Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2012 na stronie nr. 108.

Himalaje chyba nikomu nie kojarzą się z nurkowaniem. My postanowiliśmy zbadać jedno z najwyżej położonych jezior w Tybecie – Ridonglabo. Niestety, Chińczycy odmówili nam możliwości nurkowania w tym akwenie i innych jeziorach przygranicznych, twierdząc, że akwalung to sprzęt „militarny” i nie może być użyty w strefie nadgranicznej. Nasze plany podboju himalajskich jezior musiały ulec zmianie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Zmuszeni byliśmy nurkować po nepalskiej stronie. Na lotnisku zaginęła część naszego sprzętu. Po długim śledztwie zguba odnalazła się na Sri Lance i po powrocie z cejlońskich wakacji dogoniła nas w górach na plecach tragarzy. Mieliśmy również kłopoty z kontrahentem od butli nurkowych. W dzień wylotu do Lukli poinformowano nas, że ciśnienie w butlach nie będzie wynosiło 220 bar, tak jak się umawialiśmy, tylko 150 ze względu na niedawne wypadki z eksplodującymi butlami. Mieliśmy pod górkę, zanim wyszliśmy w góry. Wzięliśmy jedną butlę więcej i ruszyliśmy w drogę.

 

EKIPA W PEŁNYM SKŁADZIE

Na zdjęciu: Pasang, Wojtek, Przemko, Kamil i Bogdan. Za aparatem: Marcin.

UPRAGNIONY CEL

Dwa dni trekkingu poświęciliśmy na poszukiwaniu naszego jeziora. Po morderczym podejściu stanęliśmy wreszcie nad brzegami spowitego gęstą zasłoną śniegu i mgły zbiornika.

NA PRZEŁĘCZY MERA

Podziwiać tu można różnorodne formacje lodowych szczelin.

 

Aklimatyzacja przede wszystkim

 

Rododendronowy las w promieniach wschodzącego słońca to romantyczny widok, ale po dwóch tygodniach mieliśmy dosyć „nizinnych” Himalajów. Chcieliśmy być wysoko w górach i nurkować, a nie wlec się po ścieżkach raz w górę, raz w dół. Traciliśmy cierpliwość, zwłaszcza że nepalska kuchnia, serwująca dalwat, czyli ryż z olejem, szpinakiem i niedogotowanymi ziemniakami, nie przypadła nam do gustu. Powolna aklimatyzacja jest jednak ważna, zwłaszcza w przypadku głębokiego nurkowania wysoko w górach.
Te dwa tygodnie marszu pozbawiły mnie sił, przyprawiając o ból głowy, mdłości i biegunkę. Na szczęście w końcu pojawiły się ośnieżone szczyty, lodowce i rześkie powietrze. Serce biło coraz szybciej i mocniej w wyniku adrenaliny, ale również ze zmęczenia i braku tlenu.
Przełęcz Mera, która oddziela doliny Hinku i Hongu, rozdzieliła również naszą ekipę. Część miała wchodzić na Mera Peak, a my gnaliśmy nad nasze jezioro. Mieliśmy spotkać się za cztery dni w Khare. Pogoda zaczęła się załamywać. Dotarliśmy do punktu biwakowego z przekonaniem, że następnego dnia się poprawi i uda nam się zanurkować. Przewodnik zapewniał nas, że jesteśmy już niedaleko jeziora. Kolejnego dnia pogoda była fatalna, wiał silny wiatr i padał śnieg, ale to nie było najgorsze. „Niedaleko” to pojęcie względne, a w Nepalu oznacza ono kilka dni. Uciekł nam kolejny dzień na podejściu w fatalnej pogodzie.

 

 

Mleczno-zielony świat

 

Ze względu na ograniczony czas zdecydowaliśmy się na pojedyncze nurkowanie w jeziorze North Chamlang, usytuowanym na wysokości 5270 m n.p.m., które ma ok. 60 metrów głębokości. Pobudka o 5, nieprzespana noc, wiatr i silny mróz nie obniżyły naszego morale. Według przewodnika miała być godzina solidnego marszu do jeziora, jednak było ich znacznie więcej, przy coraz gorszej pogodzie. Około południa dostrzegliśmy skutą lodem taflę jeziora. Kolejne dwie godziny i byliśmy na dole, zupełnie wyczerpani.
Ze względu na eksperymentalny charakter naszych nurkowań również gazów nurkowych używaliśmy eksperymentalnie. Na wysokości ponad 5000 m n.p.m. moglibyśmy wykonać dekompresję na czystym tlenie już od 12 metra. Moglibyśmy, gdyby tlen w butli okazał się być tlenem. Niestety, dopiero po 2 tygodniach trekkingu, nad samym jeziorem mieliśmy możliwość sprawdzenia zawartości butli. Spaliny uniemożliwiały nam planowane nurkowanie. Musieliśmy zmienić profil nurkowy na bezdekompresyjny z zejściem po stoku jeziora, a nie, jak wcześniej planowaliśmy, po linie opustowej.
Nie zrażając się półmetrową warstwą twardego jak kamień lodu, dzielnie wykuliśmy dziurę. Wysokość robiła swoje, brakowało nam tchu. Mróz też nie pomagał. Stwierdziłem, że woda jest mleczno-zielona. Woda z topniejących lodowców ma właśnie taki kolor, a to jezioro jest jednym z najszybciej powiększających się akwenów w Nepalu. Przezroczystość nie jest większa niż 10 cm. Pod lodem jak to pod lodem – było ciemno.
Płynąłem z wyciągniętą ręką, żeby przypadkowy kamień, których jest tu dużo, nie rozbił mi maski. Co chwilę musiałem patrzeć na palce przyklejone do maski, bo błędnik mi szalał, nie mogąc znaleźć punktu odniesienia i miałem zawroty głowy. Dobrze, że butle miałem umocowane z boku, a nie na plecach, bo musiałbym się nieźle gimnastykować przy zakręcaniu.
Pod wodą strasznie zmarzły mi dłonie, tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki nie wyszedłem na powierzchnię. Potworny chłód potęgowany przez porywisty wiatr błyskawicznie powlekł lodem skafander i uprząż. Bogdan pomógł mi się uwolnić z tego pancerza i uciekliśmy do naszego obozu. Mieliśmy wątpliwości, czy odczyt z komputera nurkowego na tej wysokości jest prawidłowy. Nasi tragarze mieli wątpliwości, gdzie jest nasz obóz.

 

PŁYWANIE WYSOKOGÓRSKIE

Bogdan po nurkowaniu w jeziorze Sabai Tsho na wysokości 4500 m.

Kolejne jezioro w koronie

 

Dwa dni później Bogdan zanurkował w jeziorze Sabai (ok. 4500 m n.p.m.). Zielonkawy akwen w zestawieniu z ośnieżonymi górami stanowił przecudnej urody landszafcik. Złudny to niestety obrazek. W 1998 roku pod naporem wody doszło tu do przerwania moreny i powodzi, która zalała okoliczne wioski Tangnag i Khote. Niestety, nie obyło się bez ofiar. Jeszcze dziś, idąc śladem rozpędzonej wody, widać szeroki pas olbrzymich głazów naniesionych przez żywioł. Jezioro North Chamlang to kolejny potencjalny zabójca. Limnolodzy uważają, że należy do najniebezpieczniejszych jezior w Nepalu, a jego morena może „eksplodować” w każdej chwili.
Przechodząc przez przełęcz Zatrwa La żegnaliśmy się z wysokimi górami. Tego samego dnia dotarliśmy do Lukli i tu oczekiwaliśmy na poprawę pogody. Samoloty nie mogły wystartować. Ten przymusowy urlop potraktowaliśmy kulinarnie. Straciliśmy po 10 kg wagi. Nasze rozmowy nie dotyczyły analizy nurkowania ani planów nowych wypraw, tylko kotletów. Nie mogliśmy doczekać się zapachu polskiego chleba. Marzenia się spełniają, bo dzisiaj już nie rozmawiamy o kotletach, tylko o kolejnej ekspedycji.
Podróż była kolejną ekspedycją z serii „Korona Jezior Ziemi”, na którą składa się 7 wypraw na 7 kontynentów w celu eksploracji najwyżej położonych jezior na naszej planecie oraz badań dotyczących limnologii i fizjologii człowieka jako nurka narażonego na skrajne różnice ciśnienia i temperatur.

 

www.meindl.pl
www.odlo.pl