Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2019 na stronie nr. 70.

Śnieg skrzypi pod rakietami. Nie skrzy się w słońcu, bo to jeszcze nie wzeszło. Ciemność nad czarną ścianą świerków dopiero zaczyna się rozmywać. Przyspieszone oddechy maszerujących wzniecają obłoki pary w ten mroźny ranek. Im dalej w las, im bardziej pod górę, tym rozmowy stają się cichsze. Zmieniają się w pojedyncze słowa, rzucane z coraz mniejszym zapałem, ustępującym z powodu wysiłku. Aż w końcu milkną zupełnie. Bo widok, który rozciąga się u naszych stóp, wszystkim odbiera mowę.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Jezioro Turracher See stopniowo wkracza w plamę światła wschodzącego słońca. Latem byłoby jak niebieskie oko pod zieloną powieką limbowych lasów, ale zimą przykrywa je gruba warstwa śniegu. Za godzinę po zamarzniętej tafli zacznie jeździć seetaxi – taksówka w postaci śnieżnego ciągnika, który za pomocą specjalnego uchwytu przeciąga narciarzy z jednego stoku na drugi, dzięki czemu unikają niewygodnego ściągania nart. Ale o tej porze wszyscy jeszcze śpią. Wstały tylko ranne ptaszki, takie jak ja, które przed świtem zwlekły się z ciepłych łóżek i wbiły w grube warstwy zimowych ubrań, by wspiąć się na punkt widokowy. Poza zachwycającą panoramą czekają inne nagrody. Pierwsza to rozgrzewające śniadanie w gospodzie, które przygotowują dla nas pracujący tu od kilku sezonów Polacy (szczęściarze!). Druga to możliwość zjazdu po dziewiczym, świeżo wyratrakowanym stoku.

 

KROK W KROK

Zimowe wędrówki poza szlakiem są jak medytacja – miarowe oddechy, równe tempo, cisza i piękno natury.

NIECH SKRZYPI

Jeśli ktoś kocha dźwięk skrzypienia śniegu pod stopami, spacer na rakietach będzie jak muzyka dla uszu.

Z GÓRKI I POD GÓRKĘ

Skuter to opcja dla tych, którzy w nartach nie lubią odcinka pod górę.

 

SZUS W STARYM STYLU

 

Znajduję się na pograniczu Styrii i Karyntii. Płaskowyż Turracher Höhe rozpościera się na wysokości 1763 m n.p.m. w Alpach Gurktalskich. W czułych objęciach dwutysięczników umościło się jezioro Turracher See, a nad nim mały kurort, latem ściągający miłośników wędrówek i kuracjuszy pragnących podreperować zdrowie górskim powietrzem. 

Zimą ta przysypana śnieżnym puchem kraina sprawia wrażenie, jakby czas się tu zatrzymał. Może to przez przytulne wnętrza XIX-wiecznego hoteliku Genießer-Schlosshotel Seewirt, gdzie po dniu spędzonym na stoku można usiąść przy kominku z kieliszeczkiem aromatycznego Zirbenschnaps, czyli nalewki z szyszek limby. Może przez towarzystwo butlera – osobistego narciarskiego asystenta w stroju hołdującym modzie sprzed stu lat: wełnianym płaszczu, skórzanym kasku i staroświeckich goglach. Aby spędzić dzień w jego towarzystwie, należy zatrzymać się w jednym z hoteli oznaczonych symbolem niebieskiej muszki kamerdynera i zamówić taką usługę, która dla gości w Turracher Höhe jest bezpłatna. 

Butler to opiekun, przewodnik, trener i wesoły towarzysz w jednym. Pokaże nam najciekawsze trasy, opowie o okolicy i pomoże odnaleźć mobilny bar prowadzony przez panią Gertraud, serwujący wszystkim narciarzom darmowe prosecco. I zarazi entuzjazmem, jak Christian, krzepki siedemdziesięciolatek. Wiele lat przepracował w banku, ale na emeryturze chciał żyć inaczej – pracować na świeżym powietrzu, więcej się ruszać, być bliżej ludzi. Wrócił więc w rodzinne strony i teraz pracuje głównie dla przyjemności: latem jako przewodnik, zimą jako butler.

 

SKALNE SKARBY

 

Rodzinnych stron nigdy nie opuściła rodzina Kranzelbinder, która od 60 lat prowadzi w Turracher Höhe małe muzeum i sklep z minerałami i kamieniami szlachetnymi. Poza tymi pochodzącymi z najbliższej okolicy można tu podziwiać imponujące zbiory z całego świata. Kilka pokoleń własnoręcznie wydobywało cenne okazy lub kupowało je w Azji, Afryce czy Ameryce Południowej. Norbert z dumą pokazuje pożółkłe zdjęcia swojego ojca, Ruperta, który zapoczątkował rodzinną tradycję wydobywania i obróbki kamieni. Słucham opowieści o rzemiośle przekazywanym z dziadka na ojca, z ojca na syna, i ronię łezkę wzruszenia na wspomnienie własnych dziecięcych zabaw w paleontologa. Gdybym trafiła tu przed laty, byłabym zachwycona: muzeum organizuje warsztaty geologiczne i poszukiwanie złota dla najmłodszych.

Choć dorosłam, dawne emocje odżyły. Czuję się jak w sezamie Ali Baby: podziwiam kryształy górskie, jaskrawe azuryty, ametysty wylewające fioletowy przepych z przepołowionych szarych grud, jak niepozorny owoc zachwycający kolorem i słodyczą. Ale nie daję się uwieść feerii barw i blasków. Mój gust jest bardziej wysublimowany. Zachwycam się czym innym – plastrami skamieniałych pni drzew. Mniej krzykliwe, stonowane, rzucają na kolana czymś innym: liczą nawet 200 milionów lat! Na zewnątrz rozglądam się i wiem, że otaczający mnie górski krajobraz to tylko zewnętrzna warstwa, pod którą kryje się wiele niespodzianek.

 

PRZYSMAK Z ODZYSKU

Nic tak nie wyostrza apetytu jak ruch na zimowym powietrzu i nic go tak nie syci jak austriacka kuchnia. Wiele najlepszych dań powstaje z resztek –Semmelknödel (poniżej) robi się z czerstwego pieczywa.

BUTLER

Czyli stylowo ubrany przewodnik, który pokaże okolicę i doda nartom odrobiny luksusu.

 

SMAKI STOKÓW

 

Okolice Turracher Höhe mają też niespodzianki innego rodzaju. To ukryte pomiędzy stokami karczmy, serwujące lokalne przysmaki. Od razu spodobał mi się pomysł safari smaków – czyli zjeżdżania z gospody do gospody, z przystankami na próbowanie specjałów z okolicy. Tras w ośrodku jest ponad 40 km, więc okazji do degustacji będzie sporo. 

Znakiem rozpoznawczym Styrii jest Kürbiskernöl – olej z pestek dyni. Aksamitny, ciemnozielony, o intensywnym, orzechowym smaku, pojawia się w sałatkach, pieczeniach i zupach. Wytwarza się go od początku XVIII w. według tradycyjnej metody. Pestki po wyjęciu, umyciu i wysuszeniu rozgniata się na pastę, którą praży się na wolnym ogniu, a następnie wyciska w specjalnej prasie. Do wyprodukowania litra oleju potrzeba około 2,5 kg pestek, a taką ilość pozyskuje się aż z 30 dyń. 

Na stoku można posilić się czymś konkretniejszym. Są klasyki: Semmelknödel, czyli knedle z pokrojonej w kostkę czerstwej bułki i Schweinsbraten, pieczeń wieprzowa. Ale smakosze bardziej wyrafinowanych dań również znajdą coś dla siebie – świeże pstrągi, dziczyznę, wołowinę z ekologicznych gospodarstw. Aromatyczny boczek z doliny Gurktal nie ma sobie równych. W okolicznych schroniskach nie może też zabraknąć karynckich pierożków z ciasta makaronowego. Kasnudeln, ręcznie sklejane przez przyszczypywanie palcami, zawierają mieszankę twarożku i ziemniaków, z dodatkiem mięty lub trybulki. Mniejsze Schlipfkrapfen nadziewa się mięsem lub szpinakiem. Są też osobliwości, na przykład Heusuppe, czyli zupa z... siana. A właściwie z ziół z górskich łąk, które niepozornie wyglądającej, zielonkawej potrawie nadają zaskakująco bogaty smak. Na koniec obowiązkowo Kaiserschmarrn – najsłynniejszy austriacki deser obok tortu Sachera. Jego nazwa oznacza cesarski omlet, bo podobno bardzo smakował cesarzowi Franciszkowi Józefowi. Ciasto z mąki, mleka, jajek i cukru smaży się na złoty kolor i kroi na małe kawałki, a całość posypuje cukrem pudrem i rodzynkami. Pycha!

 

POWRÓT DO DZIECIŃSTWA

 

Kaiserschmarrn przywołuje mi na myśl smaki dzieciństwa. W okolicy okazji do takich wspomnień jest więcej. Czuję, jak ubywa mi lat, kiedy trafiam do rodzinnego kurortu Heidi-Alm w masywie Falkert. Kompleks, przystosowany dla najmłodszych, wykorzystuje motywy ze słynnej powieści dla dzieci „Heidi”, której akcja toczy się w Alpach. Można tu odwiedzić domek bohaterki i uczyć się jazdy na nartach wśród postaci z książki. I choć oryginalna Heidi mieszkała w Szwajcarii, to tutaj na pewno by jej się spodobało. Łagodne trasy zjazdowe, przyjazne wyciągi, tor do zjeżdżania na oponach – to coś dla mnie! Całkowite odprężenie i mnóstwo dobrej zabawy.

Nadchodzi wieczór. Jestem z powrotem w Turracher Höhe. Pozostając w duchu dzieciństwa, wybieram się na nocny zjazd sankami. Wjeżdżamy wyciągiem krzesełkowym, najpierw pasażerowie, za nimi ich sanki. Pod stopami przesuwają się ośnieżone stożki drzew, w oddali migoczą światła miasteczka, przycupniętego nad białym lusterkiem jeziora. Schodzimy na ziemię, do zjazdu, gotowi, start! Za dnia to trasa narciarska, nocą władzę przejmują amatorzy sanek. Tu umiejętności potrzeba zdecydowanie mniej, a właściwie jedną – skutecznego hamowania! Śmiechy, piski, wywrotki prosto w zaspy. Niby nic, a tyle frajdy! Czuję się jak dziecko. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek może tu być piękniej. Obiecuję sobie przyjechać sprawdzić to latem.