Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2019 na stronie nr. 86.

Tekst i zdjęcia: Albert Karch, Zdjęcia: shutterstock,

Mieszkałem w Czarnym Strumieniu


Wracałem z zakupów do domu w centrum miasta Ribeirão Preto. Po prawej stronie grupa hipisów rozpaliła ognisko w starej latarni, roznosząc przy tym zapach marihuany. Na skrzyżowaniu stał jeden z nowszych mercedesów oraz furmanka z koniem i woźnicą. Naprzeciwko stacjonował oddział policjantów, których od komandosów odróżniały wyłącznie emblematy. Najbardziej zdziwiło mnie to, że wcale mnie to nie zdziwiło.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Kiedy przyleciałem tu pięć lat wcześniej, już pierwszego dnia dziwiło mnie wszystko. Dziwił mnie mój zgubiony bagaż oraz fakt, że po okazaniu biletu połowie lotniska wpuszczono mnie do złego samolotu. Dziwiło mnie, że pomimo obaw wcale nie doleciałem do Australii, co z uwagi na otaczający mnie czerwony grunt i czterdzieści godzin podróży było całkiem możliwe. Ale z tego akurat się ucieszyłem. Pomimo tego byłem odrobinę zestresowany, ponieważ przyleciałem do Brazylii, aby zostać tu na dłużej, a po portugalsku znałem dwa zdania. Potem okazało się, że jedno było z błędem, a drugiego w ogóle nie rozumieli. Od samego początku miałem niewzruszoną i całkowitą pewność, że w końcu się zgubię. Mogę być z siebie dumny, ponieważ udało mi się to już pierwszego dnia. 

 

W STYLU ROZMAITYM

Może się wydawać, że brazylijskie prawo budowlane zabrania pomalowania tym samym kolorem dwóch budynków na terenie jednego województwa. Można się tu też pogubić w stylach architektonicznych.

ŹLE W PAŁACU, BO PRZY PLACU

Palácio Rio Branco do niedawna stanowił siedzibą prezydenta miasta. Musiał się on przenieść, ponieważ plac przy budynku był idealnym obozem kempingowym dla protestujących obywateli, kiedy znikały kolejne pieniądze. Czasami było tam aż gęsto od taczek.

PINGWIN W TROPIKACH

Pijalnia piwa Pinguim jest najstarszą i najsławniejszą w mieście. Jej symbol sugeruje wyraźnie: serwowane piwo ma temperaturę tak niską, że jedynie kilka stopni dzieli je od wbicia na patyczek i sprzedawania jako deser.

 

ZAGUBIONY W ARCHITEKTURZE

 

Zgubiłem się w kolorach. Kolorowe było wszystko – chodniki, ubrania i twarze. A dzięki ceglastej glebie nawet kurzyło się ładnie. Oprócz zagubienia liryczno-metaforycznego czekało mnie to prozaiczne i przeznaczone dla osób z obcym paszportem. A to dlatego, że w latynoamerykańskiej architekturze można się zgubić, mając za plecami drzwi własnego domu. 

Już tłumaczę dlaczego. W większości europejskich miast można się zgubić z powodu monotonii dystyngowanej zabudowy, lubującej się w podobnych fasadach i beżowych nutach. Jako że w Brazylii wszystko jest na odwrót, tutaj można się zgubić z powodu rozmaitości. Niewielki, żółty domek przy czerwonym chodniku stoi obok 12-piętrowego apartamentowca, rzucającego cień na pałacyk, którego właściciel nie wiedział, do czego służą kolumny jońskie, ale bardzo chciał mieć tuzin. Wydaje mi się, że brazylijskie prawo budowlane zabrania pomalowania dwóch budynków na terenie jednego województwa tym samym kolorem. Natomiast firmy budowlane, wybierając styl architektoniczny nowego osiedla, nie mogą się zdecydować, i w końcu wybierają wszystkie. Wymieszanie baroku i klasycyzmu z nutką konstruktywistyczno-funkcjonalistyczną, cokolwiek to nie znaczy, sprawi, że europejskie oko zacznie łzawić. W Brazylii wywoła najwyżej ziewnięcie i potrzebę przemalowania na pomarańczowo. Właśnie dlatego ciągle się gubię – wszystko jest takie inne, że wydaje się takie samo. 

Jeżeli masz ochotę zobaczyć, jak budowano domy pięćdziesiąt lat temu, koniecznie idź do jednego, który codziennie jest odwiedzany częściej niż wszystkie muzea w Ribeirão Preto razem wzięte. Mam na myśli Geraldo – najlepszą lodziarnię w mieście. Ich lody wyprzedzają smakiem wszystkie, jakie jadłem. Geraldo jest znany z tego, że teksturę jakiegokolwiek owocu potrafi zmienić na lodową, a przy tym zachowuje zarówno jego smak, jak i zapach. Sekret tych lodów jest tak wielki, że nie powstają w mieście inne lodziarnie tej marki, aby nie trzeba było dzielić się przepisami z podwykonawcami. Zatrudnienie się tam jest prawie niemożliwe, a jeżeli masz ochotę wysłać do nich CV, to pamiętaj, że w Geraldo podpisuje się kontrakt dożywotni. Wśród proponowanych smaków znajdziemy lody pomarańczowe, w trakcie jedzenia których musimy uważać na pestki, oraz niemiłosiernie palące lody imbirowe, którymi starano się mnie zamordować. Niestety ostatnio wycofano lody o smaku ciastek, czego nie potrafię przeboleć. 

Jeżeli interesuje cię jeszcze starsza architektura, polecam obejrzenie wspaniałych konstrukcji w kolonialnym stylu. Często wspominają one czasy, kiedy Brazylia miała króla, który mówił z drażniącym portugalskim akcentem. Ich europejski wizerunek i przemieszanie z palmami sprawiają, że poczujecie się jak na Półwyspie Iberyjskim, w jednym ze starszych miast i w jednej z droższych dzielnic. Różnica polega na tym, że dziadziuś z wózeczkiem sprzedający lody nie kłóci się z pracownikiem sanepidu, strażą miejską oraz brakiem rozsądku o to, dlaczego nie może sprzedawać na ulicy. Nie ma też cen, które chcielibyśmy rozłożyć na raty. 

Do takich budynków należy jeden z największych w Brazylii teatrów operowych Dom Pedro II, który wprowadził miasto w belle époque. Sądzę, że zasłużył na opis zachowany w tym tonie, zatem: „Okazałość jego fasady w niczym nie urąga wnętrzu, którego misterność ustępuje jedynie świetnej akustyce”. Teatr może pochwalić się miejscem dla 1580 osób, salą luster z kryształowymi żyrandolami oraz ogromnym pożarem w historii. Powody pożaru są dosyć oczywiste, ponieważ miał miejsce w czasach, kiedy światło gasiło się solidnym dmuchnięciem, a wnętrze jest drewniane.

Zaraz obok teatru znajdziemy inną charakterystyczną budowlę, która spełnia ważną funkcję użytku publicznego. Mam na myśli najstarszą w mieście pijalnię piwa. Nazywa się Pinguim (Pingwin), co dowcipnie kontrastuje z upałami panującymi tutaj przez cały rok od godziny 12 do 18. Lokal jest dumą nie tylko miasta, ale także regionu i stwarza przyjemny powód do kontynuacji wieczoru po wyjściu z teatru.

W mieście znajduje się tylko jeden budynek, który przypomina minioną epokę, a którego zwiedzania nie polecam – komisariat policji. Możemy cieszyć się jego zewnętrznym widokiem, siedząc na ławce naprzeciwko i popijając tradycyjną caipirinha, składającą się z cukru, alkoholu z trzciny cukrowej cachaça, lodu, limonek i większej ilości cukru. Przechodzący obok policjant może co najwyżej zapytać was, czy dacie mu łyka.

Jeśli podczas zwiedzania stracisz orientację, wystarczy, że zapytasz o drogę do catedral (katedry), która jest położona w samym centrum. Przypomina typowy kościół katolicki. Niemniej polecam jej odwiedziny nie tylko z powodu panującego w środku chłodu, ale także specyfiki brazylijskiego sacrum, które jest kolorowe, proste i szczere, zarówno w trakcie mszy, jak i na malowanym sklepieniu. Przed wejściem warto się zastanowić, czego naprawdę chcemy od życia. Wchodząc do kościoła, w którym wcześniej się nie było, należy dotknąć ściany i pomyśleć życzenie. Brazylijczycy wykorzystują ten moment, aby wyprosić znalezienie pracy, zdrowie dla swojego dziecka bądź powodzenie w małżeństwie. Ja także, z zamkniętymi oczami, wielką wiarą i determinacją, złożyłem swoje życzenie, zatem istnieje szansa, że lody o smaku ciastek wrócą do oferty u Geraldo. 

 

BAZGRANIE PO ŚCIANIE

Brazylijczycy nie lubią nudnych szarości i nierzadko są wdzięczni, gdy ktoś w twórczo-buntowniczym szale doda trochę kolorów zaniedbanej fasadzie. Nawet jeśli nikt nie wie, co miał na myśli.

GŁUCHY TELEFON

Stojąca przy zoo budka telefoniczna w kształcie papugi przestała działać lata temu. A i wtedy nie można się było do niej dopchać z powodu tłoczących się tu dzieciaków.

JAPONIA W BRAZYLII

W podziękowaniu dla japońskich imigrantów, którzy kolonizowali ten odcinek dżungli, zbudowano japoński ogród. I prawie milion restauracji z sushi, tak na oko.

 

PLAC JAK PARK, PARK JAK LAS

 

Kolejnym stałym elementem infrastruktury są rozmaite efekty pięciuset lat prób ujarzmienia dżungli. Mamy tutaj praças, czyli odpowiednik naszego placu, porośniętego drzewami niczym park. Natomiast parque wygląda jak las z ławeczkami i ogrodzeniem uniemożliwiającym jego zmianę w nielegalną noclegownię. Natomiast tutejszy las – mato – nie ma u nas odpowiednika. To dlatego, że w Polsce podczas wycieczki na grzyby nie potrzeba maczety, a najgroźniejszy owad nie potrafi zabić człowieka w czasie, w którym bolid Formuły 1 ledwie rozpędza się do setki. Zatem mamy tu praça wyglądający jak park, parque wyglądający jak las oraz las wyglądający jak sen Indiany Jonesa. Logiczne, prawda?

Tropikalny klimat sprawia, że drzewa wszystkich trzech są wiecznie zielone i prawie na pewno kilka z nich będzie pokrytych kwiatami. W Polsce zdanie „zimowe kwiaty” brzmi jak tytuł wierszyka napisanego przez nieśmiałego studenta w nadziei na dostanie całusa. Natomiast w Brazylii jest to najnormalniejsza rzecz pod słońcem, ponieważ nawet w środku zimy, w najchłodniejsze lipcowe wieczory, drzewo ipê zakwita na różowo. 

Jeżeli zechcesz dodatkowo urozmaicić spacer, wybierz się do parku Mayor L.R. Jabali, który został wybudowany w starym kamieniołomie. Mamy tutaj do czynienia z romantyzmem wynikającym z prozaiczności. Możemy podziwiać kilka sztucznych wodospadów opadających ze stromych klifów, co jest jak najbardziej romantyczne. Jednakże powstały one najprawdopodobniej, kiedy robotnikom pracującym na szczycie wzniesienia pękła prozaiczna rura, której nikomu się nie chciało naprawiać. 

Pytając o drogę, proszę nie używać nazwy parku, którą podałem powyżej. Nikt jej nie zna, ponieważ została ustanowiona niedawno z powodu burmistrza, który pod koniec życia chorował na ostre przerośnięcie ego i chciał koniecznie coś po sobie nazwać. Miejscowi używają starej nazwy Curupira. To imię indiańskiego ducha, który o wiele bardziej zasłużył, żeby cokolwiek po nim nazwać. Wedle legend Curupira ochraniał lasy, dbał o zwierzęta i niemożebnie drażnił kłusowników, którzy próbowali go schwytać. Nasz dobry duszek ma stopy wywrócone na drugą stronę, zatem spacerując, zostawia ślady w przeciwnym kierunku. Jego postać uwieczniono na statui w parku.

Innym miejscem umożliwiającym nam wyobrażenie sobie, jak wyglądało Ribeirão Preto, zanim pojawili się tutaj kolonizatorzy z żyłką ogrodniczą, jest Bosque. Ogromny zalesiony teren położony na najwyższym wzniesieniu w mieście jest widoczny z wielu miejsc w centrum. Spacerując brukowanymi chodnikami udomowionej dżungli, znajdziemy m.in. ogród japoński, zbudowany ku pamięci imigrantów, którzy przez sto lat pomagali ujarzmiać ten kawałek świata. W stanie São Paulo mieszka najwięcej Japończyków poza Japonią. W supermarkecie zobaczymy drzewka bonsai, w barze napijemy się sake, a restauracji sushi jest chyba więcej od samych Japończyków. Dlatego ogród z azjatyckimi budyneczkami, fontannami i rzeźbą góry Fudżi pośrodku jest jak najbardziej na miejscu.

 

GURU GREENPEACE

Curupira to dobry duszek o zadziornym poczuciu humoru, który na co dzień chroni brazylijskie lasy i doprowadza myśliwych do szaleństwa.

KUZYN MNIEJ SMACZNY

Cotia to daleki kuzyn capibary. Jest od niej sporo mniejszy, szybszy i mniej smaczny, dzięki czemu może stosunkowo beztrosko biegać od krzaka do krzaka.

DWIE DŻUNGLE

Jedna betonowa, druga zielona. Czasami nie wiadomo, która otacza którą. W obu można się równie łatwo zgubić. I nie sposób dociec, która jest bardziej dzika.

 

CAŁUJĄCY KWIATY

 

Kontynuując spacer, natkniemy się także na ogród zoologiczny pełen miejscowych gatunków. Podczas pierwszej wizyty w Bosque dowiedziałem się wiele o problemach nielegalnego handlu zwierzętami i wysyłaniem ich do domów zmanierowanych Europejczyków. Poczęstowano mnie przy tym wymownym spojrzeniem, jakbym przyszedł na zakupy.

Jednakże nie musimy iść do zoo, aby zapoznać się bliżej z mniejszymi, lecz rdzennymi mieszkańcami tropików. W każdym zalesionym miejscu w mieście z łatwością zaobserwujemy uroczego ptaszka beija flor (kolibra), którego równie czarująca nazwa oznacza „całujący kwiaty”, i bez problemów usłyszymy soczyście zielone papużki, których nazwy zapomniałem, a po tylu latach wstydzę się zapytać ponownie. Jest też bardzo możliwe, że kiedy będziemy rozglądali się po niebie, w tym samym momencie małpka sagui gwizdnie nam fistaszki z kieszeni. Wspomnę tylko, że sagui jest stworzonkiem zupełnie pospolitym i nosi ten sam status co nasza wiewiórka. Tylko ogonki mają inne i nie gubią tylu orzechów. I to nie dlatego, że trzeba się naprawdę postarać, aby zgubić kokosa.

Same kokosy także są dosyć problematyczne. Pomimo tego, że palma jest chyba najbardziej popularnym drzewem zdobiącym chodniki, prawie nigdy nie są to palmy kokosowe. Dzieje się tak z trzech powodów. Po pierwsze, palma zazwyczaj ma od 10 do 20 m wysokości. Po drugie, kokosy ważą około 2 do 3 kg. Po trzecie, pod drzewami parkują samochody. Ergo gdyby palmy kokosowe rosły na chodnikach, ubezpieczalnie by splajtowały. 

Jeżeli jednak od kokosów wolisz mango, wystarczy pójść pod bank, gdzie rośnie bardzo rozłożyste drzewo. Lubisz papaję? Dwie widziałem pod kościołem. Ananas? Rośnie na chodniku przy barze na rogu. Jabłuszko? Wystarczy iść do supermarketu na dział egzotycznych, importowanych owoców. 

W Ribeirão Preto przez dziesiątki lat rosła także kawa. Rosło jej tyle, że miasto stało się nieoficjalną stolicą jej produkcji. Kawę wywożono nieprzerwanie strumieniem czarnych ziaren, co wedle miejskiej legendy dało miastu nazwę. Ribeirão Preto oznacza Czarny Strumień. Co prawda produkcja kawy zakończyła się przez zawirowania historyczne w połowie poprzedniego wieku, jednak cały czas możemy dowiedzieć się, jak wyglądało życie na plantacjach. 

W tym celu należy się udać na kampus jednego z najlepszych uniwersytetów Ameryki Łacińskiej – USP, który został utworzony na terenie najbogatszej plantacji należącej niegdyś do „króla kawy” o bardzo rdzennym imieniu Francisco Schmidt. Budynki, będące pierwotnie magazynami, domami mieszkalnymi bądź willami wypoczynkowymi, zostały przebudowane i są wykorzystywane w celach edukacyjnych. Główna posiadłość pana Schmidta została zmieniona w muzeum kawy i regionu. Obecnie muzeum jest zamknięte i poddawane konserwacji i modernizacji. Na pocieszenie dodam, że odbudowa zaczęła się już dwa lata temu, więc mam pewność, że lada moment zostanie wybrany kolor farby.

Niestety, właśnie opuszczam Brazylię na czas nieokreślony. Przez te kilka lat starałem się jak najlepiej opowiedzieć, jak wygląda ten kraj z punktu widzenia tubylca, a nie turysty. Wyszukiwałem w gąszczu orchidei, zdarzeń i zwyczajów te, o których nie za wiele słyszy się w Polsce, a które warto poznać.

Przyleciałem do Brazylii w trudnym dla tego kraju momencie, kiedy określenie „rozwój gospodarczy” przywodziło na myśl rodzaj liany, a do napisu na fladze „Porządek i Rozwój” chciano dopisać: „kupię tanio”. Mimo tego próbowałem omijać nieprzyjemne zjawiska i opisywać te, które będą trwały, gdy sytuacja w Ameryce Łacińskiej się poprawi.

Przez te lata czułem się odrobinę zagubiony. Za każdym razem wychodząc z domu, musiałem przypominać sobie, gdzie jestem i co tutaj robię. Na szczęście nieprzerwanie towarzyszył mi także zachwyt nad kolorami tego kawałka świata, tak innego, a zarazem tak podobnego do tego, który znamy. Byłem zagubiony w kolorach. I właśnie tak czuje się człowiek, kiedy potyka się o mango, podpiera o palmę, patrzy w górę, a tam tukan goni kolibra.