDF
Trudno uwierzyć, że Świątynia Słońca nie powstała wieki temu, ale ma... zaledwie 11 lat. Zaprojektował i wybudował ją miejscowy malarz, rzeźbiarz i propagator kultury Cristóbal Ortega Maila. Artysta od zawsze marzył o odpowiednim miejscu do prezentowania swoich dzieł. Planowanie, zbieranie funduszy i budowa zajęły mu 20 lat, bo jak mówi: – To jest moje marzenie i tak jak marzenie każdej osoby, musi zostać zrealizowane własnymi siłami. Po wielu latach starań, w 2006 r., otworzył świątynię. Ale to nie koniec planów, przy wulkanie Pululahua ma stanąć cały kompleks. Już teraz powstaje druga, Templo de la Luna, Świątynia Księżyca. Ale zajmijmy się tą już istniejącą.
KRATERZE, ROZCHMURZ SIĘ!
Krater wulkanu Pululahua widziany z tarasu widokowego na chwilę przed tym, jak tradycyjnie skrył się w białej, gęstej jak mleko chmurze.
KALENDARZ PRZODKÓW
Templo del Sol została wybudowana w miejscu nieprzypadkowym: ok. 10 km od Mitad del Mundo, ekwadorskiego Środka Świata, czyli równika. Niedaleko jest stanowisko archeologiczne Catequilla, gdzie znajdowały się prekolumbijskie miasteczka. Według Ortegi to miejsca święte, tak samo jak wulkan Pululahua. I właśnie dlatego tutaj stanęła Templo del Sol, bo w tych świętych miejscach otrzymuje się energię ze słońca. Jej lokalizacja ma również wymiar symboliczny: wieki temu w okolicy równika znajdowały się świątynie, które nie dotrwały do naszych czasów. Muzeum stanęło na linii z pozostałościami tych dawnych: Rumicucho, Catequilla czy Quitoloma.
Templo del Sol jest zbudowana z miejscowej skały zwanej andesita (andezyt) – to skała wulkaniczna, wylewna. Świątynia jest otoczona wielkimi rzeźbami, inspirowanymi andyjskimi wierzeniami. Dopiero przechadzka pomiędzy nimi pozwala dostrzec, jak wiele ich jest. Wszystkie stworzył Cristóbal Ortega Maila. Ale to tylko dodatek do Templo del Sol.
Postawiona na planie okręgu budowla ma kształt spirali i mieści trzy poziomy. Jej wnętrze można zwiedzać indywidualnie, a przy odrobinie szczęścia trafić na oprowadzanie z przewodnikiem. Kilkuosobową grupą, która się zebrała, wchodzimy do świątyni. Na parterze, w samym środku, stoi coś podobnego do małej studni, w której jest namalowana ośmioramienna gwiazda. Wyznaczała ona dawnym mieszkańcom Quitu Caras (małych miasteczek rozsianych dookoła Quito, których historia liczy ok. 10 tys. lat) czas zasiewu ziaren i zbioru plonów. Ze środka gwiazdy wychodzi wyniesiona do góry rzeźba z wizerunkiem słońca. Nad nią, w dachu, jest prześwit, przez który wpadają promienie. Podczas całorocznej wędrówki tarcza słoneczna oświetla kolejne ramiona gwiazdy i tworzy kalendarz, który wyznaczał pory roku. Dwa razu do roku, 21 marca oraz 23 grudnia, Słońce świeci prostopadle nad równikiem, idealnie nad świątynią.
Słuchamy o andyjskich wierzeniach oraz magnetyzmie równika, a także stawiamy jajko na gwoździu, co jest możliwe tylko na równiku. Przewodniczka prowadzi nas dalej, do małego pomieszczenia pełnego ziół, olejków oraz instrumentów. Siadamy, zamykamy oczy, mamy się zrelaksować. Pomaga nam w tym delikatna muzyka i kojące zapachy. Po tej krótkiej relaksacji słuchamy o miejscowym ziołolecznictwie i zastosowaniu różnych kamieni naturalnych. Po prezentacji przechodzimy na kolejne dwa piętra, już indywidualnie. Tutaj muzeum zmienia się w galerię sztuki, gdzie można zobaczyć obrazy i rzeźby artysty.
NAJSZYBSZY MALARZ ŚWIATA
Okrzyknięty w Ekwadorze najszybszym malarzem świata, potrafi stworzyć obraz w 5 sekund, kilka minut, ale czasem potrzebuje miesięcy. Odwiedzam muzeum w weekend, kiedy równo w południe, na koniec zwiedzania, Cristóbal Ortega Maila maluje w obecności turystów. Dzieło powstaje w kilka minut, a artysta tworzy je palcami. Zresztą nigdy nie używa pędzli, bo jak mówi, lubi czuć kolor i mieć kontakt z materiałem, z którego powstaje obraz. Dzieło przedstawiające wybuch wulkanu, jezioro i lamy robi wrażenie, ale to obserwowanie, jak szybko powstaje, wbija w fotel.
Cristóbal Ortega Maila to postać niezwykła i inspirująca. Nie tylko potrafi namalować 100 obrazów w 60 minut, ale przede wszystkim kultywuje i przekazuje wymierającą kulturę swoich przodków. Ortega Maila pochodzi ze społeczności Collacoto, która zamieszkuje jedno z miasteczek Quitu Caras. Jako dziecko lepił z błota figurki, garnki i naczynia. Spodobało mu się. Na studiach artystycznych wybrał malarstwo i rzeźbę. W swojej sztuce przedstawia głównie kulturę andyjską. – Spróbowałem zrozumieć kreski, kolory, całe dzieła, które tworzyli nasi dziadkowie, również artyści. Zobaczyłem w nich nasz świat wewnętrzny i artystyczny, który miały tutejsze miasteczka. Cały czas tworzę takie dzieła, moja ostatnia kolekcja dotyczy światopoglądu andyjskiego i naszej duchowości. A wszystko zaczęło się od chęci zrozumienia i podzielenia się taką wizją świata.
Tę duchowość i wierzenia swoich przodków Cristóbal Ortega Maila eksponuje właśnie w Templo del Sol. Prowadzi warsztaty dla dzieci, wraz z innymi przewodnikami oprowadza po świątyni, a cztery razy do roku organizuje ważne andyjskie ceremonie. Mushuc Nina, andyjski Nowy Rok, obchodzi się 21 marca, kiedy Ziemia jest najbliżej Słońca, i czerpie z niego energię na cały rok. Drugie święto odbywa się 21 czerwca i jest to Inti Raymi – święto dziękczynienia, podczas którego dziękuje się Matce Ziemi za obfite zbiory. Coya Raymi, obchodzone 23 września, to święto płodności i ziemi, czas przygotowań do kolejnych obsiewów. Ostatnia, czwarta uroczystość w ciągu roku to Cápac Raymi – święto młodości, kiedy rośliny powoli dojrzewają. Odbywa się 21 grudnia. Jeśli odwiedzimy Templo del Sol w tych dniach, możemy liczyć na miejscowe rytuały, tradycyjne tańce, muzykę i – oczywiście – malowanie obrazów przez artystę.
Cristóbal Ortega Maila ma 51 lat, ale energii do działania tyle, co 20-latek. Poza tym twierdzi, że jego przodkowie żyli po 100–150 lat, więc ma mnóstwo czasu na realizację planów rozbudowy kompleksu i stworzenie swego rodzaju centrum kulturalno-edukacyjnego. Trzymam kciuki i wyślę do Templo del Sol wnuki, żeby to sprawdziły.
STRAŻNICY ŚWIĄTYNI
Przy Świątyni Słońca niemalże roi się od posągów autorstwa Cristóbala Ortegi Maila, rzeźbionych bram i kamiennych schodów.
DAJ MI 5 MINUT
Cristóbal Ortega Maila prezentuje obraz, który właśnie namalował palcami w obecności turystów. Zajęło mu to ok. 5 minut.
SŁOŃCE W SERCU
Rzeźba z wizerunkiem słońca stoi w sercu świątyni. Dwa razy do roku promienie padają na nią idealnie prostopadle.
POD WODNĄ CHMURĄ
Z Mitad del Mundo z pomnikiem środka świata i linią, dzięki której można stanąć na dwóch półkulach, warto podjechać jeszcze kilka kilometrów nie tylko do Templo del Sol, ale również do wspomnianego wulkanu Pululahua. Tylko parę kroków za muzeum znajduje się wejście do rezerwatu przyrody i taras widokowy, z którego widać cały krater. Bo do wielkiej na 34 km2 kaldery trzeba zejść, jeśli ma się ochotę stanąć na dnie wulkanu.
Jego wysokość sięga pomiędzy 1800
a 3356 m n.p.m. Wulkan jest nieaktywny, ostatnia erupcja miała miejsce ok. 2500 lat temu. Na miano chronionego rezerwatu przyrody zasłużył mikroklimatem oraz niezwykle żyzną ziemią, jaka powstała po zastygniętej lawie. Stworzone przez nią kopuły wulkaniczne porasta gęsty las deszczowy, a w nim toczy się bujne życie. Rezerwat jest domem wielu endemicznych gatunków roślin. Ale nie tylko dlatego przykuwa uwagę. Pululahua to jeden z kilku zamieszkanych kraterów wulkanicznych na świecie i podobno jedyny, w którym uprawia się ziemię. Wewnątrz mieszka niewiele ponad 100 osób, zajmujących się rolnictwem, a od kilku lat również turystyką. To dobre miejsce na odcięcie się od cywilizacji i pobycie przez dzień czy dwa blisko natury, chociaż można też półgodzinnym marszem zejść do krateru, żeby chwilę później ponownie wspiąć się po stromym zboczu. Albo wejść na jedną z kopuł wulkanicznych wewnątrz krateru.
Ważne, aby wycieczkę zaplanować w godzinach porannych. Pululahua z języka keczua oznacza „wodną chmurę” lub „dym wodny”. Nazwa nie jest przypadkowa. Codziennie mniej więcej od południa krater wypełnia mgła. Jest ona głównym źródłem wody w kalderze, bo deszcz bardzo rzadko tutaj pada. Dlatego jedynym dobrym momentem na zobaczenie całego krateru jest poranek. Później chmury tworzą mistyczną atmosferę, żeby po chwili ukryć wszystko przed oczami turystów podziwiających wulkan z tarasu widokowego.
Pierwszym razem przyszliśmy nad krater za późno i nie zobaczyliśmy nic. Wszystko dlatego, że weszliśmy do Templo del Sol. Nie żałowaliśmy, ale postanowiliśmy tu wrócić. Drugie podejście było już udane: wstaliśmy odpowiednio wcześnie, aby mieć pewność, że nie tylko zobaczymy krater wulkanu Pululahua, ale również do niego zejdziemy. Zaraz po powrocie na górę, na taras widokowy, rozpoczął się codzienny spektakl z mgłą w roli głównej. 10 minut później nie było już nic widać. Był to więc idealny czas, żeby ponownie zajrzeć do Templo del Sol.