Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2017 na stronie nr. 26.

Tekst i zdjęcia: Marzena Wystrach,

Dolina Matki Ziemi


Quebrada de Humahuaca to długi na 155 km wąwóz, drążony przez rzekę Río Grande. Znajduje się w prowincji Jujuy i łączy tereny płaskowyżu z nizinami. Słynie z niezwykłej kombinacji krajobrazów: kolorowych wzgórz, wiosek i miasteczek, w których zachowały się ślady prekolumbijskie i kolonialne.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W dolinie mieszkają potomkowie pierwszych osadników i – tak jak ich przodkowie – żyją w zgodzie z Pachamamą, Matką Ziemią, boginią grzmotów i błyskawic. Jednak najazd Hiszpanów dał miejscu mieszankę religii katolickiej i rdzennych wierzeń. Dlatego świętuje się zarówno Inti Raymi – Święto Słońca, jak i Wielkanoc.

 

PIRAMIDALNA GŁUPOTA

Monument ten zbudowano w Pucarze w 1935 r. na cześć archeologów, którzy zaczęli tu badania. Zniszczono tym samym wiele antycznych budowli.

OSADA DZIEWICZEJ ZIEMI

Tak tłumaczy się nazwę miasteczka Purmamarca, choć niektóre źródła mówią też o Pustynnym Mieście. Leży u podnóża Góry Siedmiu Kolorów.

UBIERZ SIĘ W LEGENDĘ

Na targowisku rękodzieł można kupić takie ponczo, jak to z legendy, które uchroniło miasteczko przed zagładą.


 

CAŁKIEM NOWY ZABYTEK


Mówi się że około 10 tys. lat temu zaczęli przybywać nomadowie – rdzenni Omaguaca, którzy nadali nazwę dolinie i zbudowali pierwszą osadę. Jej ruiny można oglądać w Tilcarze, najbardziej turystycznym miasteczku w okolicy. Na 18 ha znajdują się pozostałości po kamiennych chatach, zagrodach dla zwierząt, miejscach ceremonialnych. Osada nazywa się Pucará, co w języku keczua oznacza twierdzę, ale nie ma tam żadnych konstrukcji obronnych. Możliwe, że została tak nazwana ze względu na strategiczne położenie na wzniesieniu, idealne do obserwacji całej doliny.
Pierwsi mieszkańcy wierzyli w życie pozagrobowe. Zmarłych chowali w okrągłych małych dołach w pozycji embrionalnej. Do grobu wsadzali jedzenie, instrumenty muzyczne, przedmioty codziennego użytku, a następnie zasypywali mogiłę kamieniami. Dziś są tu pozostałości po około 100 grobach.
W najwyższym punkcie osady, na wysokości ok. 2500 m n.p.m., znajduje się monument w kształcie piramidy. Został zbudowany w 1935 r. ku czci archeologów, którzy rozpoczęli tu badania. Smutne jest to, że przy okazji tworzenia tej piramidy budowniczy zniszczyli antyczne domy, warsztaty i główny plac osady. W dodatku budowla zupełnie odbiega od stylu architektonicznego wioski. Nie zmienia to faktu, że jest najbardziej obleganym i fotografowanym obiektem w Pucarze.
Nieco poniżej wzniesienia znajduje się ogród botaniczny El Jardín Botánico de Altura. Warto do niego wstąpić, by zobaczyć ogromną różnorodność kaktusów: siwogłowe, okrągłe jak piłki lub potężne i wysokie. Wszystkie rosną też w terenie, ale w ogrodzie można oglądać je w jednym miejscu i poznać ich nazwy.
Turyści zazwyczaj wybierają miasteczko Tilcara na bazę do zwiedzania całej doliny, bo znajduje się w centrum atrakcji. Ja jednak wybrałam Purmamarcę, której nazwa oznacza Osadę Dziewiczej Ziemi (inne źródła tłumaczą ją jako Pustynne Miasto). Aby być wśród kolorowych wzgórz, nie trzeba nigdzie dojeżdżać, wystarczy pięć minut spacerem. Dzięki temu można wędrować, gdzie się chce i jak długo się chce, obserwować, jak zmieniają się kolory gór o różnych porach dnia, jak wyglądają, gdy oświetla je księżyc. I to właśnie w Purmamarce znajduje się jedna z piękniejszych atrakcji całego wąwozu.
 

GÓRA SIEDMIU KOLORÓW


Osłania Purmamarcę wachlarzem kolorów: czerwonym, różowym, fioletowym, pomarańczowym, szarym, zielonym, żółtym, białym... Naprawdę jest ich tylko siedem? Słynna jest jedna góra, bo ma najbardziej wyróżniające się barwy. Jednak zaraz za nią „wyrastają” kolejne, o różnych odcieniach, kształtach. Każdą można by nazwać równie pięknie. Zachwyt kolorami idzie w parze z poczuciem wolności. Bo ścieżki nie są oznaczone, niewiele jest miejsc, na które wejść nie wolno. Co krok widać coś, co zatrzyma nas na dłużej: czerwone jaskinie, lasy kaktusów, liczne miradory (punkty widokowe na szczytach). Kusi, by wdrapywać się coraz wyżej, bo kolejne wzgórza pojawiają się na horyzoncie, a ten sam pagórek z innej strony zyskuje zupełnie nowy wygląd.
Są również rozwiązania dla tych, którzy nie lubią włóczyć się bez celu. Paseo de los Colorados to ścieżka dookoła Góry Siedmiu Kolorów, którą zorganizowano tak, by można było nawet przejechać samochodem. W każdym miasteczku w dolinie jest informacja turystyczna, gdzie można wykupić wycieczkę z przewodnikiem, który zaprowadzi do różnych unikalnych miejsc oraz opowie o roślinności i historii regionu.
Wędrowanie przez wzgórza jest jak cofanie się w czasie. Nie tylko każdy krok postawimy w innym kolorze, lecz także w innej epoce! Wszystkie wzgórza są skałami osadowymi morskimi, ale powstały w różnych erach. Najwięcej, bo 600 mln lat, mają skały o kolorze szarym, ciemnozielonym i fioletowawym, następne w kolejności są fioletowe, ciemnoróżowe i białawe – te powstały 540 mln lat temu. Kolory od jasnoszarego do żółtawego liczą 505 mln lat, a czerwone powstawały w okresie od 144 do 65 mln lat temu. Najmłodsze są te pokolorowane od czerwonawych po jasnoróżowe, liczą od 65 do 21 mln lat.
Czasami, gdy zdobywamy jeden szczyt, nasze buty stąpają po kwarcu, innymi razem po piaskowcu kwarcowym, żwirze, łupkach, glinach, iłach itd. Dzięki podstawowej wiedzy geologicznej zwykły spacer może zamienić się w unikalne doświadczenie. Tylko czy tak bajeczne kolory mogły powstać bez krzty magii?

 

KOLCZAŚCI LUDZIE

„Zielony człowieku, który jesteś na wzgórzach, ubrany w kolce” – ku czci kaktusów pisze się tu wiersze.

TĘCZĄ MALOWANA

Ile kolorów widać na zdjęciu? Według nazwy tej góry, powinno ich być 14, ale tu dochodzą jeszcze te tworzone przez tęczę.

DRZEWO MARZEŃ

Algarrobo ma 700 lat i – jak napisano na tabliczce – „rośnie na miarę marzeń swoich ptaków”.


 

MAGICZNE PONCZO


Według legendy gdybyśmy przyjechali tu tysiące lat temu, zobaczylibyśmy zgoła inny widok. Góry były szare, nudne i brzydkie. Ale przybył mężczyzna, zwany Kalawaya, wysłany przez Inków z misją, by leczyć ludzi. Pewnego dnia spotkał dziewczynę w ciąży o imieniu Sumaj Wara (Piękna Gwiazda). Dotknął jej brzucha i przepowiedział, że urodzi silnego chłopca, który będzie służył całej wiosce. Polecił jej, by uszyła synowi ponczo w kolorach tęczy i wręczyła mu, gdy będzie dorosły. Zanim Kalawaya odszedł, podarował jej farby z minerałów, nasion, korzeni i kory drzew z różnych stron świata, by zafarbowała nici z wełny lamy. Ostrzegł ją: „Pamiętaj, że ponczo, które zrobisz, będzie miało magiczne moce. Musisz włożyć w nie całe swoje serce, uszyć je z miłością”.
Syn Sumaj dostał imię Viltipoco. Gdy był już dorosły, matka w obecności całej wsi wręczyła mu magiczne ponczo. Viltipoco był bardzo wzruszony i natychmiast je założył. Jakiś czas później do wioski dotarły złowrogie wiadomości, że u południowych wybrzeży rzeki Xibi Xibi spotkano konkwistadorów. Viltipoco nie zwlekał, spotkał się ze swymi braćmi z doliny i stworzyli grupę ponad 10 tys. odważnych wojowników. W tym czasie Francisco de Argañaraz y Murguía, gubernator prowincji Jujuy, dotarł do Purmamarki wraz z obstawą. Zobaczył Viltipoco, siedzącego w cieniu wielkiego drzewa algarrobo, i zaatakował go. Viltipoco był bardzo dzielny i bronił się długo, ale powalił go mocny cios w plecy. Został uprowadzony. Jego matka, pogrążona w rozpaczy, trzymała przy piersi ponczo i błagała, by wrócił.
W nocy zerwała się burza z piorunami, a gdy nastał świt, na niebie pojawiła się gigantyczna tęcza, a wzgórza błyszczały w słońcu kolorami. Mówią, że góry zmieniły się w kolory poncza Viltipoco, który od tej pory chroni wioskę już na zawsze.
Wróćmy jednak na chwilę na ziemię. Dziewiczą i równie interesującą. Rozglądnijmy się co nieco po miasteczku. Czy znajdziemy ślady legend? Owszem, i to już na głównym placu. Codziennie odbywa się tam targowisko rękodzieł i produktów typowych dla regionu. Można kupić poncza, również takie, jakie według opowieści dostał od matki Viltipoco, w kolorach tęczy i z wełny lamy. Zaraz obok rzuca się w oczy ogromne drzewo z poskręcanymi konarami: „Algarrobo, wiek: około 700 lat. Drzewo rośnie na miarę marzeń swoich ptaków. Nie niszcz go, te marzenia na to zasługują” – przeczytamy na tabliczce. To właśnie pod nim został złapany Viltipoco. Algarrobo negro (Prosopis nigra) to miejscowa nazwa drzewa, które w Polsce nie występuje. Pomimo pustynnego charakteru regionu jest ich tu całkiem sporo. Ich drewno służy do budowli mebli, a także do produkcji rękodzieł, np. matero do picia yerba mate. Miejscowi zrywają z gałązek algarrobo malutkie czerwone owoce. Używają ich do robienia mąki, do ciast, a także do celów medycznych (wspomaga chorych na astmę).
Tutejsza ludność żyła i nadal żyje z uprawy kukurydzy, ziemniaków, komosy ryżowej i dyni. Szczególnie jeden jej gatunek jest typowy dla regionu. To dynia figolistna, zwana cayote, z której wyrabia się marmolady, likiery, cukierki, podaje się ją z miodem i serem kozim, dodaje do zup, nadziewa się słodkie pierożki oblane białym lukrem. Dla mięsożerców do wyboru są rarytasy z lamy w różnych postaciach: kiełbasy, wędliny, kotlety, mięso marynowane, suszone. Na ulicy popularne są grille, na których smażą się tortille, w postaci okrągłych placków lub w formie dużego pieroga z nadzieniem z koziego sera, kukurydzy, szynki, pomidorów i cebuli. Ziół rosnących na płaskowyżu używa się do produkowania likierów, marmolad i słodyczy.
Turystów jest sporo i są to głównie Argentyńczycy. Dla tych spoza prowincji miejsce jest nieco egzotyczne, bo z Jujuy blisko już do Boliwii, kulturowo i geograficznie. Na kempingach panuje swojski klimat. Ktoś przywiezie gitarę lub charango, czyli niewielki andyjski instrument strunowy. Nawiązywaniu kontaktów sprzyja yerba mate, którą zazwyczaj pije się wraz z innymi. Popularna jest też parrillada, czyli grillowanie na ceglanych rusztach do smażenia steków (asado).
 

ZIELONY CZŁOWIEK UBRANY W KOLCE


Na uliczkach Purmamarki mija się często domy z adobe (cegły suszonej na słońcu, z gliny lub mułu ulepionego ze słomą i kamykami), z dachami z desek kaktusa, przykrytymi glinianą papką. Z kaktusów robi się także m.in. kosze na śmieci, ławki, drzwi i rękodzieła. To dlatego, że to właśnie sukulenty przeważają nad drzewami, a ich drewno jest lekkie i wytrzymałe. Używa się do tego kaktusa o nazwie el cardón. Występują dwa typy tego słynnego zielonego gościa: Trichocereus pasacana, z żółtymi lub białymi kwiatkami, oraz Trichocereus poco – z kwiatkami czerwonymi. Pisze się wiersze i piosenki ku ich czci: „Zielony człowieku, który jesteś na wzgórzach, ubrany w kolce, krew z bawełny, wznoszący ręce ku niebu, oferujący kwiaty dla naszego pana” („Zamba del Cardón” Domingo Rios). Krążą o nich legendy. Mówi się, że żył pasterz, który zakochał się w córce curaca (szefa społeczności). Curaca nie chciał takiego partnera dla córki, ale młodzi byli tak zakochani, że uciekli z miasta, a ojciec wyruszył w pogoń. Zbudowali ołtarzyk z kamieni, gdzie złożyli w ofierze wszystko, co przy sobie mieli.
Kiedy ojciec dziewczyny był już blisko, ołtarzyk otworzył się i wciągnął do środka zakochanych. Obok wyrosła dziwna roślina, dotychczas nieznana. Wysoka, prosta, pokryta kolcami. To był pasterz zamieniony w kaktusa, wznoszący swoje ręce w stronę nieba w geście dziękczynienia. Mówi się, że kiedy zbliża się burza, z kaktusa wyrasta biały kwiatek, w podzięce za deszcz, który użyźnia glebę. To ukochana pasterza, zamieniona w kwiat przez Pachamamę.
Nie doczekałam się burzy, by sprawdzić, czy to prawda, a czas uciekał i trzeba było żegnać się z tym pięknym i pełnym legend miejscem. Na zakończenie przygody z wąwozem Humahuaca wybrałam się na punkt widokowy Hornocal, z którego można podziwiać górę czternastu kolorów. Czułam, że to będzie dobre miejsce na pożegnanie. Niestety, zebrały się chmury i zaczęło kropić. Już myślałam, że z widoku nici, bo kolory skał najpiękniej wyglądają oświetlone słońcem. Gdy spojrzałam na słynną górę, zakręciło mi się w głowie. Już nie wiem, czy to od wysokości tych ponad 4 tys. m n.p.m., czy od widoku, jaki miałam przed oczami. Góra czternastu kolorów stała przede mną w całej krasie, chmury odsłoniły słońce i jedynie tęcza „zasłoniła” cały widok...
Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż uwierzę, że ten krajobraz to nie efekt magii!