Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2014-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2014 na stronie nr. 20.

Tekst i zdjęcia: Roman Rojek, Zdjęcia: Janusz Kafarski,

Bogota nie Warszawa


Czy Bogota różni się od Warszawy? Oczywiście. Warszawa jest wyjątkowa i różni się od każdego innego miasta. Jednak w Bogocie zapiera dech w piersiach o wiele bardziej, a turyście łatwiej tu o zawrót głowy.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Zdarzyć się tak może z co najmniej dwóch powodów. Stolica Kolumbii położona jest na wysokości 2640 m n.p.m. i z początku „nizinnym” płucom i głowie może brakować tlenu. Ponadto „warszawskie” zegarki cofa się o 6 godzin, co jest tylko pozornie drobną niedogodnością. Każdy pomysł, który tu zrodzi się pod porannym prysznicem i którym być może warto byłoby podzielić się przez telefon z kolegami z biura, jest już spóźniony. To początkowo bardzo przygnębiające, gdy dzwoni się z Bogoty o 10.30, a w Warszawie jest po 16.00 i w zasadzie wszystko już było. Wszyscy już w Polsce wiedzą, co się tego dnia zdarzyło.

 

WYZWANIE DLA DRWALA

Puchowiec to drzewo dorastające do 60-70 m wysokości. Jego pień wraz z korzeniami podporowymi osiąga średnicę 3 m.

ZIARNKO DO ZIARNKA

Plantacje kawy są malownicze, a jej smak bywa wyborny. Jednak ci, którzy muszą ją zbierać, chyba widzą to inaczej.

GÓRNICZE POŚWIĘCENIE

Gra świateł i muzyka wypełniająca trzy podziemne nawy solnej katedry w Zipaquirá sprawiają, że mimo rzesz turystów podziemna świątynia zachowuje swój sakralny charakter.

 

NIE TAK DESEROWO

 

Oczywiście między obiema stolicami są też inne różnice. Przede wszystkim w Warszawie jest lepsza kawa! Choć Kolumbia jest drugim (po Brazylii) największym na świecie eksporterem ziaren arabiki i produkuje rocznie niemal 10 milionów worków kawy, to smakosze espresso będą mieli tu problem. Kolumbijczycy piją kawę bardzo rozwodnioną, bardzo słodką i z bardzo dużą ilością mleka.
Kawę zbiera się tu dwa razy do roku i kiedy podziwia się jej malownicze plantacje rozciągające się na zboczach Kordyliery Centralnej, nie dziwi, że UNESCO oficjalnie uznało te krajobrazy za naturalne dziedzictwo ludzkości.
Dla określenia gospodarek Ameryki Łacińskiej opartych głównie (tak jak do niedawna Kolumbia) na uprawach kawy, trzciny cukrowej i bananów używano kojącego terminu „gospodarki deserowej”. To błogie określenie trudno jednak podtrzymać, gdy przyjrzy się zbiorom kawy. Wspinający się po niemal pionowych zboczach robotnicy rolni z wielkimi koszami na plecach, zrywający do nich drobne ziarenka, prócz zwinności muszą się też wykazać nieustanną koncentracją. Na każdej gałązce kawowego drzewka dojrzewają owoce w trzech kolorach: zielonym, czerwonym i głęboko bordowym. Zrywa się tylko te ostatnie, uważając przy tym, by nie uszkodzić rosnących pośród nich białych kwiatków, z których przecież za 6 miesięcy pojawi się owoc.
Gdy w położonej pomiędzy Manizales a Salento hacjendzie Venecia, prowadzonej przez czwarte już pokolenie plantatorów, poznajemy historię kawy, sztukę jej sadzenia, uprawy i pielęgnacji, szczególnie dużo czasu (prócz marketingu) zajmuje też drobiazgowa selekcja wyprażonego produktu. Z wielkiej torby ziaren na stole pozostaje w końcu pokaźna kupka nadgryzionych przez szkodniki, przebarwionych lub zdeformowanych łupin. – Wyrzucacie to czy dodajecie do paszy? – pytam. – Ależ skąd! To ziarno przeznaczamy na rynek krajowy. My, Kolumbijczycy, eksportujemy tylko najlepszą kawę!

 

PROSTE JAK ŚWIECE

Palmy woskowe w Dolinie Cocory są narodowym drzewem Kolumbii.

ODROBINA LUKSUSU

Regularnie odnawiana i modernizowana kolejka linowa w Medellín zawiezie prosto do slumsu.

RYBA NA SCHWAŁ

Nie wystarczy rozłożyć ramion, by pokazać, jaką wielką piraruku złowiła nasza kolumbijska znajoma.

 

ŚWIADECTWO DLA ŚWIATA

 

W Warszawie jest o wiele łatwiej niż w Bogocie porozumieć się po angielsku. Z drugiej jednak strony samo tylko mówienie po polsku nie daje jeszcze w Warszawie szans na darmowe espresso serwowane przez właściciela restauracji (co przytrafiło nam się w Bogocie) czy otwarcie nieczynnego muzeum sztuki sakralnej i oprowadzenie po nim przez kustosza (to spotkało nas w Popayan, mieście u podnóża czynnego wulkanu Purace).
Wydaje się, że w Kolumbii szczególnie warto jest być Polakiem. Zamiast dość charakterystycznego w innych zakątkach świata zapytania „Holland?”, ilekroć powiemy „I’m from Poland”, tu z reguły słyszy się: „Aaa. Papa Juan Pablo Secondo!”
Choć Ojciec Święty Jan Paweł II odwiedził Kolumbię tylko raz (w 1986 roku), to jego popularność, mierzona choćby ilością wystawionych mu pomników, ciągle trwa. W 2012 r. telewizja przeprowadziła nawet bezpośrednią transmisję z przybycia do Bogoty relikwii z krwią Jana Pawła II, a na lotnisku prócz tłumów oczekiwała też delegacja rządowa i kompania honorowa.
Żarliwy katolicyzm poprzedniego prezydenta Álvaro Uribe i kolumbijskiego rządu, który swe posiedzenia zaczynał od mszy św., studyjnie ukazuje Dominik Tarczyński w dokumentalnym filmie „Kolumbia – świadectwo dla świata”. Warto go obejrzeć choćby dlatego, że mniej dziwił będzie wtedy widok różańca na szyjach młodzieży bawiącej się w modnych bogotańskich dyskotekach lub ćwiczących w licznych tu klubach fitness.

 

JAK DOBRZE WSTAĆ SKORO ŚWIT...

Tych, którzy przespali jutrzenkę, czekają tu równie piękne zachody słońca. Gdy za plecami Morze Karaibskie, a przed oczami Góry Sierra Nevada - to znak, że jesteś w Parku Narodowym Tyrona.

KĄPIEL W KRATERZE

Aktywny wulkan Lodo El Totuma to 15-metrowy stożek, w którego wnętrzu bulgocze zmieszany z wodą popiół. Wielu taką kąpiel uważa za leczniczą.

 

ZNAJ SWÓJ KRAJ

 

Warszawa ma też dłuższe metro! Bogota nie ma go wprawdzie wcale, ale zastosowane tu rozwiązanie komunikacyjne być może warte jest upowszechnienia. Stolica Kolumbii posiada całą sieć wydzielonych pasów jezdni przeznaczonych wyłącznie dla miejskich autobusów. To wydzielenie nie jest tylko symbolicznym, białym pasem namalowanym na asfalcie, który w godzinach szczytu większość ignoruje (Warszawa?). Stanowią je betonowe, wysokie na pół metra mury, których nie sforsuje żaden, nawet „uprzywilejowany” pojazd. Po tych wydzielonych pasach, niemal jeden za drugim, krążą autobusy, do których wsiada się ze specjalnych peronów.
Z jeszcze innego kolumbijskiego sposobu taniej komunikacji publicznej korzystaliśmy w Manizales i Medellín. Były to kolejki linowe. Wprawdzie dla każdego narciarza choćby i w bardzo przeciętnym kurorcie kolej kabinowa to oczywistość na stoku, tu jednak służy biedocie miejskiej, stłoczonej w fawelach na zboczach gór wokół miasta.
Można odnieść wrażenie, że mieszkańcy Bogoty znacznie mniej wiedzą o innych miastach Kolumbii niż mieszkańcy naszej stolicy o innych miastach Polski. W każdym z odwiedzanych miast i regionów lokalni przewodnicy z prawdziwym zainteresowaniem wypytywali nas o odwiedzane miejsca. Była w tych pytaniach prawdziwie niezaspokojona ciekawość własnego kraju.

 

ESCOBAR BY TEGO NIE WYMYŚLIŁ

Jeszcze do niedawna w Ameryce popularne było powiedzenie „Naćpany jak mucha z Medellín”. W 2013 roku to drugie co do wielkości miasto Kolumbii ze swoimi 5 uniwersytetami i licznymi parkami technologicznymi uznane zostało za najbardziej innowacyjne miasto świata.

PREKOLUMBIJSKIE STRASZYDŁA

San Augustín to obszar archeologiczny wpisany na listę UNESCO.


Rzeczywiście chcieli wiedzieć, czy naprawdę w Leticii, położonej na terenie Amazonii i będącej najlepszą bazą wypadową do poznawania amazońskiej puszczy, można jeszcze zjeść, a co ważniejsze, złowić piraruku – olbrzymią, bo ważącą nawet 200 kg i mierzącą 3 metry rybę oddychającą powietrzem? Czy warto zwiedzać Cartagenę śladami bohaterów powieści Gabriela Garcii? Gabriel García Márquez to kolumbijski laureat literackiej nagrody Nobla z 1982 roku. Ten twórca realizmu magicznego wprawdzie mieszka dziś w Meksyku i choć jego popularność w Kolumbii słabnie, nie tyle za sprawą deklarowanej od lat sympatii dla Fidela Castro, co z powodu trapiącej 87-letniego pisarza demencji, to jednak nikt tu o Gabrielu Garcii nie powie Márquez.
Czy odczuliśmy leczniczą moc kąpieli błotnej w czynnym wulkanie Lodo El Tatumo? Czy w Medellín ciągle odnawiają którąś z 24 bombastycznych rzeźb Fernando Botero? Czy znów była mgła w Dolinie Cocory i zobaczyliśmy całą, czy tylko pień najwyższej palmy świata – palmy woskowej? Czy była woda w fontannie „Fuente de Lavapatas”, najbardziej imponującej pracy rzeźbiarzy kultury San Augustín? Czy w podziemnej Katedrze Soli w Zipaquirá bardziej zachwyciła nas symbolika Drogi Krzyżowej, czy trzy niesamowicie oświetlone nawy katedry z jej solnymi rzeźbami?
I oczywiście, powtarzające się jak w filmie Johna Schlesingera „Maratończyk” pytanie, które sir Laurence Olivier zadawał Dustinowi Hoffmanowi, z sadystyczną pasją wiercąc mu unerwiony ząb: „Is it safe?”

 

BEZPIECZNIE JAK W BOGOCIE

Kto próbował zrobić zdjęcie uzbrojonemu funkcjonariuszowi w reżimie totalitarnym, wie, że tam, gdzie służby służą złej sprawie, nie pozwolą się sfotografować. W Kolumbii jest inaczej.

 

CZY JEST BEZPIECZNIE?

 

Jeśliby pokusić się o zrobienie „prasówki” na temat Kolumbii, to szybko zniechęci ona monotonnością doniesień. Tytuły ostatnich relacji to: „Kanadyjka udawała ciężarną, chcąc przemycić kokainę”, „Kokaina w cytrynach”, „Fałszywe zakonnice pod habitami ukrywały kokainę” czy w końcu: „Przemytnicy znów zaskoczyli – narkotyki w obcasach”.
Choć oficjalna gospodarka Kolumbii stoi na ropie, węglu i kawie, a kraj ten jest drugim na świecie eksporterem kwiatów, to jednak zupełnie inna roślina przed laty wywołała, a potem żywiła prawdziwą wojnę narkotykową. Od śmierci Pabla Escobara – twórcy jednej z najpotężniejszych organizacji przestępczych świata – minęło już 20 lat, jednak nim zginął od policyjnej kuli na dachu jednego z domów dzielnicy Los Olivos w Medellín, wprawił w ruch zbrodniczą machinę, którą ciężko wyhamować. W okresie jego świetności, jak pisze Gabriel García w „Raporcie z pewnego porwania”, w rękach mafii kokainowej, która podzielona była na dwie toczące ze sobą bezwzględną wojnę grupy – kartel z Medellín i kartel z Cali – znajdował się niemal milion hektarów najżyźniejszych ziem. Przekupstwo i zastraszenia stały się skutecznymi narzędziami nacisku na wpływowe sfery gospodarcze i polityczne. Infiltracji nie oparły się wojsko i policja.
„Plan Kolumbia”, wprowadzony przez tutejszy rząd w 1999 roku i intensywnie wspierany przez USA, zakłada konsekwentne niszczenie upraw koki. Od 2001 roku do dzisiaj jej produkcja w Kolumbii spadła o 72 procent, a kraj stracił niechlubną pozycję lidera w tej branży, ustępując miejsca… Peru i Boliwii.
Mimo wszystko kokainowy biznes bezpośrednio nie zagraża turyście. Dealerzy narkotykowi nigdzie na świecie nie nagabują turystów i nie oni szukają z nimi kontaktów. Niestety, bywa odwrotnie.
Dla turysty ważniejsze jest to, że – co trudno jest wyobrazić sobie w już spokojnej Europie – Kolumbia od 50 lat toczy wojnę domową. W 1964 roku zawiązała się tu komunistyczna partyzantka: Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) i Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN). Początkowo w zgodzie z modną jeszcze wówczas na świecie ideologią marksistowską walczyła przede wszystkim o reformę rolną. Z czasem doszły interesy narkotykowe, właściciele ziemscy powołali własne armie (paramilitares), a i wojsko nie stało obojętne.

 

KOŃ JAKI JEST, KAŻDY WIDZI

Bombastyczne rzeźby Fernando Botero rzeczywiście zdobią centrum Medellín.

Z opublikowanego przez Centro de Memoria HistÓrica raportu o pełnym rozpaczy tytule „¡Basta Ya!” („Już wystarczy!”) wyłania się tragiczny bilans tej wojny. Podczas jej trwania armia spacyfikowała 158 wsi, lewicowi partyzanci urządzili 343 rzezie, a paramilitares spalili 1166 osad. Prawicowe komanda wymordowały w zamachach 8903 osoby, lewicowe bojówki – 3889. Paramilitares porwali 2500 osób, a partyzanci 10 razy tyle.
Obecnie na Kubie toczą się rozmowy pokojowe z udziałem przedstawicieli rządu Kolumbii i słabnącej, lecz wciąż trzymającej pod bronią 8 tysięcy partyzantów organizacji FARC.
Poprzedni prezydent Kolumbii Álvaro Uribe uważa wprawdzie, że „Kolumbia jest jedyną demokracją na świecie, która prowadzi negocjacje z terrorystami”, jednak obecny, Juan Santos, pragnie przede wszystkim zakończenia trwającego już 50 lat konfliktu i – jak twierdzą jego oponenci – odebrania za to Pokojowej Nagrody Nobla.
„Czy jest bezpiecznie?”. Od tego pytania zaczęliśmy rozmowę z Beronicą Botigero, naszą bogotańską przewodniczką, gdy tylko wylądowaliśmy w Kolumbii z zamiarem spędzenia tu trzech egzotycznych tygodni. Wcześniej jednak wymyliśmy ubrudzone tuszem palce, których odciskami musieliśmy poświadczyć wymianę waluty dokonaną w lotniskowym kantorze.
– Jedyne, co ryzykujecie, przyjeżdżając do Kolumbii, to to, że zechcecie tu zostać na zawsze – odpowiedziała z wdzięcznym uśmiechem, powtarzając zresztą oficjalny slogan reklamowy tutejszej izby turystyki.