Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2019 na stronie nr. 10.

Pomysł na przejście łańcucha Karpat zimą zrodził się podczas pokonywania tej trasy latem. Wydawało się to mało realne, jednak myśl o tym nie dawała nam spokoju. W końcu podjęliśmy decyzję – idziemy! Pozyskanie środków nie było łatwe. Nawet jeśli ktoś przyznawał, że to ciekawa wyprawa, szanse na jej ukończenie były niewielkie. Pojawiały się pytania, od których i my nie mogliśmy uciec – czy trekking na dystansie ponad 2000 km zimą jest możliwy? Musieliśmy to sprawdzić... w ciągu 89 dni.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Letnich wypraw, które przeszły przez Karpaty, było kilkanaście. Pierwsza zakończona sukcesem miała miejsce w 1980 r. w wykonaniu członków warszawskiego SKPB. Od tamtego czasu około 30 osób przeszło łańcuch Karpat, w tym tylko 3 kobiety. Do tej pory nikt nie próbował podjąć się tego zimą.

Istnieje wiele szlaków długodystansowych na świecie, także tych górskich, jednak Karpaty jeszcze nie doczekały się wytyczenia Via Carpathia. Szerokość łańcucha i wielość pasm sprawia, że każde przejście różni się od poprzedniego. Średnia długość przejścia Karpat latem to ponad 90 dni. Nie mogliśmy się wzorować na letnich trasach, musieliśmy wyznaczyć swoją, możliwą do pokonania zimą.

 

NASZE PROCENTY

Niespełna 10 proc. pasma Karpat leży w granicach Polski. Tu Beskid Sądecki.

ŚPIJTA, GDZIE CHCETA

Biwak na Stogach (1378 m n.p.m.). Ukraińskie pasma dają niemal nieograniczoną wolność, której tak szukamy w górach.

ŚNIEG STRASZY NA PTASZY

Z bieszczadzką śnieżycą wędrowcy zmagali się przez ponad 12 godzin. Na Ptaszy byli już po zmroku, a to ledwie połowa drogi z Cisnej.

 

WIGILIA NA SIANIE

 

Zaczynamy w Bratysławie na trzy dni przed Wigilią, jest pochmurno, pada deszcz, który wieczorem zmienia się w śnieg. Wszystkie przemoczone rzeczy zaczynają na nas zamarzać. Szczęśliwie udaje nam się przenocować pod dachem, gdzie możemy rozłożyć mokre ciuchy.

Karpaty słowackie w zachodnio-północnej części kraju nie są wysokie. Śniegu na naszej trasie jest niewiele, za to dużo błota. W wigilijną noc śpimy w paśniku na sianie. Pierwszy duży śnieg daje nam się w kość, ukazując jednocześnie piękno górskich, zimowych pejzaży. Trafiamy do małych wiosek, gdzie nie ma nawet sklepu. Na słowackiej wsi nie jest to rzadkością. Podobnie jak przerwa obiadowa w godzinach otwarcia sklepu. Ludzie żyją spokojniej, rodzinnie, z większym dystansem i humorem. Szlaki Małych i Białych Karpat są urozmaicone pozostałościami historii. To ruiny zamków wyodrębniające się na tle skał, na których wyrosły.

Nasza wyprawa z założenia miała odbyć się bez wsparcia. Na trasie przejścia zostawiliśmy depozyty. Jeden z nich wysłaliśmy pocztą, lecz przesyłka nie dotarła na czas. Zakładaliśmy, że będziemy później, jednak mała ilość śniegu pozwala nam szybciej pokonywać zamierzony dystans. W łatwym terenie poruszamy się też po zmroku, oświetlając drogę latarkami. Z konieczności częstego uzupełniania zapasów trzymamy się bliżej sklepów, więc trasa ulega modyfikacji.

Względnie dobra pogoda utrzymuje się niemal całą Słowację. Dopiero w paśmie Małej Fatry zaskakuje nas potężna śnieżyca. Drzewa gną się i trzeszczą nad naszymi głowami. Wrażenie, jakby świat miał zawalić się nam na głowę, nigdy nie było bardziej rzeczywiste.

 

CZASEM SŁOŃCE, CZASEM ŚNIEG

 

Polska wita nas pogodną, słoneczną aurą. Śnieg zaczął topnieć, ptaki śpiewać i tylko niebezpieczny lód na pienińskich ścieżkach przypomina, że to środek zimy. Po trzech tygodniach przebywania całą dobę na zewnątrz i spania w namiocie jesteśmy tak zahartowani, że siedem stopni na plusie w połączeniu ze słońcem powoduje, że rozbieramy się do bielizny.

Gdy wchodzimy w Beskid Sądecki, znów zmagamy się ze śnieżycą. Jest już po zmroku, gdy dochodzimy do wiatek na Gromadzkiej Przełęczy, w których nocujemy. Piękny mroźny wschód słońca wynagradza nam nocne zmagania. Kierujemy się na Halę Łabowską, gdzie zawsze możemy liczyć na gorącą gościnę.

Na granicy Beskidu Niskiego i Bieszczadów przychodzi kilkunastostopniowy mróz. Mocno zmrożony śnieg tworzy skorupę, po której możemy iść bez raków i rakiet. W ciągu dwóch dni pokonujemy 67 km, robiąc tym samym kolejny dzień zapasu. Tu kończy się nasze szczęście do pogody. Trafiamy w najgorszą zawieruchę. Plecaki ciążą po doładowaniu żywnością liofilizowaną i gazem, odebranymi z depozytu w Cisnej. Gdy tylko wychodzimy powyżej 1000 metrów, na odsłoniętą przestrzeń, huraganowy wiatr chce nas zwiać z grzbietu. Cały dzień zmagamy się z wichurą, śniegiem i zaspami. Kilkakrotnie gubimy szlak. Walkę z pogodą toczymy do późnego wieczora. Naszym celem jest utulnia, czyli słowacka chatka pod Czerteżem. Kiedy w końcu tam docieramy, padamy z wycieńczenia. Polskę żegnamy na trójstyku granic, oznaczonym słupem na Krzemieńcu (1221 m n.p.m.).

 

FERIE ZIMOWE

Rumuńskie psy pasterskie zimą mają wolne i chętnie poszłyby w góry.

WYRWANY ZE SNU

Mimo zimy niedźwiedzie się budzą. W Karpatach żyje ich ok. 8 tys.

UTULNIA POD CZERTEŻEM

Słowackie chatki w górach stanowią doskonałe schronienie na szlaku.

 

W LODOWEJ ZBROI

 

Ukraińska część Karpat wiedzie nas przez połoninne pasma, znacznie wyższe niż do tej pory. Na szczęście z 20-kilogramowych plecaków zapas jedzenia ubywa szybko, mimo że przyrządzenie posiłku często jest nie lada wyzwaniem. Gdy nie mamy w pobliżu wody, musimy topić śnieg. Jest to zadanie czasochłonne i potrafi zająć nawet godzinę. Dzięki żywności liofilizowanej nie musimy gotować, wystarczy wrzątek do zalania proszkowanej potrawy. 

Przechodząc przez Połoninę Równą, znów trafiamy na paskudną pogodę. Nisko zawieszone chmury, śnieg i nasilający się wiatr sprawiają, że idziemy po omacku, czyli według ścieżki na nawigacji GPS. Połonina Borżawa z kolei wita nas piękną pogodą, która trwa tylko jeden dzień, ale możemy nacieszyć oczy fantastycznym widokiem po horyzont. Podobnie na Połoninie Krasnej.

W paśmie Świdowca znów dopada nas zmiana pogody, jednak nie możemy sobie pozwolić na czekanie na okienko pogodowe. Padający deszcz zamienia się w lód na naszych ubraniach i coraz cięższa skorupa tworzy lodową zbroję.

 

TRÓJSTYK NA KRZEMIEŃCU

Tu trzeba było pożegnać Polskę i skierować się na granicę słowacko-ukraińską.

A PO BURZY SPOKÓJ

Pogoda w Karpatach Południowych zmieniała się jak w kalejdoskopie. Przez tydzień panowały potężne mrozy i śnieżyce, po których nadeszła wiosenna aura i odwilż.

OŻYWIĆ DROZDA

Znaleziony w czasie zamieci wpół żywy drozd śpiewak. Ogrzany pod kurtką, doszedł do siebie i gdy pogoda się poprawiła, znów mógł cieszyć się życiem na wolności.

 

NA NIEDŹWIEDZIM SZLAKU

 

Ukraińskie Karpaty nas wyczerpały, a byliśmy dopiero w połowie wędrówki! Rumuńskie pasma są dziksze, bardziej niedostępne, rzadziej uczęszczane i zagospodarowanie turystyczne jest znikome. Nie licząc najpopularniejszych rejonów, sporadycznie trafiamy na schrony. Z radością zamieniamy je na chaty pasterskie. Dzięki wciąż prowadzonym wypasom owiec są wszechobecne. Korzystamy z nich chętnie, bo dają doskonałe schronienie zimą i pozwalają zaoszczędzić dwie godziny czasu na rozkładanie i zwijanie biwaku. Styny latem cały sezon są zamieszkiwane przez pasterzy i ich psy. Tym razem nie musimy się opędzać przed owczarkami, lecz w czasie wypasu jest to zmora każdego turysty.

Przechodzimy pasmo Gór Rodniańskich, najwyższe w Karpatach Wschodnich, jednak na Pietrosul Rodnei (2303 m n.p.m.) nie wchodzimy. Zaczęły się potężne śnieżyce i śniegu przybywa niemal w oczach. Kelimeny zapoczątkowują na naszej trasie pasma wulkaniczne. Niegdyś eksploatowano tu górskie stoki w celu pozyskania siarki. W Gurghiu pierwszy raz trafiamy na przetorowany szlak! Przez te 4 km cieszymy się jak dzieci, które prawdopodobnie szły tędy na wycieczkę. Podobnie jak okolice pasma Harghita, są to tereny zamieszkiwane przez Szeklerów – potomków madziarskich plemion. Podczas letniej wędrówki przez Karpaty zaskoczyło nas, że w sklepie nie możemy się porozumieć po rumuńsku, bo wielu Szeklerów zna tylko węgierski. Ich odmienność od rumuńskich sąsiadów przejawia się w wielu aspektach i jest łatwo zauważalna. Obie nacje mają jednak jedną wspólną cechę – są niezwykle gościnne. Zdarza się, że zostajemy poczęstowani obiadem, domową śliwowicą (?uică) czy zaproszeni do domu na noc.

Miejscowi przestrzegają nas przed dzikimi, głodnymi zwierzętami, jednak dopiero w okolicach Baraolt udzielają nam się te obawy w pełni. Kilometr od zabudowań trafiamy na szczątki krowy. Pozostał już tylko szkielet i skóra, a tropy dookoła nie pozostawiają wątpliwości, czyja to ofiara. Liczbę rumuńskich niedźwiedzi szacuje się na 6500 osobników. Naturalnie większość z nich zamieszkuje właśnie górskie tereny, przez które przechodzimy. Najwyraźniej zmienna aura tej zimy nie pozwoliła spokojnie pospać tym drapieżnikom. Trzymamy się oznaczeń szlaku, wybieramy odsłonięte tereny i głośno rozmawiamy, mając nadzieję, że dzięki temu unikniemy spotkania oko w oko z królem Karpat.

Zbliżamy się do ostatniego odcinka naszej wędrówki – Karpat Południowych. To najwyższa partia łańcucha. Właśnie tu dopada nas front, który nadciągnął znad Syberii. Temperatura spada do –30°C w nocy i sypie bez przerwy. Idziemy niższymi partiami Piatra Craiului, pasma tworzącego piękny biały grzebień z wapiennych skał. Tym razem obchodzimy się smakiem – śnieżyca i chmury nie pozwalają nam podziwiać panoramy grzbietu. Ryzyko lawinowe jest zbyt duże, żeby wychodzić na grań Gór Fogaraskich, najwyższego pasma rumuńskiego. Dopiero w kolejnym paśmie, Lotru, jest to możliwe. Po dwóch dniach zmagań z trudnymi warunkami pogodowymi w drodze na grzbiet wreszcie przychodzi nagroda. Zapewne dzięki karmie, która powraca za uratowanie drozda śpiewaka przed zamarznięciem. Z grzbietu Lotru możemy podziwiać górską panoramę Karpat Południowych. Stajemy na 2242-metrowym ?tefle?ti. Jest to najwyższy punkt na naszej trasie.

Dwieście kilometrów do końca. Wydaje się, że tak blisko, a jest tak daleko. Dodatnie temperatury roztapiają zalegające tony śniegu i schodzenie w głębokim błocie śniegowym jest mordercze dla mięśni. Ostatnie dni w skalistym paśmie Mehedinti idziemy w deszczu, choć dalej na rakietach. Po 88 dniach docieramy do kresu naszej wędrówki. Dunaj wije się wstęgą na horyzoncie. Znów zaczyna padać śnieg, mimo że wiosna tuż, tuż. W Orszowej, na granicy serbsko-rumuńskiej, kończymy naszą górską przygodę przejścia 2200 km przez Karpaty zimą.

Podjęcie tego wyzwania nie byłoby możliwe, gdyby nie nasza pasja. Bez miłości do gór nie bylibyśmy w stanie wytrzymać surowych, zimowych warunków, przetrwać wszystkich kryzysów i odnaleźć w sobie zachwytu nad pięknem otaczającej nas natury. Niewątpliwie mamy na wyciągnięcie ręki jeden z piękniejszych, ciągle dzikich zakątków Europy. Warto go odkrywać, niekoniecznie jako wagabunda.