Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2011 na stronie nr. 70.

Tekst i zdjęcia: Roman Warszewski, Zdjęcia: Arkadiusz Paul,

Awantura o Caral


Zawsze chciałem dotrzeć do Caral, bo zawsze chciałem ujrzeć najstarsze miasto w Ameryce Łacińskiej. Nawet wtedy, gdy jeszcze nie miałem pojęcia, że jest nim właśnie Caral; gdy nie wiedzieli tego jeszcze najbardziej biegli archeologowie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Caral, położone 250 km na północ od Limy, leży w sercu całkowicie kamienistej pustyni. To pofałdowany, na wskroś wyschnięty ugór, pokryty niezliczonymi odłamkami skał. Ostatnie miejsce, w którym mógłby chcieć osiedlić się człowiek. I właśnie z tej niegościnności wyniknęły kłopoty dla dr Ruth Shady – peruwiańskiej archeolog, która wiedziona nieomylną intuicją jako pierwsza w 1994 roku zainteresowała się tym terenem.
Mieszkająca w Limie Ruth Shady właśnie wróciła z USA, gdzie przez jakiś czas pracowała w Dumbarton Oaks – centrum archeologii prekolumbijskiej niedaleko Waszyngtonu. Po powrocie zaczęła szukać jakiegoś stanowiska wykopaliskowego znajdującego się możliwie jak najbliżej Limy. Nie interesowały ją tereny tknięte już łopatą archeologów. Miało to być coś całkowicie dziewiczego i nieznanego, ale nieopodal peruwiańskiej stolicy. Ponieważ nie miała dość pieniędzy na prowadzenie badań, wiedziała, że będzie musiała skorzystać z nieodpłatnej pracy swoich studentów. Dlatego ważne było, by mieli oni jak najbliżej do miejsca zamierzonych wykopalisk.

 

 

NA POCZĄTKU BYŁA RYBA

 

W 1994 roku Ruth wyruszyła z Limy na północ drogą wzdłuż oceanu, dokładnie przyglądając się wszystkim mijanym nadbrzeżnym dolinom. W bardzo dalekiej przeszłości w każdej dolinie rozwijała się kultura, po której pozostały cenne ślady. Archeologowie eksplorowali te tereny od dawna i prawie każdy z nich coś tutaj odnajdywał. Mimo że były to miejsca pustynne i niegościnne, tuż obok znajdowały się życiodajne wody oceanu. Przybrzeżny zimny prąd (dziś nazywany peruwiańskim) obfitował w nieprzebrane ławice ryb. Wystarczyło tylko trochę odpłynąć od brzegu i zarzucić sieci... Pradawni mieszkańcy tak właśnie czynili. Rybołówstwo stanowiło cywilizacyjny zaczyn w Peru, kraju leżącym nad Pacyfikiem W tym rejonie świata zanim wynaleziono najprymitywniejsze narzędzie do spulchniania ziemi, stworzono rybackie sieci i żagle. Doprowadziło to na przestrzeni wieków do rozwoju najwspanialszego na świecie staroperuwiańskiego tkactwa. Na samym początku jednak siatki o niezbyt dużych okach umożliwiały łatwe zdobywanie pożywienia. Były cywilizacyjną trampoliną, istniejącą na długo zanim zaczęło rozwijać się tu rolnictwo.

 

 

TAJEMNICZE WZGÓRZA

 

Doktor Ruth Shady, jadąc swym terenowym samochodem na północ wszystko to, oczywiście, wiedziała. Podobnie jak każdy archeolog, który interesował się tym terenem. W każdej mijanej przez nią dolinie prace już trwały. Dr Shady zastanawiała się, czy znajdzie jeszcze coś dla siebie...
Caral było pierwszą doliną, której nie tknęli archeolodzy – opowiadała później dziennikarzom, gdy jej odkrycie stało się wielką sensacją.
Uwagę Shady zwróciły okoliczne pagórki, które w jej opinii nie do końca wyglądały na naturalne. Czy mogły być prastarymi, zniszczonymi strukturami piramidalnymi? Tego nie można było wykluczyć. Miejsce było znacznie bardziej oddalone od oceanu aniżeli inne stanowiska archeologiczne – co mogło wskazywać, że są to jednak wzgórza. Zniechęcać do badań mógł też brak jakichkolwiek śladów ceramiki – sugerowało to, że w przeszłości raczej nikt się tu osiedlał.
Cóż było jednak robić? Ambitna pani archeolog nie miała wielkiego wyboru. Jeśli chciała kopać jak najbliżej Limy, pozostawało jej tylko Caral.

 

OSNOWA I WĄTEK

Dawni mieszkańcy Caral potrafili tkać. Na początku tylko sieci.

PREHISTORYCZNY AMFITEATR W CARAL

Czy starożytna Grecja, Rzym czy Peru – sztuka towarzyszyła człowiekowi od zawsze.

ŚLADY DAWNEJ METROPOLII

Wyobraźnia i łopata archeologa odkrywają przed nami świątynie, place, domostwa.

 

ZOBACZYĆ CARAL

 

Moja podróż z Limy do Caral, wiedzie najpierw autobusem do Huacho – niewielkiego, rybackiego miasteczka, które rozsiadło się na klifie nad Pacyfikiem. Potem trzeba odbić w głąb lądu i liczyć na szczęście. Dalej drogi już właściwie nie ma – a od celu podróży dzieli mnie jeszcze prawie 30 kilometrów. Z takim bezdrożem – usianym niezliczonymi skalnymi odłamkami i zwałami żwiru i kurzu – może zmierzyć się jedynie pojazd o bardzo silnym zawieszeniu i jak najwyżej osadzonej misce olejowej. Trzeba wynająć taki samochód.
Po kilkunastu kilometrach, których pokonanie zajmuje blisko godzinę, niespodziewanie pojawia się powykrzywiany wiatrem drogowskaz: CARAL. Za nim jest jeszcze więcej kamieni i jeszcze więcej kurzu. Aż człowiek myśli: czy ten drogowskaz nie był jakąś fatamorganą?
Jednak nie – Caral pojawia się niespodziewanie – jakby wśród pustyni wyrosło kilkanaście obłych pagórków.
To te piramidy – od niechcenia wyjaśnia kierowca.
Jesteśmy na miejscu.
Ale czy na pewno?
Jest tu tak samo szaro i odpychająco, jak podczas całej drogi. Gdzie ta wielka sensacja?

 

 

ANI JEDNEJ SKORUPY

 

W dr Ruth mogły budzić się podobne wątpliwości, gdy zaczynała wykopaliska. Bardzo długo wszystko przemawiało za tym, że podjęta przez nią decyzja o rozpoczęciu badań w Caral jest niewypałem. Jednak intuicja jej nie zawiodła.
Po dwóch latach kopania spod łopat zaczęły wyłaniać się pierwsze kamienne struktury, dotąd skrywane pod zboczami okolicznych wzgórz. Było ich nadspodziewanie dużo i były stosunkowo dobrze zachowane. Na tej podstawie już po pierwszych sezonach wykopaliskowych można było wykreślić granice dawnego osiedla, a może miasta, a nawet metropolii.
Im dłużej kopano, tym bardziej oczywiste stawało się, że nie jest to jakieś niewielkie skupisko dawnych budowli, lecz ośrodek miejski o nieprzeciętnej randze: jedno z ważniejszych centrów rozwoju na pacyficznym wybrzeżu prekolumbijskiego Peru.
Podstawowe pytanie brzmiało, z jakich czasów pochodziło? Nie łatwo było dać odpowiedź. Określanie wieku kamiennych znalezisk jest bowiem możliwe tylko wtedy, gdy towarzyszą im organiczne pozostałości. A tu ich nie było. Pomocne mogą być, znalezione wśród kamiennych budowli, odłamki ceramiki o wzorach możliwych do chronologicznego przyporządkowania. W Caral jednak żadnej ceramiki również nie znaleziono.
Z jednej strony było to bardzo niepokojące. Mogło oznaczać, że stanowisko to wcześniej zostało dokładnie „wyczyszczone” przez rabusiów starożytności, tak zwanych „huaqueros”? Jednak doktor Shady wiązała z tym faktem pewne nadzieje. Były one tak wielkie i tak nieoczekiwane, że początkowo nie miała odwagi głośno ich wypowiedzieć. Dopiero po pewnym czasie coraz bardziej oczywistym stawało się, iż mogą one być uzasadnione...
Zastanawiające było bowiem to, że w Caral, obok licznych spłaszczonych piramid, odkryto też duży kolisty amfiteatr. Takie budowle w starożytnym Peru należały niewątpliwie do rzadkości. Tego rodzaju okrągły plac zidentyfikowano tylko w Chavin de Huantar – kolebce staroperuwiańskiej kultury położonej na skrzyżowaniu dróg wiodących znad oceanu i z dżungli. Ale Chavin de Huantar było miejscem prastarym, przez wielu uznawanym za absolutny początek wszystkiego, co w Peru związane było z cywilizacyjnym rozwojem, który dwa, trzy tysiąclecia później doprowadził do pojawienia się Inków – Synów Słońca.

 

 

TYSIĄCLETNIA TRAWA

 

W końcu szczęście do doktor Shady uśmiechnęło się szeroko. W jednym z wykopów w Caral odnaleziono pozostałości kosza, w którym w przeszłości transportowano kamienie do budowy piramid. Najpewniej któryś z pradawnych budowniczych był już tak znużony całodzienną pracą, iż porzucił swoje nosidło. Okazało się to... czynem wręcz przełomowym. Kosz wykonany był z „shicry” – długich, wysuszonych traw, które – jako materiał organiczny – można datować. Doktor Ruth pobrała jego próbki. Chcąc mieć gwarancję, że analiza zostanie wykonana prawidłowo wysłała je do profesora Jonathana Haasa z Field Museum w Chicago. Tak, jak zasugerowali jej to znajomi naukowcy z Dumbarton Oaks.
Prawdziwa bomba wybuchła kilka tygodni później, gdy przyszła odpowiedź. Amerykanie analizę „shicry” przeprowadzili trzykrotnie. I za każdym razem wynik był taki sam.
Wiek Caral można datować na... 2700 lat przed naszą erą!
Była to absolutna sensacja!
Stało się jasne, dlaczego w Caral nie odkryto żadnej ceramiki. Miasto to powstało na długo wcześniej, zanim w Ameryce zaczęto wyrabiać jakąkolwiek ceramikę. Pochodziło z czasów preceramicznych!
Tak starego – liczącego blisko 5000 lat! – ośrodka miejskiego w Ameryce Łacińskiej jeszcze nigdy i nigdzie nie odkryto. W konfrontacji z tym znaleziskiem, wspomniane Chavin de Huantar liczące 3700 lat, uchodzić mogło za oseska!
Caral – z dnia na dzień – stało się kolebką wszystkich kultur Ameryki Prekolumbijskiej!

 

 

ŚWIADECTWO TRAWY

Roślinne włókna shicry umożliwiły precyzyjne określenie wieku ruin.

CO WIDZI KAMIEŃ?

Tajemniczy kamienny obelisk z zarysem wydłużonej twarzy i widocznym lewym okiem.

NIE BYLI A ODKRYLI

 

Tu jednak pojawia się ciemniejszy wątek tej historii. Profesor Jonathan Haasa namówił doktor Ruth Shady do wspólnej publikacji na łamach prestiżowego miesięcznika „Science”. Natomiast na stronie internetowej amerykańskiej uczelni, którą sam reprezentował, odkrycie w Caral przedstawił... jako swoje osiągnięcie! Podobnie uczyniła również jego żona, profesor Winifred Creamer. Doniesienia o „ich sukcesach” pojawiły się na stronach www. Creamer i Haasa, choć wtedy żadne z nich jeszcze w Caral nie było!
Tego już dla Ruth Shady było za wiele. Peruwiańska odkrywczyni zagroziła procesem sądowym i międzynarodowym skandalem. Po pewnym czasie fałszywe doniesienia z internetu usunięto. Jednak zanim do tego doszło, prof. Creamer – za odkrycia w Caral – została uznana na swojej macierzystej uczelni za „kobietę roku”.
Głodne sukcesu małżeństwo amerykańskich archeologów rozpoczęło właśnie wykopaliska w bezpośrednim sąsiedztwie Caral. Pytani, dlaczego próbowali przywłaszczyć sobie cudze odkrycie, tłumaczyli, iż w ten sposób chcieli tylko pomóc Peruwiańczykom w zdobyciu odpowiednich funduszy na kontynuowanie badań.

 

 

WSTĘP WZBRONIONY

 

Od 2000 roku, gdy doktor Ruth Shady oficjalnie ogłosiła sensacyjne datowanie tego miejsca, Caral stało się peruwiańską dumą narodową. Tak głoszą plakaty, na które można natknąć się już na międzynarodowym lotnisku w Limie. Miejsce urosło do rangi „matki wszystkich kultur prekolumbijskich obu Ameryk”. Z drugiej strony – dosłownie w sąsiedniej dolinie – działa konkurencyjna ekipa archeologiczna.
Caral cały czas jest pod nadzorem. Można poruszać się tu tylko ściśle wytyczonymi ścieżkami, z których nie wolno zboczyć nawet na pół kroku. Szkoda, bo miejsce jest naprawdę imponujące i tak rozległe, iż trudno je w całości objąć wzrokiem. Jedynie spoglądając ze szczytów piramid, można by w pełni docenić, z czym mamy do czynienia. Ale... jak wszędzie w Caral, wchodzenie na niedawno odsłonięte konstrukcje jest, rzecz jasna, zabronione.
Okoliczne wzgórza okazały się tarasowymi piramidami. Do tej pory odsłonięto ich szesnaście, choć niewykluczone, że jest ich tu jeszcze więcej. Wyrastają z szarego, pustynnego tła i robią prawdziwie upiorne wrażenie. Wyglądają tak, jakby stanowiły na poły zniszczoną teatralną dekorację do przedstawienia o prehistorycznym mieście duchów.

 

 

ZUPEŁNIE INNI

 

To bardzo dziwne miasto – opowiada Enrique Gonzales, który nie odstępuje mnie nawet na krok, gdy zagłębiam się w ruiny. – Uświadamia nam, w jak odmienny sposób kiedyś ludzie żyli i myśleli.
Mimo że prace trwają tu już od 15 lat, nie ma miesiąca, by miejsce to nie zaskoczyło czymś nowym. Można nawet powiedzieć, że z czasem tych zaskoczeń i zdziwień wcale nie ubywa, lecz jest ich coraz więcej.
Bardzo znamienne jest na przykład to, że miasto nie miało żadnych murów. W przeszłości (całkiem inaczej niż dzisiaj!) najwidoczniej było całkiem otwarte. Sugeruje to, że jego mieszkańcy z nikim nie pozostawali w żadnym konflikcie. Już tylko ten fakt uświadamia nam, z jak odległymi i odmiennymi czasami mamy do czynienia.
O wyjątkowym statusie miejsca świadczy również odnalezienie tu wielu szczątków instrumentów muzycznych wykonanych z kości. Gdy skojarzyć to z faktem, iż jedną z najważniejszych centralnych budowli jest wspomniany już kolisty amfiteatr, można przypuszczać, iż różne inscenizacje, którym towarzyszyła muzyka kościanych fletów i piszczałek, były tu chlebem powszednim. Czy Caral było zatem otwartym dla wszystkich miastem muzyków i artystów?
Wiele na to wskazuje – potwierdza moje domniemania Gonzales. – Ale nie tylko artystów. Także kapłanów, lekarzy, znachorów. Każda z szesnastu odkrytych piramid była bowiem rodzajem świątyni. A we wnękach kilku z nich odkryto rdzawe ślady po „achiote” – rosnącego w dżungli medycznego specyfiku.
A może „achiote” było tylko silnym, czerwonym barwnikiem? Przecież do dziś w selwie jest stosowane przez Indian do malowania twarzy – zastanawiam się głośno.
Ciekawi mnie, czy datowanie proszku „achiote” potwierdza chronologię ustaloną na podstawie włókien „shicry”?
Nie tylko potwierdza – mówi Gonzales. – Nawet jeszcze bardziej ją cofa, co Caral czyni miejscem jeszcze starszym niż dotąd sądzono.
O ile starszym? Będzie wiadomo dopiero wtedy, gdy swoje wyniki ogłosi ekipa Haasa.
W ten sposób współczesna rywalizacja wciska się i odciska swe nieubłagane piętno na tym mateczniku artystów i kapłanów sprzed wielu tysięcy lat, który niegdyś był oazą pokoju.