Dwie dekady temu Medellín było stolicą przestępczości. Dzisiaj wizyta tu to obowiązkowy punkt każdej wyprawy do Kolumbii.
Dostępny PDF i AudioBook
Opowiadanie „Psychoaktywny Escobar” – o kolumbijskim Medellin, które jeszcze dwie dekady temu było stolicą przestępczości.
Z Edgarem poznajemy się w nietypowych okolicznościach. Jest pierwszy kwietnia i kolumbijskie linie lotnicze najwyraźniej postanowiły to wykorzystać. Start samolotu z Bucaramangi do Bogoty opóźnia się o kilkadziesiąt minut. Po wylądowaniu grupka pasażerów tranzytowych rzuca się do wyjścia, jednak samolot do Medellín odlatuje bez spóźnialskich na pokładzie... Jest dziesiąta wieczorem, kolejne połączenie dopiero następnego dnia rano. Pechowców szybko ogarnia zwątpienie, ja jestem bezsilny ze swoim hiszpańskim na poziomie przedszkola, krajanie zaś milczący i równie zagubieni. Na szczęście, jest pośród nas ktoś jeszcze. Edgar szybko pokazuje, że jest urodzonym przywódcą. Załatwia wszystkim kolację i nocleg, pilnując, by przy nazwie hotelu wisiała odpowiednia liczba gwiazdek.
EDGAR VS. ESCOBAR
Szybko zaprzyjaźniam się z Edgarem. Na rozmowach o Polsce i Kolumbii mija nam wieczór w hotelu i poranek na lotnisku. Po lądowaniu w Medellín Edgar nie chce słyszeć, że wezmę taksówkę, wsiadamy więc do jego samochodu. Zbieram się na odwagę i pytam wprost o jego najsłynniejszego rodaka, Pablo Escobara. Urodził się przecież tuż obok, w Rionegro.
– Ludzie nadal go tu uwielbiają. Uważają za naszego Robin Hooda. Bandyta, owszem. Ale jaki! To był geniusz. Zarobił wielkie pieniądze na kokainie, choć ze swoim talentem zrobiłby karierę w każdym innym biznesie – mówi o nim z szacunkiem. Edgar odcierpiał także swoje. Opowiada o strachu, o epoce La Violencia, gangach, partyzantach, blokadach na drogach, codziennym obcowaniu ze śmiercią. Jako mieszkańca Medellín, czy to w kraju, czy zagranicą, wszędzie brano go za członka kartelu, choć jest przecież absolwentem wyższej uczelni i inżynierem z wiedzą i doświadczeniem zebranym podczas studiów i pracy w Europie Zachodniej. To były lata permanentnej wojny, w której codziennie przybywało nowych ofiar, a nie było żadnych bohaterów. Edgar, mimo wszystko, docenia w Escobarze człowieka nieprzeciętnego, wymykającego się tak skali, jak i prostym ocenom. Trudno mu ukryć swój podziw.
– To był drań z fantazją. Dostał się do parlamentu! Zagrał na nosie wszystkim politykom. Zaproponował, że spłaci cały dług zagraniczny Kolumbii, byle dano mu spokój. Wyobrażasz sobie? Cały dług wielkiego kraju! Wtedy to było dziesięć miliardów dolarów.
I Escobar, i Edgar to reprezentanci tzw. paisa. Tak nazywa się rdzennych mieszkańców Antiochii. Miejscowa ludność zawsze była odcięta od reszty interioru. Nie tak roztańczona jak inni, za to pracowita. Gleba jest tu żyzna, ale trudna do uprawy. Wszędzie dookoła wzniesienia, doliny, kotliny, skały – teren faluje, a zieleń kipi. Medellín to miasto „wiecznej wiosny”. Temperatura jest stała. Deszcz pada często, słońce świeci przez cały rok z równą siłą. Przy odpowiednim wysiłku, można tu żyć dostatnio, bo plony zbiera się po dwa, trzy razy do roku. Uprawia się wszystko, ale przede wszystkim kawę. Tę najlepszą, której ikoną jest Juan Valdez, fikcyjna postać wymyślona dla potrzeb promocji produktu eksportowego numer jeden, czyli kolumbijskiej kawy.
NA CZYM DZIŚ ROŚNIE MEDELLÍN?
Medellín to drugie pod względem wielkości, po Bogocie, miasto w Kolumbii. Niegdyś „stolica” narkotykowego handlu, dziś tempem rozwoju wyprzedza inne miasta w tym kraju.
SIESTA W EL POBLADO
Na co dzień tętniąca życiem, w niedzielne popołudnia dzielnica sprawia wrażenie wymarłej.
WIEKOWY RODZYNEK
Budynek ratusza to jeden z nielicznych zabytków w dzielnicy El Poblado.
SREBRO LUB OŁÓW
Pablo Escobar na zawsze już pozostanie symbolem Medellín. Otacza go nimb legendy, który rośnie tym bardziej, im bardziej zaciera się ludzka pamięć o minionej epoce. Escobar zaczynał od drobnicy. Pierwsze pieniądze zarobił na... płytach nagrobnych. Potem była kontrabanda papierosów i rozprowadzanie fałszywych losów na loterię. Swoje imperium budował błyskawicznie. W połowie lat 70. przejął kokainowy biznes w mieście, bez skrupułów mordując poprzedniego bonza. Naczelna zasada Escobara w postępowaniu z aparatem władzy brzmiała: „Plata o plomo”, czyli srebro lub ołów. Albo dasz się przekupić, albo trzeba cię będzie zastrzelić. Trudno o dokładne rachunki, ale liczbę ofiar, które wysłał na inny świat szacuje się na ponad cztery tysiące osób. Wśród nich, około dwustu sędziów, kilkunastu dziennikarzy, ponad tysiąc policjantów, a także trzech kandydatów na urząd prezydenta, których kazał zlikwidować w jednej tylko kampanii roku 1989. Zlecał egzekucje bądź osobiście pociągał za spust. Jego władza była niemal absolutna. Kartel z Medellín w czasach świetności kontrolował 80% światowego rynku kokainy. Roczny przychód liczono w dziesiątkach miliardów dolarów. Problemy pojawiały się z zupełnie nieoczekiwanych stron. Ot chociażby, w jaki sposób przechowywać takie ogromne kwoty? Każdego miesiąca dwa i pół tysiąca dolarów wydawanych było na gumki, które służyły do trzymania brykietów pieniędzy w zwartych kupkach.
Szacowny „Forbes” umieścił Escobara na swojej liście – pod koniec lat 80. okupował miejsce siódme pośród najbogatszych ludzi świata.
SZACUNEK LUDZI ULICY
Escobar nie był zwyczajnym bandytą. Kierował się swoistymi zasadami. Można by mówić nawet o wrażliwości społecznej, gdyby to nie brzmiało irracjonalnie w przypadku maniakalnego mordercy. Nazywano go „El Padre”, tudzież „Don Pedro”. Ścinał głowy, a potem budował i tworzył niczym średniowieczny azjatycki satrapa. Uwielbiano go równie szczerze, jak się go bano. Escobar stworzył w Medellín całą dzielnicę, którą nieoficjalnie do dzisiaj nazywa się jego imieniem. Jego pasją była piłka nożna, więc nie żałował pieniędzy na nowe boiska dla dzieci. Czołowa drużyna ligi, Nacional Medellín była jego oczkiem w głowie. Sponsorował ją suto, a piłkarze przyjeżdżali często do jego posiadłości, gdzie grali sparingowe potyczki ku radości właściciela i odbierali nagrody za sukcesy. Byli ulubioną rozrywką gangstera na równi z prywatnym ZOO, w którym prym wiodły sprowadzone z Afryki hipopotamy.
KTO ZAGRAŻA USA?
Pod koniec życia Escobar oszalał, zaczął nie tylko handlować, ale również spożywać kokainę. Fala przemocy rozlewała się coraz szerzej, a Medellín stało się światową stolicą zbrodni. W samym roku 1991 popełniono w nim ponad sześć tysięcy morderstw. Pod koniec lat 80. rząd USA określił narkobiznes jako zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Jednym z efektów nowej doktryny było wypowiedzenie wojny kartelom na ich własnej ziemi. Escobar najpierw trafił do więzienia, gdzie ze szczytów okalających Medellín, w luksusowych warunkach nadal rządził swym imperium. Ową parodię sprawiedliwości postanowiono więc zlikwidować. Podczas przenoszenia więźnia do ośrodka o zaostrzonym rygorze, Escobar uciekł. Poszukiwania trwały szesnaście miesięcy i zakończyły się 2 grudnia 1993 roku, gdy Escobar został zastrzelony podczas obławy na jednym z dachów Medellín. Tak dobiegła końca pewna epoka.
NA WSZELKI WYPADEK
Edgar odwozi mnie do samego hotelu, a dla pewności wchodzi ze mną i sprawdza czy wszystko jest w porządku.
– Baw się dobrze w Medellín. To bardzo bezpieczne i wesołe miasto.
Po tym wstępie następuje długa wyliczanka tego, czego powinienem jednak unikać. Jest więc bezpiecznie, owszem, ale: nie wychodź wieczorami poza dzielnicę, w której mieszkasz, nie zapuszczaj się do śródmieścia, a już na pewno nie sam. Uważaj na dworcach. Nie noś ze sobą większych pieniędzy – tak na wszelki wypadek. Wspominam o tym, że chciałbym odwiedzić stadion.
– Chcesz pójść na mecz? Mowy nie ma, to zbyt ryzykowne.
ULICZNA GALERIA SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ
Wiele ścian w El Poblado zdobi kolorowe graffiti.
ŚWIATOWA WIEŚ
El Poblado (z hiszp. wieś) obfituje w nowoczesne centra handlowe i turystyczne atrakcje. Na zdjęciu liczące 7 tys. metrów kwadratowych miasteczko rozrywek dla dzieci.
CO DZIŚ SŁYCHAĆ W ŚWIECIE I MEDELLÍN?
Park Berrío to centrum starego śródmieścia Medellín i od wieków ulubione miejsce spotkań jego mieszkańców.
ZŁOTO I CHAOS
Większość turystów skupia się, tak jak ja, na dzielnicy El Poblado. To najbardziej reprezentacyjna, nowoczesna i przyjemna część całego Medellín. Jest tu mnóstwo barów, restauracji, sklepów oraz hosteli. Budynki to głównie nowoczesne konstrukcje z betonu, stali oraz szkła. Wzdłuż głównej arterii, nazywanej wymownie Milla de Oro (Złota Mila), rozlokowały się siedziby banków, korporacji oraz liczne centra handlowe. Wylewa się z nich bananowa młodzież, obładowana torbami z ciuchami znanych marek. Jem włoską pizzę w rytm amerykańskiego hip-hopu, a dookoła mnie trwa w najlepsze rewia mody godna Paryża czy Madrytu.
W poszukiwaniu starego Medellín wybieram się następnego dnia do dawnego śródmieścia. Miasto przedstawiane jest jako najbezpieczniejsza aglomeracja całej Ameryki Południowej (choć przyznać trzeba, że konkurencji do tego miana wiele nie ma). Mimo to, wsiadam do metra z pewnymi oporami. Pociąg szybko jedzie estakadą nad ulicami miasta. Medellín z tej perspektywy wygląda zupełnie inaczej, nie widać żadnego architektonicznego zamysłu w żywiole poniżej, pojawia się szalony, latynoski chaos. Tkankę miejską z każdej strony otaczają wzniesienia. Budynki wdrapują się na pagórki, zupełnie jakby w kotlinie na dole było im już za duszno. Ową urbanistyczną panoramę pokrywa mgła wymieszana ze smogiem, która dodaje całości posmaku obcowania z miejscem z pogranicza szalonego snu i niewiele mniej szalonej jawy.
W centrum jest tłoczno, tubylcy idą krokiem szybkim, ze wzrokiem skupionym na celu. Kobiety trzymają dłonie na torebkach. Młodzież nosi plecaki przed sobą. Gringos nie widzę żadnych. Dookoła mnie szybko pojawia się dużo wszelkich żebraków i dziwaków o niepokojącej aparycji. Nie brak również zwykłych, codziennych obrazków. Rodziny spacerują, dzieci się bawią, staruszkowie przesiadują na ławkach, gorąco ze sobą dyskutując. W cieniu rozlicznych drzew jest aż gęsto. Wąskie, brudne uliczki są areną głośnego handlu wszystkim i niczym. Z barów wydobywa się dudniąca muzyka i wybuchy śmiechu napędzane piwem.
JEDEN WIELKI MECZ
Jednym z celów mojej wizyty w Medellín jest mecz derbowy pomiędzy Nacional oraz Independiente. Datę potyczki sprawdzałem kilkakrotnie, dostosowując do niej cały grafik podróży. W ostatniej jednak chwili przesunięto ją na dzień, w którym akurat zgodnie z moim planem zwiedzam miasto. Zamiast więc na stadionie, mecz oglądam skwaszony w knajpie, na drugim końcu Medellín. Piłkarze nie szczędzą sobie ostrej gry. Kamera co chwila przeskakuje na trybuny, gdzie w najlepsze też trwa regularna bitwa. Po zakończeniu meczu dogrywka rozgrywa się na ulicach, gdzie w ruch idą kamienie, butelki i żelastwo pospiesznie wyrwane z ziemi. Okazuje się, że mieszkańcom Medellín nadal potrzeba niewiele, by La Violencia zagarnęła ich dusze. Może to dlatego nowoczesność tego miasta przystrojona jest wszechobecnym drutem kolczastym. Tak na wszelki wypadek.