Istnieje kilka rzeczy, które łączą wszystkich mieszkańców Brazylii, pomimo jej ogromu i różnorodności. Na przykład fasola, klapki japonki i znajomy, który kiedyś był w Rio, ale go okradli. Poza tym każdy Brazylijczyk zapytany o najlepsze miejsce do życia w swoim kraju bez wahania wskaże Kurytybę. Albo dom swojej mamusi. Wybór w głównej mierze zależy od mamusi i tego, czy przypadkiem nie mieszka ona w Kurytybie.
Dostępny PDF
O Kurytybie wspomina się, wychwalając jej nowoczesność, czystość i bezpieczeństwo. Bardzo często używa się jej w porównaniach do każdego innego miejsca, które Brazylijczyk akurat ma ochotę skrytykować. Słuchając tego, można dojść do wniosku, że kilka małych poprawek uplasowałoby Kurytybę jako przykład w encyklopedycznej definicji słowa „utopia”. Miasto zwiedziłem i wniosek potwierdzam.
DŻUNGLA PO FRYZJERZE
Jardim Botânico jest znany z francuskich ogrodów, które są przykładem na to, co się stanie, kiedy dżungla trafi pod nożyczki europejskiego fryzjera, kochającego się w porządku i geometrii.
DÉJÀ VU
Kurytyba miejscami bardzo przypomina europejskie miasta. Do tego stopnia, że polski turysta po opuszczeniu samolotu może uznać, że przez ostatnie 12 godzin latał w kółko.
TYGIEL BOTANICZNY
Najsławniejszy ogród botaniczny Brazylii jest zwieńczony angielską szklarnią, otoczony francuskimi ogrodami i pełen japońskich turystów.
DZIECKO EUROPY
Przed wyjazdem całkiem bawiło mnie, że z dumą określano Kurytybę jako „najbardziej europejskie miasto w Brazylii”, co było rozumiane jako synonim piękna i wspaniałości. Później zrozumiałem, że Kurytyba nie tylko jest najbardziej europejskim miejscem w Brazylii. Sądzę, że byłaby jednym z najbardziej europejskich miast w Europie. Przywodzi na myśl dziecko pana Krakowa, pani Paryż i pomocnego sąsiada, pana Berlina. Dodatkowo jest to jedno z tych dzieci, które niezależnie od tego, co zrobi, wprawia w dumę swoich rodziców. Należy jednak wspomnieć, że nie pachniała groszem w czasie swojego metaforycznego dzieciństwa, od którego należy zacząć tę historię.
Kurytyba jest stolicą regionu Parana, leżącego na południu, o klimacie bardziej umiarkowanym niż reszta Brazylii. Z tego względu Paranę wybierały za cel tysiące europejskich imigrantów, którzy dwieście lat temu mieli dosyć ciągłych zmian granicznych i kapryśnego alfabetu. Nie wiem, dlaczego wybrali Brazylię. Natomiast lubię myśleć, że mimo dzielących nas pokoleń i różnic w postrzeganiu świata kierowały nimi w głębi duszy te same pobudki, które sam odczuwałem. Też chcieli zobaczyć małpę.
Na początku była to malutka wioska wśród ogromnych iglastych drzew araukarii. Nazwa Kurytyba pochodzi od słów z języka guarani kur yt yba i oznacza „wiele drzew iglastych”. Nowo powstała wioseczka była miejscem, w którym nikt nie zamykał drzwi. Wydawać by się mogło, że od samego początku miasto było ideałem spokoju i bezpieczeństwa. Problem polegał na tym, że mieszkańcy nie zamykali drzwi, ponieważ koszt żelaznego zamka przewyższał wartość samego domku razem z meblami, garnkami i psem.
Zmieniło się to z biegiem czasu z powodu coraz lepszego czerpania ze środowiska, pozwalającego na uprawę zboża, winogron i innych owoców, które potrzebują chłodniejszego klimatu. Wykorzystali to Włosi, którzy chcieli zachować swoje tradycje żywieniowe, i uparcie deptali winogrona przy akompaniamencie „O sole mio”. Dzięki temu Brazylia znalazła swoje miejsce na winiarskich półkach, gdzie próbuje konkurować z Chile i Argentyną, ale wyniki tych zawodów pozostawię znawcom. Jeżeli ktoś aspiruje do bycia jednym z nich i ma ochotę na degustację trwającą aż do stracenia kontroli nad własnymi stopami, zapraszam do dzielnicy Santa Felicidade. Tam wystarczy iść za beczkami.
OBRAZ PEŁEN OBRAZÓW
Jak powszechnie wiadomo od ludzi, którzy zaczynają zdania tymi właśnie słowami, „wino zawsze wspierało rozwój kultury i sztuki”. A przynajmniej sprawiało, że tworzenie jednego i drugiego stawało się zabawniejsze. Z tego powodu Kurytyba tętni wszystkim, w czym można wyczuć choć kroplę artyzmu. Nie ma w centrum miasta miejsca, z którego nie można by usłyszeć choć jednego ulicznego grajka. Chodniki są naszpikowane stelażami pełnymi portretów, pejzaży i abstrakcyjnych obrazów. W Kurytybie nawet w podziemnym przejściu dla pieszych, w miejscu zarezerwowanym zwykle dla budki z hot-dogami, znajdziemy teatr. I to całkiem niezły.
Żeby się nacieszyć tym obrazem pełnym obrazów, wystarczy przejść główną aleją miasta, Avenida Sete de Setembro, która fascynująco przypomina pewne sławniejsze zakątki Krakowa. Restauracje, kolorowe kwietniki, ulice z kostki brukowej zawsze są pełne ludzi chcących wyrazić siebie. Właśnie tam nabrałem przekonania, że artystyczność miejsca, w którym się aktualnie znajdujemy, zależy od liczby brodatych młodych ludzi w kaszkietach. Większość z nich będzie też miała śmieszne spodenki w kolorach, które niedawno zostały odkryte.
Co ciekawe, miejscem, które wedle mojej plebejskiej oceny prawie zupełnie było pozbawione artyzmu, okazało się najsławniejsze w mieście muzeum goszczące wtenczas wystawę sztuki nowoczesnej. Muzeum Oscara Niemeyera, zwane jest także Okiem. Mimo że w każdym aspekcie wizualnym przypomina oko, tak naprawdę wyobraża wspomniane wcześniej drzewo araukarii. Jednak robi to w sposób na tyle futurystyczny, że nikt o tym nie wie. Wystawa w środku składała się głównie z plastikowego, nadmuchanego worka i Pinokia, który odkrył, że rozdrabniarką przemysłową nie da się ogolić. Podobno eksponaty miały w sobie sporo metafizycznego sensu, jednakże nie udało mi się go dostrzec. Być może był schowany głębiej pod wiórami.
NIEMEYER PUŚCIŁ OKO
Prawie wszyscy Brazylijczycy twierdzą, że poniższe muzeum przedstawia oko. Wszyscy się mylą.
NASI TU BYLI
Polskie domostwa z XIX w. dostrzeżone spomiędzy palm w pierwszym momencie skrajnie zaskakują, w drugim cieszą, a w trzecim znowu zaskakują.
TCHNIENIE PREHISTORII
Kurytyba jest znana z jeszcze jednej rzeczy. Większość rankingów na najbardziej zielone miasto świata stawia ją w ścisłej czołówce. Sztandarowym przykładem umiłowania natury jest ogród botaniczny, w którym znajduje się najsławniejsza w Ameryce Łacińskiej szklarnia, wzorowana na kryształowym pałacu z Wielkiej Brytanii, który rozpadł się prawie sto lat temu. Szklarnia, otoczona francuskimi ogrodami i pełna tropikalnych palm, jest miejscem, przy którym wszyscy turyści wizytujący Kurytybę robią sobie zdjęcia, przez co wyjątkowo trudno to zrobić. A przynajmniej bez jakiegoś nosa wchodzącego w kadr.
Kurytyba jest przepełniona parkami, które warto zwiedzać z przewodnikiem. Mogłoby się wydawać, że oglądanie drzew nie wymaga specjalnego pokierowania, ale ze szczerego serca polecam. Dzięki przyjaznemu, brodatemu ekologowi, który organizuje darmowe zwiedzanie miasta, dowiedziałem się, że podziwiany akurat park miał dwa razy więcej gatunków drzew niż Niemcy i Francja razem wzięte. Przewodnik poinformował mnie także, że araukaria jest jednym z nielicznych gatunków, które wyglądały identycznie w czasach, kiedy były obsikiwane przez triceratopsy. Dzięki temu, że postanowiły nie zmieniać się na przestrzeni wieków, pozwalają nam wyobrazić sobie, jak wyglądał prehistoryczny las. Naprawdę jest na co rzucić okiem.
ZAMORSKI PRZYSMAK
Najzwyczajniejsze pierogi bywają ciekawostką gastronomiczną zza oceanu. Wszystko zależy od dystansu, jaki dzieli restaurację je serwującą od Polski.
POLSKA BRAZYLIJSKA
Parki w Kurytybie mają dodatkową funkcję. Często są memoriałami upamiętniającymi narodowości, które odkrywały region Parana. Zaprzeczali temu Indianie, tłumacząc, że odkryli te ziemie setki lat wcześniej, na co imigranci nie zwracali jednak uwagi.
Między innymi możemy zwiedzić park Jasia i Małgosi z rekonstrukcją niemieckiego kościółka, przy niemieckiej cukierni, zaraz za chatką czarownicy. Też niemieckiej.
Idąc dalej, natrafimy na park Ukraiński, gdzie pooglądamy wystawę pisanek w cieniu drewnianej cerkwi i nasłuchamy się od sprzedawcy lodów, co sądzi o Rosjanach.
Jednakże nie te parki najbardziej was zainteresują i nie te pragnę wam polecić. W Kurytybie z pewnością postanowicie zobaczyć Muzeum Oko, prawda? Zaraz przy drzwiach wejściowych przyśpieszcie kroku i zwróćcie się w stronę linii drzew, aby zwiedzić park Jana Pawła II. Jest to bardzo urokliwy kawałek lasku, z pomnikiem w samym jego centrum. Chciałbym wychwalać piękno tej statuy, ale uczciwość na to nie pozwala.
Nie jest to jednak jedyny polski akcent w Kurytybie. Nie jest to nawet jego promil. Przy parku znajduje się duży skansen dziewiętnastowiecznej wsi zbudowanej przez polskich imigrantów. W Kurytybie 300 tys. osób deklaruje polskie pochodzenie. Miasto jest największym skupiskiem Polonii zaraz za Chicago. To właśnie Polacy są odpowiedzialni za utworzenie gospodarki rolnej w regionie. Nawet matka mojego przewodnika miała na nazwisko Zalewski.
Skansen składa się z kilku domów, wyglądających na wyciągnięte wprost znad mazurskich jezior. Bielone belki, kolorowe parapety, Matka Boska Częstochowska, na której imieniu każdy brazylijski przewodnik połamał sobie język, sprawiły, że nawet nie chciałem ukryć wzruszenia. W oku zakręciła mi się biało-czerwona łza. Skansen w najdrobniejszych szczegółach przypominał mi te oglądane w Polsce, pełne starych sprzętów i kwiecistych tkanin. Nawet okoliczne drzewa zostały dobrane tak, aby przypominać wschodnioeuropejskie lasy.
Przy skansenie znajduje się Kawiarnia Krakowiak, która nie zostawia wątpliwości co do pochodzenia właściciela. Jej wnętrze było perfekcyjnie polskie. Wyglądało jak zestaw PRL-owskiego karczmarza, który tak dobrze znamy z naszych barów. W tym wypadku w wersji delux z oryginalnym tchnieniem Zakopanego, czyli powieszoną ciupagą. Poza nią znaleźć tam można tabliczkę żywieckiego piwa na ścianie, tańczących krakowiaków na półkach i kolorowe talerze pod sufitem. Wszystko to sprawiało, że dekoracje tak dobrze nam znane przeistoczyły to piękne miejsce w jedną z najbardziej oryginalnych restauracji na kontynencie. Osiągnęli ten efekt także dzięki ofercie, w której znajdziemy egzotyczne pierogi, zamorskie gołąbki oraz wykwintne ciasta, takie jak kremówka. Wszystko było przepysznie swojskie. To były najprawdziwsze pierogi z wypróbowanego babcinego przepisu. W tym przypadku z prababcinego, ale wciąż niezawodnego.
Serdecznie zachęcam do poznania Kurytyby, czy to przez książki, filmy, czy też własne stopy. Dla mnie samego odkrycie centrum polskiej kultury na drugim końcu świata było niezwykłym przeżyciem. Brazylijczycy nie zapomnieli o Polakach, którzy budowali ich kraj, sądzę, że i my nie powinniśmy. Wiedzieliście, że Teofil Wierzbowski był jednym z najważniejszych inżynierów tworzących brazylijską kolej? To już teraz wiecie.