Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2013 na stronie nr. 56.

Tekst i zdjęcia: Monika Witkowska,

Syn Słońca nadchodzi


Czasy wróżenia z wyrwanego, wciąż bijącego serca lam to już przeszłość. Jednak Inti Raymi, inkaskie Święto Słońca, nadal jest obchodzone. To wielka fiesta – zarówno dla turystów, jak i miejscowych Indian.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Nie bez powodu Inti Raymi, czyli w języku keczua Święto Słońca, odbywa się w Cuzco. To położone w otoczeniu andyjskich wzgórz miasto przez ponad trzy wieki było inkaską stolicą, a bóg słońca, Inti, pełnił funkcję jej patrona.
Inti był jednym z najważniejszych bóstw inkaskiej mitologii. Przedstawiano go jako złotą, słoneczną tarczę z męską twarzą. To właśnie on, jako Słońce, miał być ojcem kolejnych Inków, czyli władców potężnego imperium, które w latach swojej świetności obejmowało terytorium obecnego Peru, Ekwadoru i po części Boliwii, Kolumbii, Chile oraz Argentyny.

 

FIESTĘ CZAS ZACZĄĆ

Wielkie konchy to tradycyjne inkaskie instrumenty. Nie jest wcale łatwo w nie zadąć.

DZIEWICE SŁOŃCA

...czyli wybranki władców, z przygotowanymi na ofiarę ziemniakami i kolbami kukurydzy – podstawą wyżywienia w czasach inkaskiego imperium.

WIRTUOZI PISZCZAŁEK

Idąca w paradzie orkiestra wprowadza nastrój radości i zabawy.

 

POWRÓT TRADYCJI PO INKWIZYCJI

 

Święto ku czci słońca obchodzono w państwie Inków w czerwcu, zaraz po zimowym przesileniu. Zimowym, bo trzeba pamiętać, że Peru to półkula południowa i pory roku wypadają tam odwrotnie niż u nas. Jako datę przesilenia uznaje się 21 czerwca, jednak według inkaskich astronomów słońce pozostawało w tym samym położeniu przez kolejne trzy dni i dopiero wtedy się podnosiło. Stąd też główne obchody miały i mają miejsce 24 czerwca. Poza hołdem oddawanym słońcu są też symbolicznym zakończeniem zbiorów dwóch podstawowych lokalnych upraw – ziemniaków i kukurydzy. Ojczyzną obu tych roślin jest właśnie Peru.
Dawniej na Inti Raymi ściągali pielgrzymi z całego Tawantinsuyo, jak nazywało się Imperium Inków. Dzisiaj większość stanowią turyści z całego świata, a liczba widzów przekracza 100 tysięcy. Nikomu nie przeszkadza, że Inkowie już nie rządzą, a uroczystości to rodzaj spontanicznego teatru. Ważny jest powrót do tradycji. Po podbiciu Państwa Inków przez Hiszpanów „pogańskie obrzędy” zostały oficjalnie zakazane jako niezgodne z nowo wprowadzaną religią katolicką. Za ostatnie „prawdziwe” Inti Raymi uważa się uroczystości z 1535 roku. Idea kontynuowania zwyczaju odżyła dopiero w XX wieku – w 1944 roku, dzięki inicjatywie działającego w Cuzco Amerykańskiego Instytutu Sztuki, przygotowano inscenizację, której scenariusz oparty był na dawnych kronikach.

 

 

KRÓL Z KONKURSU

 

Początek uroczystości ma miejsce przy Świątyni Słońca, w zabytkowej części miasta zwanej Coricancha, co w języku keczua oznacza Złoty Dziedziniec. Za czasów Inków było to jedno z najważniejszych sanktuariów, chowano w nim zmumifikowanych władców. Wszędzie dookoła powiewają tęczowe flagi. – To przecież symbol homoseksualistów! – dziwią się stojący obok Amerykanie. Uświadamiam im, że to tzw. andyjska wiphala reprezentująca Imperium Inków.
Jest pogodne przedpołudnie. Humory nam dopisują, bo mamy dobrą miejscówkę. Jesteśmy też wyspani, co w autentycznym Inti Raymi byłoby niemożliwe, bo uroczystości zaczynały się o wschodzie słońca. Wcześniej, przez trzy dni trzeba było się do nich przygotowywać, przechodząc proces oczyszczenia. Wszyscy uczestnicy, włącznie z Inką, musieli pościć, ograniczając dietę do białej kukurydzy i niektórych ziół. Zakazany był seks, nie można było palić ognia – wygaszano go zarówno w domach, jak i świątyniach, a zapalano po tym, jak o świcie 24 czerwca zrobił to naczelny kapłan w Świątyni Słońca.
Tymczasem trawiasty plac przed świątynią wypełniają liczne postacie w barwnych, niekiedy historycznych strojach. W spektaklu bierze udział ponad pół tysiąca osób, w większości mieszkańców Cuzco i okolic – są to prawie sami Indianie. Na odtwórcę roli Inki organizowany jest specjalny konkurs. Do wymagań należy m.in. znajomość języka keczua, a w hiszpańskojęzycznym Peru posługuje się nim tylko 16,5 procent obywateli. – Tegoroczny Inka to nauczyciel z miejscowej szkoły… – szepce mi do ucha znajomy Peruwiańczyk.
Krzyki na wiwat to znak, że pojawił się Inka. Schodzi po świątynnych schodach, uniesioną ręką pozdrawia zebranych, po czym w języku keczua zwraca się do Inti, czyli Słońca, dziękując za wszystko, co ludzie mu zawdzięczają. Na koniec podnosi w górę złoty puchar i wypija jego zawartość, którą według tradycji powinien stanowić zrobiony z kukurydzy alkoholowy napój chicha de jora.

 

STARSZY SZEREGOWY

Za czasów imperium służba w armii była obowiązkowa i nikt jej nie unikał. Do podstawowego uzbrojenia należały kije z kamiennymi głowicami.

PRZED OFIAROWANIEM

Najwyżsi kapłani trzymają dzbany ze świętym napojem z kukurydzy, a także rytualny nóż tumi o charakterystycznym półkolistym ostrzu.

OFIARNY OŁTARZ

W słynącej z kamiennych umocnień twierdzy Sacsayhuamán koło Cuzco gotowy już jest ołtarz ofiarny. Wszyscy czekają na orszak z Inką.

 

KOGUT, CZYLI KONDOR

 

Z Corichancy uczestnicy uroczystości przechodzą na główny plac miasta, przy którym na ruinach zburzonej inkaskiej świątyni hiszpańscy konkwistadorzy zbudowali katedrę.
Teraz możemy z bliska przyjrzeć się wszystkim postaciom. Paradują inkascy kapłani i dostojnicy w ociekających złotem szatach, w tanecznym pląsie wirują dziewczyny odganiające złe duchy. Potem są chasqui, inkascy gońcy z depeszami zapisanymi słynnym pismem węzełkowym, zwanym kipu. Za nimi kroczą, ubrani w tradycyjne indiańskie poncza, chłopcy dmący w wielkie muszle, a po nich w rytmicznych podskokach nadbiegają wojownicy z tarczami i dzidami. Jednemu z nich dzwoni telefon komórkowy, ale zgromiony wzrokiem przez pilnującego porządku policjanta szybko wyłącza aparat.
Nagle rozlega się walenie w bębny i pojawiają się niesione w lektykach szczerzące zęby mumie. Zgodnie z tradycją każdy z inkaskich władców był mumifikowany i również po śmierci uczestniczył w ważnych wydarzeniach, w takiej właśnie koszmarnej postaci. Po nich niesione są rzeźby świętych zwierząt Inków: węża, pumy i kondora. – Ooo! Kogut! – znowu dziwią się Amerykanie na widok ptaszydła.
Potem kolej na dziewczyny z miseczkami ziemniaków i kukurydzy, za nimi zaś wyłania się lektyka z królową, żoną Inki, pobrzękującą biżuterią. Zanim pojawi się sam Inka, przechodzi szpaler ceremonialnych zamiataczy, miotełkami z trawy usuwając z drogi wszelki pył. Za nimi idą dziewczęta sypiące kwiatki. Wreszcie jest i on – Syn Słońca, niesiony przez straż przyboczną. Inka nie siedzi, lecz stoi w lektyce, władczym gestem pozdrawiając spontanicznie machający tłum. Na końcu są „podwładni”, Indianie z różnych części inkaskiego państwa: jedni ubrani w ciepłe andyjskie stroje i wełniane czapki, inni, reprezentujący Amazonię – topless, tylko w przepaskach i z wielkimi pióropuszami.

 

 

MAKABRA NA NIBY

 

Finał Inti Raymi odbywa się 5 kilometrów za miastem, przy tajemniczym kamiennym kompleksie zwanym Sacsayhuamán (turyści mający problem z zapamiętaniem tej nazwy mówią po prostu sexy woman i na ogół są rozumiani). Tajemniczość budowli polega na jej nie do końca potwierdzonym charakterze – najczęściej przyjmuje się, że początkowo był to rodzaj świątyni, innym razem – że potężna twierdza.
Na wielkim placu stoją krzesła dla turystów, którzy zapłacili ponad 100 dolarów za bilety wstępu. Peruwiańczycy, dla których takie kwoty są niewyobrażalne, zasiadają na okolicznych wzgórzach. Nastrój wesołego pikniku przerywa rytmiczna muzyka. Pojawiają się znane z ulicznej procesji postacie i lektyka z Inką. Centralne miejsce placu zajmuje kamienny ołtarz z tronem, na którym zasiada władca. Czas na najważniejszą część obchodów Inti Raymi. Delegacje prowincji przynoszą dary. Inka wygłasza przemówienie zakończone błogosławieństwem, przy którym wszyscy wstają, wyciągając w górę ręce – zaraz nastąpi składanie ofiar.
W jednej z kronik wspominano o sprowadzanych z czterech stron imperium dzieciach, których wiek nie przekraczał 10 lat. Najprawdopodobniej po błogosławieństwie władcy wyprowadzano je wysoko w góry i odurzone narkotykami pozostawiano, aby zmarły z zimna, albo rytualnie zabijano. Na placu z ołtarzem Inki najważniejsze było zabicie czarnej lamy. Najpierw, przy pomocy tumi – ceremonialnego noża o półkolistym ostrzu – rozcinano zwierzęciu klatkę piersiową, po czym wyrywano serce i płuca, symbolicznie ofiarowując je bogini ziemi, Pachamamie. Wnętrzności, a także plamy krwi wsiąkającej w ziemię, wykorzystywano do wróżb, zwłaszcza w sprawach wojny i pokoju czy innych ważnych kwestiach ogólnopaństwowych. Potem pod nóż szły inne zwierzęta, których serca palono, zaś mięso zostawiano do spożycia w ramach świątecznej uczty.
Oczywiście to już przeszłość. Dziś pod ołtarz jest przyciągana przystrojona lama, odgrywana jest bardzo realistyczna scenka podrzynania jej gardła, po czym, kiedy publika nie widzi, zwierzak cały i zdrowy trafia z powrotem do zagrody.

 

INKA NADCHODZI

Syn Słońca pod baldachimem zmierza do kamiennego honorowego tronu.

JEST ŚWINKA, JEST IMPREZA

 

W dawnych czasach po oficjalnych uroczystościach Inka wracał do pałacu, ale święto się nie kończyło. Wielka fiesta trwała 9 dni. Teraz nikt nie ma aż tyle czasu, ale z ucztowania, śpiewu i tańców nie zamierza się rezygnować. To, co się dzieje po „cepelii” dla turystów, też jest warte zobaczenia, chociaż biali gringo chyba trochę boją się zapuszczania w piknikujący na wzgórzach, rozbawiony i, co tu kryć, podpity tłum autochtonów.
Ja akurat lubię „lokalne klimaty”. Obserwuję, jak na rusztach pieką się cuyos, czyli świnki morskie, traktowane w Peru jako specjał kulinarny. Indianki w tradycyjnych melonikach sprzedają wyroby z alpaki, stary mężczyzna reklamuje uzdrawiające zioła, a przy tym wszystkim strumieniami leje się piwo, zarówno „kupne”, jak i domowe – z kukurydzy. Musi ona najpierw być przez robiące je kobiety przeżuta – potrzebny jest enzym zawarty w ślinie. Dzieciaki mają frajdę, bo za kilka soli (peruwiańska waluta) mogą przejechać się na koniu albo zagrać w piłkarzyki. Zabawa na całego…
A kiedy zajdzie słońce, towarzystwo przenosi się do miasta, gdzie na placu przy katedrze będzie śpiewać i tańczyć do późnej nocy. W końcu Inti Raymi jest tylko raz w roku, a choć turyści są mile widziani, bo można na nich zarobić, tak naprawdę to jednak święto miejscowych, w których wciąż płynie inkaska krew.