Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2012 na stronie nr. 12.

Rafa rzeczywiście przyciąga, a jej magnetyczną siłę stanowią nie tylko nagromadzone tu atrakcje przyrodnicze, ale też słońce, wyjątkowe plaże i poczucie nieskrępowanej wolności. Słowem: ziemski raj.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Ponad połowę powierzchni Wyspy Magnetycznej zajmuje Park Narodowy ze szczytem Mt Cook (497 m n.p.m.), który wznosi się dokładnie w jej środku. Dla pieszych wędrowców przygotowano tu 24 kilometry szlaków z wieloma wspaniałymi punktami widokowymi. W tym tropikalnym królestwie można bez trudu dojrzeć kangurowate wallabie, possumy, rozliczne gatunki ptactwa i nielękliwe niedźwiadki koala, zwykle pijane po eukaliptusowej uczcie.
Krajobraz wielkich granitowych głazów łagodzą wysokie sosny i eukaliptusy, skrawki lasu tropikalnego, a także szerokie plaże. Niektóre z nich dostępne są tylko pieszo bądź łodzią od strony oceanu. No i podczas odpływu odsłania się przybrzeżna rafa koralowa…

 

 

Anomalia kapitana Cooka

 

Nazwa Magnetic została nadana przez kapitana Cooka, uważanego za odkrywcę Australii, choć przez jej wybrzeża co najmniej sto lat wcześniej przewinęli się żeglarze z Europy (Holendrzy, Hiszpanie). Płynąc wzdłuż wschodniego brzegu kontynentu, w 1770 roku Cook zaobserwował odchylenie igły kompasu, co wiązał z domniemaną anomalią magnetyczną. Nigdy później zjawisko to nie zostało potwierdzone, ale nazwa pozostała, przyjmując metaforyczne znaczenie.
Trudno się zdecydować i wybrać coś z bogatej oferty proponowanych tu atrakcji. Można żeglować, jeździć na nartach wodnych, latać na spadochronie ciągniętym za łodzią motorową, próbować sił na desce z żaglem lub bez. Można jeździć konno, łowić ryby, grać w tenisa, golfa lub kręgle, a także pogrążać się w przyjemnościach, jakich dostarczają tutejsze restauracje. A wszystko jest przewidziane na kieszeń zwykłych globtroterów, bo tacy na wyspie stanowią większość.
Australijskie plaże można mierzyć w tysiącach kilometrów, a wśród nich są te najpiękniejsze na świecie. Lepiej jednak nie wierzyć rankingom i zdać się na własne poszukiwania czy też podszepty zorientowanych, którzy takie miejsca już odkryli. Tych najładniejszych, czytaj: dziewiczych, trzeba szukać z daleka od wielkomiejskiego czy kurortowego zgiełku. Czasami wystarczy po prostu zjechać na chybił trafił z nadmorskiej drogi. Jeśli jednak szczęście nie dopisze – polecam rozejrzeć się w zakamarkach Magnetic Island właśnie. Można tam znaleźć niezwykłą enklawę na chwilową wyłączność i bez żadnej opłaty.

 

 

Stąpając po śpiącej rafie

 

Wstaję wcześnie rano i decyduję się płynąć na wyspę pierwszym promem, aby spędzić tam cały długi dzień. Motorowy katamaran unosi mnie na wody oceanu. Mijam port jachtowy w Townsville, port towarowy i już widać wyspę. Magnetic Island wynurza się stosunkowo niedaleko, bo 13 km od lądu, a szybki prom pokonuje tę odległość w 30 minut. Jest jedyną wyspą w północnej części stanu Queensland, gdzie nietknięty park narodowy, miejscowi rezydenci oraz ośrodki turystyczne współistnieją obok siebie. Tworzą prawdziwy raj dla turystów. I jak przystało na raj, słońce świeci tu zawsze, bowiem okolice Townsville należą do najbardziej słonecznych miejsc w Australii. Oczarowują plaże, a morskie i słoneczne kąpiele wypełniają czas błogiego bytowania na wyspie.
W zatoce Geoffreya odsłania się przybrzeżna rafa koralowa. Jest uboższa w gatunki i formy korali niż bardziej odległa od wyspy tzw. rafa zewnętrzna, która nie doświadcza okresowych wynurzeń i związanego z tym niszczenia. Mijam granitowy głaz. Na pierwszy rzut oka dziwią ostrygi bardzo mocno przyczepione do jego powierzchni. Po chwili odnajduję ciemną linię – górną granicę przypływu. Teraz już wiem – organizmy te wytwarzają mocne skorupy, które chronią je przed drapieżnikami i utratą wilgoci w czasie odpływu. Zaopatrzony w obuwie o twardych podeszwach stąpam po ostrych krawędziach koralowych budowli. Gdybym przebywał tutaj w okresie pojawiania się meduz (październik – maj), konieczne byłyby jeszcze długie ortalionowe spodnie chroniące przed ich niebezpiecznymi parzydełkami.
Koralowce, częściowo wynurzone, wydają się być martwe. Ale to iluzja. Wkrótce odkrywam tajemnicę ich kamuflażu. Jedne z nich tworzą mikro-atole, kolonie o płaskookrągłych i sercowatych kształtach, które nawet podczas dużych odpływów gromadzą stałą, wystarczającą do życia ilość wody. Nazwano je mikroatolami przez swoje zewnętrzne podobieństwo do atoli rafowych opasujących wyspy kontynentalne (w tym także Magnetic Island). Inne korale, zwane miękkimi, zawierają terpeny, substancje chemiczne chroniące przed agresorami. W czasie odpływu wciągają swoje polipy i wydzielają śluz, który chroni je przed wysychaniem. Jeszcze inne, o budowie podobnej do półkul mózgowych czy plastra miodu, są częściowo lub całkowicie zanurzone.
Rafa koralowa to ekosystem. W każdej strefie żyją przynależne do niej organizmy. Prócz całej gamy korali spotykam ogórki morskie (czarne „kiełbasy” o trybie życia podobnym do dżdżownic), jeżowce i inne stwory. Wśród traw morskich znajduję metrowej długości nieruchomą płaszczkę, która została uwięziona w małym bajorku po odpływie. Ostrożnie podchodzę, by ją obejrzeć z bliska. Ma oczywiście spłaszczone ciało i długi ogon zaopatrzony w jadowy kolec, którym może zadawać głębokie rany szarpane. Przekonał się o tym Austin Stevens, australijski podróżnik i prezenter programów przyrodniczych, który został w ten sposób śmiertelnie raniony. Wolę więc bestii nie prowokować…
Pozornie martwa rafa jedynie śpi, oczekując na najbliższy przypływ, który wraz z wodą przyniesie pokarm. Wystarczy zanurkować, by ocenić zmiany, jakie dokonują się na koralowej łące po przypływie. Woda nadaje blasku szarym szkieletom korali. Jak ślimak czułki, wysuwają one wielobarwne polipy. Tysiące ryb o zwariowanych kształtach i odblaskowych barwach przemyka i szuka schronienia pomiędzy koralowymi fortecami. Rafa staje się bajeczna.

 

 

Dwa tysiące kilometrów korali

 

Wielka Rafa Koralowa w pobliżu Australii rozciąga się południkowo na długości 2000 km – od Cieśniny Torresa na północy, nieznacznie przekraczając zwrotnik Koziorożca na południu. Jest unikalnym podwodnym ekosystemem zamieszkanym przez ponad 1500 gatunków ryb, 400 gatunków korali, 4000 gatunków mięczaków, a także inne organizmy morskie, takie jak gąbki, ukwiały, rozgwiazdy. W jej obrębie żyją tysiące żółwi morskich, gniazduje wiele gatunków ptaków, m.in. fregaty, głuptaki, burzyki pacyficzne i mewy. Zimą do brzegów rafy przybywają z Antarktyki wieloryby – humbaki. Podobnie jak w lasach, panuje tu ścisła strefowość – od piaszczystej plaży, płytkiego rowu, poprzez rafową równinę i strome zbocza rafy zewnętrznej, opadające do oceanicznych głębin.
Najpiękniejsza zewnętrzna rafa leży na południu, 300 km od brzegów kontynentu. W północnej części Australii przytula się ona do lądu na odległość 60 km. Warto wyłożyć 150 dolarów i znaleźć się w jej pobliżu. Zarówno z Townsville, jak i z innych miejsc na wschodnim wybrzeżu organizowane są jednodniowe eskapady (najtańsze z Cairns i Port Douglas).
Tym, którzy chcą poznać rafę z dala od turystycznego blichtru i w bardziej dzikiej oraz wolnej od zanieczyszczeń scenerii, polecam szczególnie Przylądek Północno-Zachodni – Ningaloo Reef. Tereny te, z rzadka odwiedzane przez turystów z Europy, mają jeszcze jedną przewagę nad wschodnim wybrzeżem Australii – tutaj rafa jest niemal przyklejona do oceanicznych brzegów. Wystarczy pokonać wpław dystans nie większy niż 100 m, aby nacieszyć oczy tym, co pod wodą stworzyła natura.

 

 

Podwodny superrezerwat

 

W połowie czerwca rząd Australii ogłosił, że powstaje największy na świecie morski rezerwat przyrody. Będzie się on składał z kilkudziesięciu mniejszych rezerwatów i obejmie m.in. Wielką Rafę Koralową. Jego łączna powierzchnia ma przekroczyć trzy miliony kilometrów kwadratowych (dziesięć razy więcej niż powierzchnia Polski), na których nie będzie prowadzona żadna działalność gospodarcza, a w szczególności – wydobywanie surowców i połowy ryb w niezwykle zasobnym Morzu Koralowym. To pomoże chronić, najcenniejsze światowe zasoby wód tropikalnych.
Rząd Australii działał pod silną presją opinii publicznej, sterowanej przez międzynarodową społeczność AVAAZ, która wystosowała petycję skierowaną do ministra środowiska Tony’ego Burke’a, podpisaną przez ponad pół miliona ludzi. Pod takim ciśnieniem minister zadziałał, i to bardzo skutecznie. A nie było to łatwe, bo musiał stawić czoła potężnemu lobby wydobywczemu oraz przekonać tysiące wędkarzy i rybaków żyjących – często od pokoleń – z połowów w akwenie Morza Koralowego.
Zwycięstwo AVAAZ jest kolejnym pozytywnym sygnałem, jak wielkie i skuteczne poparcie dla dobrej sprawy można zgromadzić przy pomocy internetu. Jest też dowodem na dojrzałość rządu tego kraju. Jakoś nie wyobrażam sobie, aby podobne działania miały na przykład powstrzymać wyręb lasów w brazylijskiej Amazonii. Oczywiście, nie brakuje sceptyków, którzy uważają, że rząd Australii przeczekuje skomasowane natarcie i po kilku miesiącach będzie wycofywał się z obietnic. Jest to jednak mało prawdopodobne, gdyż ewentualne odrzucenie ogłoszonej już decyzji byłoby kompromitacją i wielkim ryzykiem dla elit rządzących.
Ekosystemy oceaniczne obumierają, pod wpływem zanieczyszczenia i niekontrolowanego połowu ryb. Decyzja o utworzeniu tak gigantycznego rezerwatu daje nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone.