Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2013 na stronie nr. 70.

Tekst i zdjęcia: Anna Książek,

Turystyczne eldorado


Kolumbia kojarzy się z zamachami, narkotykami i przemocą, a w najlepszym wypadku z kawą i Gabrielem Garcíą Márquezem. Mimo to postanowiłam sprawdzić, czy ten kraj ma coś do zaoferowania turystom.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Swoją nazwę Kolumbia zawdzięcza Krzysztofowi Kolumbowi, chociaż nigdy nie postawił on nogi na tej ziemi. W 1500 roku przybył tu od strony Morza Karaibskiego jeden z jego kompanów, Alonso de Hojeda. Zachwycił się bogactwem i opowiadaniami o El Dorado – mitycznej krainie ukrytej w lesie deszczowym i otoczonej górami ze złota i szmaragdów. W 1525 roku powstało pierwsze miasto – Santa Marta, a osiem lat później założona została Cartagena, zwana Złotymi Wrotami Ameryki.

 

CARTAGENA DE INDIAS

To piąte pod względem wielkości miasto w Kolumbii. Stanowi ważne centrum ekonomiczne Karaibów, a ze względu na zabytki i piękne plaże jest popularnym kierunkiem turystycznym.

NAJPIERW BYŁA ŚWIĘTA MARTA

Katedra w Santa Marta, najstarszym mieście w Kolumbii, założonym w 1525 roku.

GORĄCZKA NIE SPADA

Na zdjęciu „Złota tratwa”, najsłynnieszy eksponat Muzeum Złota w Bogocie. Mimo upływu czasu w Kolumbii nadal trwa gorączka metali szlachetnych. Od początku kryzysu ekonomicznego w 2008 roku cena złota wielokrotnie wzrosła. Rozwija się też jego nielegalne wydobycie finansujące grupy guerrillas.

 

HISTORIA O KRÓLU ZŁOTYM

 

Moja przygoda rozpoczyna się w Bogocie, położonej na 2574 m n.p.m. To trzecia pod względem wysokości stolica Ameryki Południowej. Mieszkam w kolonialnej dzielnicy Candelaria, dziesięć minut spacerem od głównego placu, Plaza de Bolivar. Czuję się tu bezpiecznie, bogotańczycy są pomocni i uśmiechnięci. Udając się w stronę Muzeum Złota, łapię w locie świeże owoce, mango, papaję i ananasa, przygotowane na ulicy i podane w plastikowych kubeczkach. Zajadam je bez strachu, bo wiem, że Kolumbijczycy dbają o jakość i czystość jedzenia. Zanim dotrę do muzeum, skuszę się jeszcze na gorącą czekoladę z białym serem, zwaną cholocate santafereno. Santa Fe to nazwa stolicy w XVI wieku, wówczas na tych terenach żyła ludność Muisca. W owym czasie ich kultura była najbardziej rozwiniętą w Kolumbii, stawianą na równi z cywilizacjami w Meksyku czy Peru. Najazd Hiszpanów uniemożliwił zjednoczenie ludów i stworzenie imperium.
Pozostałości kultury Muisca odnajdę właśnie w olśniewającym Muzeum Złota. W ulotce czytam: „Złoto wydobywane jest z ziemi, ulega przekształceniom, jest użytkowane i staje się symbolem, a następnie wraca do ziemi jako ofiara składana bóstwom”. Najbardziej spektakularnym eksponatem muzeum jest złota tratwa. Legendarny wódz Guatavita raz do roku wypływał na wody jeziora i składał ofiary, aby zapewnić ludności powodzenie w kolejnym roku. Guatavita oklejony sproszkowanym złotem oddawał hołd bogom, wrzucając do jeziora złote ozdoby, a następnie sam zanurzał się w wodzie, przekazując bóstwom także złoty pył. Jedna z legend mówi, że stąd wzięła się nazwa El Dorado, czyli Złocony Król.

 

UŚPIONY MORDERCA

Wybuch Nevado del Ruiz (5321 m n.p.m.) w 1985 roku uznany został za największą katastrofę związaną z erupcją wulkanu w XX wieku. Jest on cały czas aktywny, ostatni raz przebudził się w czerwcu ubiegłego roku.

ARMENIA, DOM MOTYLA

Ogród Botaniczny w miejscowości Armenia to raj dla miłośników motyli. Szklany budynek w kształcie tego owada gromadzi 1500 gatunków. Do ogrodu najlepiej wybrać się w słoneczny dzień, kiedy motyle są najbardziej aktywne.

LAS MACZUGAS

Wysokie krzewy frailejones w kształcie maczug występują endemicznie w Kolumbii, Wenezueli i Ekwadorze, gdzie przystosowały się do życia w surowym klimacie.

 

W DRODZE NA KAWĘ

 

Zmierzam do regionu kawowego Manizales, wcześniej jednak odwiedzam Park Narodowy Los Nevados. Możliwości trekkingu są ograniczone, bo wulkan Nevado del Ruiz (5321 m n.p.m.) wykazuje się aktywnością. W 1985 roku erupcja zabiła tu ponad 20 tysięcy osób, zmiatając z ziemi pobliskie miasteczko Armero.
Podziwiam krajobrazy z okien mikrobusu, zaczynając podróż na wysokości ponad 2000 m n.p.m., a kończąc na 4800 m n.p.m. Rozciąga się tu paramo, strefa roślinności charakterystyczna dla Andów, w której dominują trawy i krzewy. W miarę posuwania się w górę krajobraz staje się coraz bardziej „księżycowy”. W pewnej chwili słyszę prośbę o zatrzymanie mikrobusu – to para z wybrzeża karaibskiego, która nigdy wcześniej nie widziała śniegu, chce sobie zrobić zdjęcie. Postanawiam pokazać Kolumbijczykom polskiego orła na śniegu i po chwili wspólnie turlamy się w puchu. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Termales El Otoño, gorących źródłach zasilanych przez wulkaniczną wodę. Zażywając kąpieli, podziwiamy okoliczne wzgórza. Woda ma około 40 stopni, więc wytrzymuję tylko 15 minut, ale to wspaniała odmiana po zimnie wysokogórskiego parku.
Odwiedzam Rezerwat Ekologiczny Rio Blanco położony 30 minut od Manizales. Na powitanie zostaję poczęstowana herbatą ze świeżo zebranych ziół i wykładem o bioróżnorodności Kolumbii: 130 tysięcy rodzajów roślin, z czego jedna trzecia to endemiczne, 3500 gatunków orchidei itd. Staram się słuchać, ale wokół jest tak pięknie, a na nasz balkon co chwila podlatują kolibry… Moim przewodnikiem jest 12-letni chłopiec. Na spotkanie przychodzi z wiaderkiem pełnym dżdżownic na przynętę dla ptaków. Kucamy i czekamy. Po kilku minutach przylatują pierwsze z nich, a wokół lata mnóstwo motyli, których w rezerwacie jest 180 gatunków.
Kolejnego dnia odwiedzam hacjendę Juana, plantatora kawy. Plantacja leży na wzgórzach otaczających Manizales. W Kolumbii kawą zajmują się pasjonaci, uprawiają tylko najlepsze ziarna, czyli arabikę. Poznaję cały proces, od momentu zbierania ziaren przez ich palenie aż po przygotowanie końcowego tinto, czyli kolumbijskiej małej czarnej. Dowiaduję się, że w zależności od ziemi, w jakiej rośnie, kawa może mieć różne naturalne aromaty: wanilii, kakao, jabłka czy orzechu.

 

 

WOSKOWE PALMY WE MGLE

 

Przyjeżdżam do Salento i udaję się na wieczorny spacer po uliczkach tej niewielkiej (3500 mieszkańców) miejscowości o kolonialnej architekturze. Jest sobota, na głównym placu tańczą miejscowi, a w bocznych uliczkach można natknąć się na typowe bary, gdzie salentańczycy spędzają wieczór, grając w bilard i popijając piwo.
Poranek wita mnie wszechogarniającą zielenią i kolumbijskim śniadaniem, czyli arepa con huevos pericos (świeży placek kukurydziany z jajecznicą, pomidorami i cebulą), do tego oczywiście wspaniała czekolada i świeże owoce. Wybieram się do Doliny Cocory, która słynie z olśniewających widoków i gdzie rosną narodowe drzewa Kolumbii, czyli palmy woskowe. To największe palmy na świecie, osiągające nawet 60 metrów wysokości. Trekking zajmuje pięć godzin. Od początku pada deszcz. Palmy woskowe spowite mgłą wyglądają bardziej tajemniczo niż w pełnym słońcu – pocieszam się.

 

PALMY JAK ŚWIECE

W Dolinie Cocory można podziwiać najwyższe na świecie palmy woskowe. Często występują tu mgły, które sprawiają wrażenie, że drzewa sięgają chmur.

W PARKU TAYRONA

Ten malowniczy zakątek Kolumbii nad wybrzeżem karaibskim przyciąga pięknymi plażami i krajobrazami. Ponieważ leży pomiędzy morzem a wysokimi górami, fauna i flora jest bardzo zróżnicowana. W parku występuje ponad 100 gatunków ssaków i 300 gatunków ptaków. Zwiedzać można również ruiny osad ludów Tayrona żyjących tu 500 lat temu.

 

INDIANIE Z KARAIBÓW

 

Lecę do Santa Marty, najstarszego kolumbijskiego miasta. Celem jest odwiedzenie Parku Narodowego Tayrona rozciągającego się przez 34 kilometry wzdłuż wybrzeża karaibskiego i słynącego z piaszczystych plaż, a także pozostałości kultury Tayrona. Ich cywilizacja rozwijała się na tych terenach od V wieku naszej ery. To pierwszy lud, który napotkali Hiszpanie w 1499 roku, to tutaj zachwycili się złotem Nowego Świata. Tayrona dzielnie walczyli przez 75 lat, aż w końcu garstka ludności opuściła pierwotne tereny i słuch o nich zaginął. Dzisiaj na terenie parku można udać się na trekking do Ciudad Perdida, czyli zaginionego miasta Tayrona, którego pozostałości zostały odkryte w 1975 roku. Ja postanawiam odpocząć na plażach.
Osada Arrecifes to trzy pola kempingowe. Widok z hamaków zachwyca: morze, palmy, piasek… Jednak nie potrafię leżeć zbyt długo, więc wybieram się na krótką wędrówkę do Pueblito, kolejnej pozostałości po ludzie Tayrona. Kiedyś była tu osada, gdzie mieszkało 4 tysiące ludzi. Obecnie potrzebna jest wyobraźnia, by w scenerii lasu deszczowego, zamykając oczy i wsłuchując się w odgłosy przyrody, przenieść się 500 lat wstecz, kiedy to ludność Tayrona budowała swoje osady z okolicznych kamieni i stosowała tarasową uprawę ziemi. Chodząc po parku, napotykam ogromne głazy i liczne schody, które przypominają o minionych czasach. Złota już nie ma. Większość została wywieziona do XVI-wiecznej Hiszpanii. Było ono przetapiane na monety – szacuje się, że w latach 1503-1660 do Europy odpłynęło 300 ton złota i 25 tysięcy ton srebra.

 

 

MARZENIE O RAJU

 

Cartagena to leżące nad morzem milionowe miasto ze wspaniale utrzymaną kolonialną zabudową. Otoczone jest 13 kilometrami kamiennych murów, które powstawały przez dwa wieki, począwszy od końca XVI w., aby ochronić miasto przed atakami piratów i sztormami. Spacerując po murach, można podziwiać Morze Karaibskie, a z drugiej strony kolonialne budowle z balkonami pełnymi bugenwilli.
Udaję się do zamku San Felipe de Barajas, najsilniejszej fortecy, jaką kiedykolwiek zbudowali Hiszpanie w swoich koloniach. Zachwyca mnie system sprytnie zaprojektowanych tuneli, gdzie najdrobniejszy ruch lub odgłos jest słyszalny na drugim końcu zamku. Są tu też nisze, w których żołnierze mogli się skryć, będąc niewidziani przez ewentualnych najeźdźców. Twierdza nigdy nie została zdobyta, pomimo wielu prób. Najsławniejsze było oblężenie przez admirała Vernona z 1741 roku, gdy pod mury Cartageny przybyło 25 tysięcy żołnierzy angielskich na 186 statkach. Nie udało im się zdobyć twierdzy, której broniło dziesięć razy mniej kartageńczyków.

 

CODZIENNIE ZDOBYWANA PRZEZ TURYSTÓW

Budowę San Felipe de Barajas rozpoczęto w XVI wieku. Początkowo był to niewielki fort, z czasem jednak przekształcił się w najpotężniejszą fortyfikację, jaką Hiszpanie wybudowali w koloniach – niezdobytą w całej swojej historii.

W przeuroczej księgarni, nad filiżanką kolumbijskiej kawy, dowiaduję się, że właśnie rozpoczyna się Międzynarodowy Festiwal Filmowy. Porzucam więc ideę odwiedzenia pobliskich plaż i dzień w dzień, a także nocą, oglądam filmy, w szczególności kolumbijskie i latynoamerykańskie. Do dzisiaj pozostaję pod wrażeniem atmosfery. Przez tydzień trwania festiwalu gdziekolwiek się udawałam, mogłam porozmawiać o kinie. Niezapomniane pozostaną też spektakle wieczorową porą pod rozgwieżdżonym niebem, z widokiem na podświetloną Cartagenę.
Kolumbia pozostawia w pamięci smak kawy i czekolady, aromat karaibskich owoców morza, ale przede wszystkim uśmiech i przyjazność ludzi. Zachwycają kolonialne miasteczka i przyroda – począwszy od poziomu morza, aż po wiecznie ośnieżone szczyty wulkanów. Kiedyś przeczytałam: „Gdyby wyeliminować przemoc i przemyt narkotyków, Kolumbia byłaby rajem”. W zupełności się z tym zgadzam.