Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2011 na stronie nr. 62.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Kapla,

Niepokój cieni


Limie blisko jest do zachłyśnięcia się nowoczesnością. Warto więc stolicę Peru odwiedzić, zanim całkiem zapomni, jaka naprawdę jest.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Kiedyś wszędzie będzie tak samo: jednakowe reklamy, domy i ubrania – pan szofer kręci głową nad kondycją świata. – Takie same telefony i komputery.
– I taki sam interfejs Facebooka
– dodaję w myślach. Zostanie kilka drobnych różnic: ceny benzyny, dopuszczalna ilość alkoholu we krwi, wysokość stóp procentowych w kredycie hipotecznym. I fonetyczne niuanse, które będą musiały wystarczyć za całą kulturową odmienność, bo wszyscy będziemy mówić po angielsku. Człowieka nic nie będzie ciągnęło w świat. Przecież wszędzie będzie jednakowo.
Ja jednak upieram się, że jeździć warto, i teraz oglądam Limę przez otwarte okno taksówki. Leciwa japońska toyota, wkład pana prezydenta Fujimori w latynoski sentymentalizm, mozolnie toruje sobie drogę przez zaułki nieopodal ogrodu zoologicznego.
Ciasno, ale nie ma korka – tłumaczy mi pan szofer. Nosi wielki zegarek ze srebrną kopertą, fałszywkę kupioną na Mercado Central, i koszulkę w kratkę. Czyściutką. Zazdroszczę miejscowym, że wcale się nie pocą.
Lima. Miasto Llosy i jego ciotki Julii, Pizarra i inkaskich wojowników, świętej Róży i Marcina de Porrès. Małachowskiego i Malinowskiego.
Niełatwo teraz żyć z taksówki, narobili tych firm autobusowych, bez litości. Każdy, kto ma dość pieniędzy, żeby kupić jakieś japońskie truchło, może zostać przedsiębiorcą. I do czego to prowadzi?
Tanio jest.
A tam, tanio – macha ręką. Gumowa kaczuszka pod przednią szybą też potakuje. – Ciasno jest. Korki, panie, że szkoda gadać.
Auta, autobusy i minibusy napierają ze wszystkich stron. Czarnooka kobieta patrzy na mnie z góry i daje znak, że mam kręcić.
Co kręcić? – bezradnie wzruszam ramionami.
Celuje palcem w plecak, leżący na tylnym siedzeniu, pod otwartym oknem.
No, zamknij je pan – szofer zerka w lusterko. – Bo wiesz pan, tu u nas kradną w korkach.
– Kto kradnie?
– Ci, co myją szyby. Podleci taki, wywlecze torby i zniknie, zanim pan zdołasz wyleźć na drogę. Trudno wyjść z samochodu, jak takie korki
.
Przewalam się przez oparcie i przykręcam szybę. Teraz dopiero będzie gorąco.

 

ŻÓŁTY RZĄDZI

Plaza Mayor – dawne miejsce walk byków, egzekucji w czasach Inkwizycji i ogłoszenia niepodległości Peru. Obecnie otoczone żółtymi siedzibami władz.

EL LIBERTADOR

Simon Bolivar wyzwolił spod panowania Hiszpanów Wenezuelę, Kolumbię, Ekwador i Peru. Jego adiutantem był polski pułkownik Józef Szeliski.

 

SZALENIEC Z MIRAFLORES

 

Byłem w Ameryce Południowej kilka razy. W sumie spędziłem tu ponad rok. Tym razem chcę posmakować jej inaczej. Przejechać w poprzek. Od oceanu do oceanu. Z Limy do Rio. Trzeba zacząć od Limy, była przecież stolicą kontynentu. Ciudad de Los Reyes, Miasto Królów – zbudowane na chłodnej pustyni, u brzegów jedynej na przestrzeni stu kilometrów rzeki Rimac. Trzeba było szaleńca, żeby wznieść to miasto, kilka tysięcy kilometrów od Europy, pośrodku indiańskiego królestwa, które stworzyło cywilizację nie gorszą od europejskiej. Szaleńca albo marzyciela. Nazywał się Francisco Pizarro. Niechciane dziecko, podrzutek, znaleziony na stopniach klasztoru Najświętszej Maryi Panny w Trujillo. Sługa i świniopas, który prawdę o sobie poznał dopiero jako dwudziestolatek. Pizarro zdobywca. Jeden z pierwszych białych, którzy przemierzyli panamską dżunglę i zobaczyli bezkres Pacyfiku. Zdrajca, co posłał swego kapitana na śmierć. Marzyciel, który wraz z 80 żołnierzami wyruszył w nieznane, żeby odnaleźć złote miasta Inków.
Stoję na wysokim brzegu oceanu, w Miraflores. Patrzę jak słońce mocuje się z horyzontem. Pizarro, na tym samym brzegu, miał na rękach krew króla Atahualpy i tysięcy jego poddanych. Inkowie, choć potrafili zrozumieć kosmos i wybudować drogi przez andyjskie przełęcze, nie pojmowali niszczycielskiej siły broni palnej.
Pizarro wymordował Indian, zrównał z ziemią inkaskie miasta i przetopił złote posągi. Narzucił własną kulturę. Ufał, że gdy wybuduje wspaniałe kościoły, Bóg mu wybaczy.
Ponad pięć wieków temu Indianie przybywali tu do wyroczni w świątyni Huaca Pucllana. Wielka piramida, wybudowana z cegły suszonej zwanej „adobe”, która przez kilkaset lat przyciągała wiernych, by w końcu za czasów krzyża utonąć w stertach śmieci. Odkopali ją robotnicy budujący Miraflores. W ubiegłym stuleciu życie dzielnicy kręciło się wokół neobarokowej katedry o kunsztownych witrażach. Dziś ten kościół grzeje grzbiet w resztce słońca, jaką zostawiają mu biurowce i sklepy, a najważniejsze jest Larcomar – luksusowe centrum handlowe na samym brzegu Pacyfiku.
Jestem Manuel – zagaduje wysoki, łysy marynarz w rozchełstanej, jasnej koszuli. Uśmiechnął się do mnie kilka minut wcześniej, kiedy skusiło mnie żeby zrobić zdjęcie sześciu mężczyznom w nieskazitelnie białych mundurach.
Jestem gejem – prosto z mostu wypala Manuel, poruszając znacząco brwiami.
No, ładnie – myślę.
Jestem gejem i lubię, kiedy mężczyzna ma długie włosy – znowu porusza porozumiewawczo brwiami. – Choć u nas panuje teraz moda na krótkie. Znam się na modzie. Jestem modelem. El modelo.
Wyjaśniam mu co i jak. Smutnieje. Ale tylko na chwilę.
To chociaż poćwiczę angielski – wzrusza ramionami – i pokażę ci, gdzie mieszkał Mario Vargas Llosa z ciotką Julią.

 

KOCHA, LUBI, SZANUJE...

Dziewczyny modlą się do św. Róży, żeby przyszły mąż je kochał, nawet gdy przestaną być piękne, a ich matki o to, żeby mało pił i dużo zarabiał.

NOWY, LEPSZY ŚWIAT

Nawet w nowoczesnych budynkach Miraflores można znaleźć charakterystyczny dla Limy kolor żółty.

 

PATRONI AMERYKI I TELEWIZJI

 

Miała siedem lat, kiedy ślubowała dziewictwo.
Komu?
Jak to komu? Bogu Wszechmogącemu – Julia robi wielkie oczy. Oprowadza po klasztorze dominikanów, do którego nie wpuszczają bez przewodnika.
Ma ładne usta i włosy rozjaśnione do barwy kasztanu. Udaje, że nie widzi, kiedy omijam zakaz fotografowania.
Jezus ukazywał się jej jako chłopczyk. Chodzili razem po Limie. Podawał jej róże, a one w cudowny sposób gubiły ciernie. Uplotła mu wianek. Ale on powiedział: Róże są dla ciebie, dla mnie są ciernie.
Święta Róża z Limy była najpiękniejszą dziewczyną w mieście. Żeby dotrzymać ślubów, umartwiała się i biczowała, prosząc Boga, żeby nie było widać śladów.
Przez cały Wielki Post jadła tylko po pięć pestek dyni dziennie – szepce Julia. Stoimy przed ołtarzem Santa Rosy – patronki Ameryki Południowej, kwiaciarek i ogrodników.
Drewniana trumienka, inkrustowana srebrem. Za kryształową szybką leży czaszka. Róża ma na głowie wianek. I choć to tylko czaszka, wydaje się, że widać zamknięte oczy.
Nieopodal święty Marcin de Porrès. Identycznie: czaszka za szybką. Marcin, pierwszy święty Mulat, nieślubne dziecko rycerza i panamskiej kochanki.
Ojciec się nim brzydził, bo był czarny. A on marzył, że będzie lekarzem. Tylko kto chciałby, żeby go leczyły „czarnuchy”? – Julia zawiesza głos. – Nawet tu, w klasztorze, nie otrzymał święceń, bo przełożeni zakonu uznali, że czarnemu nie należy...
Pozwolili mu na to dopiero po 10 latach, kiedy było już jasne, że jest święty, a Bogu nie przeszkadza kolor skóry. Marcin miał zdolność bilokacji (widziano go równocześnie w kilku odległych pomieszczeniach), przepowiadał przyszłość, leczył i rozmawiał ze zwierzętami (każdy może mówić do kota, ale tylko jemu kot odpowiadał na pytania). Św. Marcin został patronem peruwiańskiej telewizji i integracji społecznej.

 

 

DWORZEC DLA WTAJEMNICZONYCH

 

Carlosa zaczepiłem na ulicy. Kręciłem się wkoło z czarno-białym planem miasta, wyrwanym z przewodnika, który nigdy mnie nie zawodził. A tu masz! Nie potrafię znaleźć dworca kolejowego. I to nie byle jakiego, ale tego, z którego startuje Transandina – linia kolejowa do Huancayo.
Zaprojektował ją i zbudował w drugiej połowie XIX wieku Ernest Malinowski. To on, jako pierwszy, odważył się przerzucić przez Andy linię kolejową, łącząc brzeg Pacyfiku z bogatymi w kruszce wyżynami po drugiej stronie gór. Zaprojektował 63 tunele o łącznej długości ponad 6 km, największy wówczas na świecie most, Verrugas, o wysokości 77 m i długości 175 m. W sumie zbudował 61 mostów i wiaduktów. Łącznie, 1832 km drogi żelaznej. Kolej wspięła się na wysokość 4818 m n.p.m. Ten dziewiętnastowieczny rekord pobito dopiero przed pięcioma laty – chińska kolej tybetańska pnie się 250 m wyżej.
Ale gdzie ten dworzec?!
No tutaj, po schodkach w dół i za kratą. Ale musisz przyjść w piątek – powiedział Carlos. – W piątek jedzie pociąg. Wtedy otwierają kratę i możesz kupić bilet.
– Żartujesz?
– sądziłem, że dworce są zawsze otwarte.
Nie. Otwierają go tylko wtedy, kiedy jedzie pociąg.

 

CIEŃ WIELKIEJ GÓRY

Najbiedniejsze dzielnice miasta, przyklejone do stoków Andów, zagrożone są nie tylko trzęsieniami ziemi, ale i lawinami błotnymi.

ZASŁUGI I WINY KONKWISTADORA

 

Przy Głównym Placu (przez wzgląd na poprawność polityczną nazwę Plaza de Armas – Plac Broni – zastąpiło gładkie Plaza Mayor) stoją naprzeciw siebie katedra z pałacem arcybiskupim, ratusz i pałac prezydencki. Arcybiskup, prezydent i burmistrz patrzą sobie na ręce. To pomysł Pizarra: symboliczne zjednoczenie władzy królewskiej z kościelną. Katedra i pałace wyglądają jak na początku XVII wieku. Przebudowami i rekonstrukcjami kierował Ryszard de Jaxa Małachowski. Może to polska ręka sprawiła, że w Limie można się czuć tak swojsko.
W katedrze, w pierwszej kaplicy od prawej, w szklanej trumnie leży Francisco Pizarro. Nie dostąpił świętości, ale jego córka uzależniła sfinansowanie budowy katedry od przebaczenia dla konkwistadora. I Kościół mu przebaczył. Pan Bóg chyba też, bo trumna przetrwała kilka trzęsień ziemi. A ziemia potrafi się tu zatrząść. Naukowcy twierdzą, że to wina Pizarra, który zbudował Limę na progu tektonicznego uskoku. Indianie też go o to obwiniają, tłumacząc, że swoją katedrę wzniósł na trupach i ruinach inkaskiej świątyni.
Cienie tamtych ludzi nie znajdują spokoju. No i ziemia się trzęsie – mówią miejscowi.