Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2017 na stronie nr. 18.

Tekst i zdjęcia: Paweł Wilk,

Piękno odmienności


Boliwia to kraj łamiący europejskie poczucie logiki. Boliwijczyka nie dziwi, że lodowiec wznosi się ponad tropikalnym lasem i że szamański rytuał jest odprawiany podczas katolickiego święta. Boliwijczyk żyje chwilą, a czeka całymi dniami... Zasypia na pustyni, a budzi się w dżungli...

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Wiphala to wielobarwna flaga, która jest oficjalnym symbolem rdzennej ludności boliwijskiej. Strukturą oraz barwą przypomina tęczę. Jest wyśmienitą ilustracją współistnienia wielu plemion na jednej ziemi. Indianie plemienia Ajmara, Keczua, Tacana czy też mieszkańcy mniejszości afroboliwijskiej od wielu lat żyją obok siebie spokojnie.

Każde z miejsc, które odwiedziłem i opisałem, leży mniej niż dzień drogi od La Paz. Każde w innym kierunku świata. Pozwala to poczuć magię boliwijskiego kalejdoskopu. W imponującym i prawie niezamieszkanym parku narodowym Sajama usłyszałem ciszę. Podczas zabawy karnawałowej w Oruro poczułem radość i moc kolorów roztańczonego tłumu. Wiecznie zielone lasy okalające Rurrenabaque nauczyły mnie szacunku do natury.

Po Boliwii podróżowałem bez pośpiechu. Byłem uczestnikiem półrocznego projektu w zakładzie karnym Qalauma znajdującym się w pobliżu La Paz. Mogłem bez presji czasu i ze spokojem zagłębić się w życie mieszkańców tego kraju.

 

JAZDA POD SAJAMĄ

Park Narodowy Sajama leży w północno-zachodniej części departamentu Oruro w Boliwii. Został utworzony w 1939 r. na obszarze o powierzchni 1002 km2. Nazwa parku pochodzi od leżącego w jego obrębie wulkanu Sajama (6542 m n.p.m.).

FLAMING KRÓTKODZIOBY

Gatunek przez pewien czas uważany był za wymarły. Nadal jest zagrożony.

DECH ZAPIERA

Miasteczko Oruro leży na wysokości 3709 m n.p.m.

 

SAJAMA – ŚPIĄCY OLBRZYM

 

Dotychczas spokojna podróż do wsi Sajama została przerwana w miasteczku Patacamaya, gdzie planowałem przesiadkę. Natrafiłem na regionalne święto. Dowiedziałem się, że tego dnia nie wyjedzie żaden bus w stronę parku. Szczęśliwie z pomocą przyszedł mi kierowca ciężarówki zmierzający w stronę chilijskiej granicy. I tak do Sajamy dojechałem z butlą gazu między nogami, słuchając m.in. opowieści o cenach mięsa lamy. Przy okazji wiekowa Indianka, która była towarzyszką wspólnej podróży, zaprezentowała nam pieśni w języku ajmara. Jej słowa brzmiały następująco:

„Jak kroczymy przez świat? Czasem smutni. Czasem modląc się i wznosząc. Niekiedy nigdy nie spotkamy szczęścia. Żyjemy na tej ziemi, ale jak przez nią kroczymy? Czasem nie jesteśmy spokojni, walczymy i ranimy. Zwyciężamy tylko dla zwycięstwa. Jedni akceptują to, jak ich Ziemia stworzyła, inni nie. Tych, którzy sprzeciwiają się prawom Ziemi, spotyka kara”.

Kult Pachamamy, czyli Matki Ziemi, jest w Boliwii powszechny, nawet wśród młodzieży zamieszkującej duże miasta.

W centrum Parku Narodowego Sajama wznosi się wulkan Sajama o wysokości 6542 m n.p.m. Teren pomiędzy jego szczytem a innymi równie okazałymi wulkanami jest dość płaski. Potęguje to wrażenie ogromu. Niska oraz trawiasta roślinność jest efektem panujących tu trudnych warunków klimatycznych. Ciepłym i słonecznym dniom towarzyszą przenikliwie zimne noce (nawet –10°C czy –15°C). A znajdujące się na terenie rezerwatu gorące źródła oraz gejzery są wspomnieniem mocy drzemiącej niegdyś w wulkanie Sajama.

Podczas całodniowej wyprawy ścieżkami rezerwatu spotkałem zaledwie kilka osób – pasterzy służących dobrą radą oraz turystów. Park Narodowy Sajama to przede wszystkim ogromne przestrzenie i tysiące lam i alpak pasących się swobodnie na rozległych pastwiskach. Lamy są bardzo płochliwe, lecz zarazem ciekawskie. Zaintrygowane przybyszem, towarzyszyły mi przez pewne odcinki drogi w stadach po 10–20 osobników. 

Miejscem zasłużonego wypoczynku po wyczerpującej wędrówce było jezioro Huañacota, gdzie przebywały stada zamieszkujących je dzikich flamingów. 

 

ORURO – OPOWIEŚĆ O SZACUNKU

 

Oruro jako miasto jest ponure. Ma niewielkie centrum, większość miejscowości jest zbudowana z ceglanych budynków i modernistycznych stalowych pomników. Każdego roku, przez kilka dni, miejscowość ta olśniewa jednak niespotykanym blaskiem. Staje się tak za sprawą złodzieja o imieniu Anselmo, który kiedyś tu rabował, aby pomagać ubogim. Pewnego dnia śmiertelnie ugodzony nożem schronił się w jaskini. Owa jaskinia okazała się miejscem objawienia Matki Boskiej, co z kolei stało się początkiem tutejszej tradycji karnawałowej. Kiedyś, w jej fazie początkowej, w uroczystościach w Oruro uczestniczyli tylko mężczyźni, będący zresztą w większości górnikami.

Dzisiejszy rozmach tego karnawału bije na głowę imprezy organizowane przez boliwijskie metropolie. W zabawę jest zaangażowanych około 30 tys. tancerek i tancerzy oraz prawie 10 tys. muzykantów, a możliwość uczestniczenia w niej oraz karnawałowej paradzie jest przywilejem. Prawo do tańca w Oruro wymaga wielu godzin poświęcenia na próbach oraz uiszczenia niemałej opłaty. Podczas zabawy są prezentowane wyłącznie różnorodne boliwijskie tradycje. Również muzyka grana przez orkiestry dęte, rozdzielające taneczne grupy, jest niezmienna.

„Beso beso” rozbrzmiewa z trybun, gdy mija je korowód caporales. W tej paradzie uczestniczą piękne dziewczyny rytmicznie kręcące krótkimi spódniczkami oraz energiczne grupy chłopców wykonujących perfekcyjnie skoordynowane podskoki. Tobas, czyli reprezentanci wywodzący się z obszaru amazońskiej dżungli, onieśmielają wachlarzem kolorów na okazałych pióropuszach. Tinku to boliwijski taniec wojenny. Charakteryzują go zawarte w nim bojowe okrzyki oraz waleczne ciosy i uniki. Każdy z pasów ozdabiających biodra tancerzy jest trofeum po zwycięskiej walce. 

W przeszłości walczono do śmierci, dziś w okolicach Cochabamby nadal odbywają się krwawe walki, a utoczona krew jest ofiarowywana Matce Ziemi. Z kolei chacarera temperamentem przypomina argentyńskie tango i jest zmysłowym powiewem południowych rejonów Boliwii, obfitych w wino i śpiew. W podróż w mistyczną historię kraju zabiera nas przemarsz Inków – królewskie złote stroje dostojnych postaci przypominają o potędze inkaskiej przedkolonialnej kultury. Karnawał w Oruro to wspólna opowieść o szacunku, ostoja wielu tradycji. To właśnie taniec pozwala im przetrwać we współczesnym świecie i docenić piękno odmienności.

Zabawy w Oruro nie ominęło też nieszczęście. Podczas karnawału w 2014 r. zawaliła się kładka dla pieszych umiejscowiona nad trybunami. Raniła wiele osób, w tym tancerzy oraz muzyków, niektórych śmiertelnie. Ale stwierdzenie „żyj chwilą” w Boliwii nabiera innego znaczenia... Po kilku godzinach zabawę wznowiono, a hołd ofiarom złożono właśnie przez taniec i śpiew.

– Boliwia już dawno by nie istniała, gdyby nie tanie piwo, zabawa i karnawał – powiedział mi kiedyś znajomy w La Paz. Po trzech dniach karnawałowego szaleństwa potwierdzam, że w tych słowach tkwi dużo prawdy. 

 

GRA NA TARCE?

Mężczyźni dmuchający w coś przypominającego fujary grają na tradycyjnym instrumencie o nazwie tarka.

MORENADA W ORURO

Stroje oraz maski używane są do tańca morenada, czyli jednej z najważniejszych części karnawału w Oruro.

KOBIETY OD TINKU

Uśmiechnięte towarzyszki tinku – tanecznego pochodu twardych wojowników.

 

NOWY ROK W AMAZONII

 

Rurrenabaque to małe miasteczko w leżącej na północy kraju prowincji Beni, oddalone od La Paz o prawie 500 km. Jest to przedsionek boliwijskiej puszczy amazońskiej. Wyśmienite miejsce do oswojenia się z tropikalnym klimatem. Mieszkańcy wioski w większości przynależą do plemienia Tacana. Na życie zarabiają głównie handlem lokalnymi owocami oraz organizacją wypraw do dżungli.

Las Pampas, czyli wiecznie zielone tereny położone nad rzeką Yacuma, leżą około czterech godzin drogi samochodem terenowym od miasteczka. Zaskakują różnorodnością zamieszkujących je zwierząt oraz obfitością flory. Są dobrą alternatywą dla coraz droższego oraz zatłoczonego Parku Narodowego Madidi.

– Od lat polują tu na mieliznach. Nie ich wina, że postawiliśmy w tym miejscu obóz dla turystów – z uśmiechem i spokojem powiedział nasz przewodnik Luis o kilku kajmanach schowanych pod drewnianym mostkiem, który był naszą przystanią. W porze deszczowej łódź to jedyny sposób poruszania się po parku. Popołudniowa wycieczka dorzeczami Yacumy pozwoliła rozkoszować się także widokiem tukanów oraz stad kapibar. Licząca około 50 osobników grupa niewielkich kapucynek wyłoniła się znienacka z gęstych zarośli. Nad ich głowami zauważyłem z kolei dużego czarnego wyjca, który niczym strażnik okolicy siedział na konarze drzewa.

A w nocy? Tropikalny las nie śpi. Po zmierzchu rozpoczyna się tajemnicze przedstawienie. W tle rozbrzmiewa rechot żab. Wysoko nad głową utrzymuje się chmara latających robaczków, świecących migającym, mocnym światłem. Całość tworzy iście hipnotyczne wrażenie. Potem czerwień wschodzącego słońca pięknie komponuje się z ciemną zielenią lasu. Na moment zapada cisza. Jednak już po chwili rozbrzmiewają ryki i wrzaski małp niosące się daleko. Budzą się też najosobliwsi mieszkańcy lasu: różowe delfiny rzeczne. Ufne i przyjazne, podpływają do łodzi na wyciągniecie ręki. Niesamowite przeżycie! 

W Las Pampas de Yacuma spędziłem kilka dni, w dziczy świętując Nowy Rok.