Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2019 na stronie nr. 78.

Tekst i zdjęcia: Adam Stecyk, Zdjęcia: shutterstock,

Wyspy zaczarowane


Siedzimy przy kawiarnianym stoliku w centrum Quito, stolicy Ekwadoru. Wszyscy podnieceni i szczęśliwi. Decyzja o tej wyprawie zapadła spontanicznie, nie była planowana. Przed podróżą do Ameryki Południowej analiza wycieczek na Wyspy Żółwie nie pozostawiała złudzeń: nie stać nas na to. A jednak się udało, polecimy na Galapagos!

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Budżet został napięty do granic możliwości, pożyczki zostały zaciągnięte – nierealne stało się możliwe. Wszystko za sprawą szczęśliwego zbiegu okoliczności: nagle staniały ceny lotów AeroGal, w dziewiczy rejs miał wyruszyć też nowy katamaran i w związku z tym zakwaterowanie na nim było w promocyjnych warunkach. 

Podczas trzygodzinnego lotu, z międzylądowaniem w Guayaquil, nie mogę zmrużyć oka. Niespiesznie wertuję zakupiony wczoraj przewodnik. Już za chwilę lądujemy na San Cristóbal, jednej z trzynastu dużych wysp Archipelagu Kolumba – taka jest urzędowa nazwa Galapagos. 

Po przejeździe do głównego miasta wyspy, Puerto Baquerizo Moreno, przychodzi czas na zaokrętowanie. Stoję oparty o nadbrzeżną balustradę, obserwuję tańczące łajby i stateczki kołysane przez popołudniową bryzę od Pacyfiku. Szczerze mówiąc, pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Co prawda nasz katamaran ma być nowy i solidny, ale kto wie, co tu zaraz podpłynie. Dookoła bowiem kołyszą się stare, odrapane krypy z łuszczącą się farbą, a jedynym żywym i egzotycznym akcentem są wylegujące się na ich dziobach lwy morskie. 

Wszystkie obawy znikają jednak w mgnieniu oka, gdy do portu wpływają dwa potężne, lśniące w słońcu katamarany. Otrzymujemy zatem to, co było obiecane, a nawet więcej: wygodne, dwuosobowe kajuty z prysznicem i małym bulajem, duży salon, pełniący jednocześnie funkcję jadalni, oraz przestronny taras z leżakami. Katamaran ma dwa pokłady – dolny, na którym mieszczą się kajuty i taras, oraz górny, stanowiący mostek kapitański i punkt widokowy. 

 

POPOŁUDNIOWA SJESTA

Niestety, konkurencja trochę przeszkadza. Lwy morskie kręcą się, wiercą i moszczą na piasku, więc nie ma mowy o spaniu. Jest za to kontakt wzrokowy i robienie głupich min.

UWAŻNE I ROMANTYCZNE

Flamingi to sympatyczne stadne ptaki, do tego romantyczne, bo łączą się w pary na całe życie. Dzięki wzrostowi i długim szyjom dość szybko dostrzegają zagrożenie i potrafią umknąć niejednemu drapieżnikowi.

 

WIELKA HISTORIA MAŁEGO ARCHIPELAGU

 

Gdy w 1530 r. biskup Panamy Tomás de Berlanga zmierzał do Limy w celu zakończenia sporu o spuściznę po inkaskim podboju, pogoda zaczęła wariować. Nagle ustał wiatr, fale prawie zanikły i zapanowała przejmująca cisza. Po kilku godzinach dryfowania statek został porwany przez silny prąd i zepchnięty w głąb Pacyfiku. Żeglarze, którym zabrakło wody pitnej, zostali zmuszeni do lądowania na nieznanej wyspie, gdzie przeżyli dzięki łatwym do upolowania żółwiom słoniowym, które dostarczały życiodajnego pożywienia. Tak wyglądało odkrycie Galapagos. 

W kolejnych latach, zwłaszcza w XVI i XVII w., archipelag stał się bazą wypadową piratów i miejscem ukrywania skarbów złupionych w hiszpańskich portach kolonialnych. W tym czasie upowszechniła się nazwa Wyspy Zaczarowane (Las Encantadas), odnosząca się głównie do silnych prądów morskich, które utrudniały przybijanie statków do brzegu i sprawiały czasami wrażenie, że te wyspy poruszają się po oceanie.

W związku z Galapagos zrodziła się także legenda Robinsona Kruzoe, a to za sprawą szkockiego pirata Aleksandra Selkirka, który na początku XVIII w. spędził ponad cztery lata na jednej z bezludnych wysp, ale archipelagu Juan Fernández na południowym Pacyfiku. Gdy w 1708 r. rozbitek, szczęśliwie uratowany przez korsarza Woodesa Rogersa, dotarł na Galapagos, jego legenda zaczęła już żyć własnym życiem. 

Jednak największą sławę Wyspy Żółwie zawdzięczają Karolowi Darwinowi. Choć wielki badacz początkowo nie zdawał sobie sprawy z doniosłości swoich obserwacji, to z czasem zaobserwowane przez niego właśnie tutaj zjawiska przyrodnicze, a zwłaszcza zebrana kolekcja ornitologiczna, zaczęły stanowić podbudowę teorii ewolucji. 

 

KIWACZEK-BUJACZEK

Ptak głuptak jest naprawdę rozkoszny – to się obróci, to zatrzepie skrzydełkami. Kołysze się i podryguje, taki kiwaczek-bujaczek.

URZĄD POCZTOWY

Tu można pozostawić list, a na pewno dotrze do adresata w świecie. Ten punkt pocztowy w skrzynkach po starej bibliotece kontynuuje tradycje poczty żeglarskiej na Galapagos sprzed trzystu lat.

ŻÓŁWIE PONAD WSZYSTKO

Taplają się w błocku lub wolno pełzną po trawie. Z zasady nigdzie się nie spieszą. Wszystkie żółwie, także te na zdjęciu, czyli słoniowe, to kwintesencja dystansu, mądrości i dostojnej starości.

 

PODWODNY ŚWIAT

 

Katamaran niemrawo sunie wzdłuż brzegu San Cristóbal, słońce powoli opada w dół, a na niebie wiruje głośne stado mew. Za chwilę czas na pierwsze nurkowanie. Odkładam więc dalszą lekturę przewodnika i szykuję się do kąpieli. Sześcioosobowy ponton zostaje spuszczony na linach, a my, wyposażeni w maski i rurki, dajemy nura do wody bezpośrednio z pokładu. Pierwsze zderzenie z oceanem przypomina lodowaty prysznic. Co prawda ostrzegano nas przed otwartymi wodami Pacyfiku, ale nie przypuszczałem, że będzie aż tak zimno. Jedyny ratunek to intensywna rozgrzewka i przepłynięcie kilkudziesięciu metrów wpław. Po chwili, oswojeni z wodą, trzymając się pontonowych linek, wpływamy do jednej z wielu zatoczek rozrzuconych wzdłuż linii brzegowej wyspy.

Początkowo z pewną ostrożnością brodzę po pas w jej wodach, posłuszny dwóm zasadom: uważać na lwy morskie, bo podrażnione mogą ugryźć, i nie dotykać żółwi. Zanurzam głowę w wodzie i delikatnie opływam dwa średniej wielkości okazy. W pewnej odległości od nas buszują lwy morskie, nad wyraz gibkie i sprawne. Gdy w pewnym momencie, zafascynowany podwodnym światem, nie zauważam nadciągającego zderzenia czołowego, lew umyka mi przed nosem, odpływając zwinnie w głębiny. Po pewnym czasie okazuje się, że takich sytuacji jest więcej, a zwierzaki, trochę jak dzieci, zwyczajnie chcą się bawić.

Co innego żółwie. Te dostojnie nurkują w wodach zatoki, raz po raz wypływając na powierzchnię. W końcu nabieram takiej wprawy, że pływam z ich pięcioosobową rodziną, centymetry od największego osobnika. Żółwie nie przejmują się moim towarzystwem. Spokojne, majestatyczne, piękne. Po raz kolejny przekonuję się, że naturalny kontakt z dzikimi zwierzętami to rodzaj mistycznego, przejmującego doznania. 

 

PLAŻA LEGWANA

Kto by nie chciał tak się pogrzać na gorącej skale... Jedyny problem to dotrzeć do tego słonecznego raju, omijając lwy morskie, które potrafią ugryźć lub nawet rzucić jaszczurem hen, w morze.

 

PARADOS PO GALAPAGOS 

 

Poranny spacer dostarcza niesamowitych widoków. Paradujemy długą i szeroką, piaszczystą plażą i podziwiamy dziesiątki lwów morskich wylegujących się na plaży. Są dwa gatunki: lew morski i kotik galapagoski, choć dla mnie wyglądają podobnie. Największą frajdą jest zrobienie takiego zdjęcia, które obejmie jak największą liczbą zwierzaków leżących w jednym rzędzie obok siebie. Próbujemy także układać się między nimi, oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku. Przewodnik opowiada, że są dość złośliwe i gryzą jak psy. Najgorzej mają legwany morskie, średniej wielkości jaszczurki, które płynąc do brzegu, nieraz mogą doświadczyć lwiego kłapnięcia zębami lub wyrzucenia kilkadziesiąt metrów w głąb oceanu. 

Kolejną atrakcją są głuptaki niebieskonogie – ptaki przypominające mewy, z brązowymi skrzydłami i błękitnymi lub stalowymi dziobami i płetwami. I właśnie ten rzadko spotykany w przyrodzie błękitny kolor zwraca szczególną uwagę. Głuptaki, spacerując po plaży, kiwają się z nogi na nogę i zadzierają wysoko głowy. Wygląda to zabawnie.

Inny gatunek ptaka, charakterystyczny dla tego miejsca, to albatros. Mamy szczęście podziwiać samicę z charakterystycznym długim, żółtym dziobem oraz jej szare, maleńkie pisklę. Hitem dnia okazują się jednak albatrosy, które stają naprzeciwko siebie i wykonują taniec godowy. Wyciągają do góry długie białe szyje i kłaniają się nisko, zahaczając o siebie dziobami. Towarzyszy temu klekot. Ni to walka, ni to prezentacja uprzejmości, ni to flirt.

Idziemy wzdłuż poszarpanego, wapiennego klifu, który raz po raz odpiera wściekłe ataki spienionego oceanu. Fale są na tyle duże, że muszę chronić aparat. Okolica dzika i surowa, ścieżka nieregularna i kamienista, porośnięta niewysoką szarozieloną trawą i suchymi ostami. Po drodze trzeba uważać na pomarańczowe kraby wszelkiej wielkości zmierzające z lądu do wody. Na gorących skałach wylegują się legwany morskie. Najczęściej spotykane okazy mają szaroczarną barwę w krwiste plamy, białe podbrzusze i ostry stalowobiały grzebień na głowie i plecach. 

Po godzinnym marszu docieramy na niewielki cypel i otoczoną bujną zielenią zatokę Punta Cormorant. Nasze przybycie powoduje krzykliwe szczebiotanie nielotnych kormoranów galapagoskich, które z wyraźną pretensją szybko uciekają w głąb lądu. Przed nami wspaniały widok na kroczące z gracją bladoróżowe flamingi, z charakterystycznymi czarnymi dziobami i czarną obszywką piór na skrzydłach. Spoglądają ciekawie w naszą stronę z bezpiecznej odległości, raz po raz rozwijając skrzydła, jakby szykowały się do lotu. 

 

POCZTA Z BECZKI I OCZY ŻÓŁWIA

 

Przełom XVIII i XIX w. to rozwój wielorybnictwa na Pacyfiku, walki o strategiczne wpływy pomiędzy mocarstwami oraz początki osadnictwa na Galapagos. Jednym z efektów rozwoju było założenie na wyspie Floreana punktu pocztowego w postaci... beczki. Marynarze żeglujący po wodach oceanu mogli tam zostawiać listy, które następnie były zabierane przez statki powracające do Europy czy Ameryki Północnej. 

Choć oryginalna beczka już dawno rozpadła się w pył, to i dziś listy można zostawiać w drewnianych skrzyniach znajdujących się w starym punkcie bibliotecznym niedaleko plaży. Ponieważ nikt tych przesyłek nie obsługuje, rolę kurierów mogą pełnić turyści. Jakie było moje zdziwienie, gdy w dwa tygodnie po naszym powrocie z Ameryki Południowej dotarł do Szczecina list, który wrzuciliśmy do pocztowej „beczki”. Okazało się, że kilka dni po nas Galapagos odwiedzili turyści z Polski, którzy przejrzeli skrzynie, zabrali nasz list do rodziców i wysłali go pocztą z Warszawy.

Żeby wycisnąć jak najwięcej z kilkudniowego pobytu na wyspach, wstajemy około szóstej rano i po śniadaniu ponownie wybieramy się pontonem na nurkowanie. Podczas popołudniowego spaceru próbuję nowych kompozycji z głuptakami i legwanami oraz „ustawiam” do zdjęć lwy morskie. Czas mija leniwie pomiędzy nurkowaniem, spacerami po wyspie i sjestą na pokładzie katamaranu. 

Wieczorem odwiedzamy tajemnicze jaskinie ze źródłami wody pitnej, a pod koniec dnia, pełni wrażeń i dobrego humoru, dobijamy do brzegów wyspy Santa Cruz. Ostatnią atrakcją na Galapagos jest bowiem wyprawa do żółwi słoniowych i podziwianie ogromnych, zielonoszarych okazów, wolno sunących po łące lub taplających się w bajorkach. Żółwie są tak duże, że niektóre mają głowę większą niż głowa człowieka. Największe wrażenie robią jednak oczy – ich głębokie i mądre spojrzenie jest jak zwierciadło długowiecznej duszy żółwia, która przecież niejedno pamięta. 

Myślę o żeglarzach szukających tu pożywienia oraz wody pitnej i zastanawiam się nad romantycznym życiem dawnych korsarzy i poszukiwaczy przygód. Minęły wieki, prawie wszystko już odkryte, ale przecież wielu z nas nadal marzy, aby odnajdywać nowe lądy i nieznane światy. I choć wydaje się, że już wszystko wiemy i nic nas nie zaskoczy, to zawsze pozostaje niesamowita wyprawa na Galapagos, która temu zaprzeczy.