Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2017 na stronie nr. 18.

Tekst i zdjęcia: Karolina Wudniak,

Tęczowa góra


Stoję i patrzę na górę Vinicunca. Po policzku spłynęła mi łza, bo nie potrafię wyrazić zachwytu w inny sposób. Nie oddadzą go słowa. Jakby tego było mało, nad moją głową przelatuje kondor – władca nieba w andyjskich wierzeniach. Pierwszy, jakiego było mi dane zobaczyć w środowisku naturalnym. No i jak tu nie płakać od nadmiaru piękna?

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Tęczowa góra jest dla mnie długo wyczekiwaną nagrodą. To czwarty dzień trekkingu. W jego trakcie trzykrotnie przekroczyliśmy 5000 m n.p.m., schodziliśmy, wspinaliśmy się, schodziliśmy i znowu się wspinaliśmy. Niekiedy strach było spojrzeć w dół, bo ścieżka wąska, a w pod nią nic, na czym mogłabym się zatrzymać, gdyby powinęła mi się noga. Po co się tak męczyć?

 

PO DRUGIEJ STRONIE TĘCZY

Tęczowa góra to nie jedyny niezwykły widok podczas trekkingu. Cała trasa naszpikowana jest przepięknymi krajobrazami.

KOŃ AWARYJNY

Wędrowcom towarzyszył Ernan wraz z koniem, który mógłby przewieźć osłabionego uczestnika wyprawy. Na szczęście zwierzę przeszło całą trasę bez dodatkowego obciążenia.

U PRZĄŚNICZKI

Tradycyjny sposób przędzenia z wełny lamy lub alpaki. Tak mieszkanki wysokich Andów tworzą chusty czy koce, które można kupić choćby w Cuzco.


 

PALETA MATKI NATURY


5 dni marszu, 50 km i cały czas tylko góra, dół. Trudno się oddycha, bo poruszamy się na wysokości pomiędzy 4500 a 5200 m n.p.m. W nocy z powodu braku odpowiedniej ilości tlenu nie można spać, więc rano brakuje energii. A tej potrzeba na trekkingu sporo. Nogi niekiedy odmawiają posłuszeństwa, ale iść trzeba. Przecież nie zawrócę, za daleko już zaszliśmy. Kiedy jednak czwartego dnia stajemy pod tęczową górą, wszystko ustępuje. Radość, satysfakcja i wzruszenie zajmują miejsce zmęczenia, a nawet dodają energii na dalszą część trekkingu.
Przede mną maluje się piękny widok na wielokolorową górę. Z lewej strony mam zieloną, pofałdowaną dolinę, którą otaczają czerwone i żółte wzgórza. Z prawej rysują się ośnieżone szczyty, z najwyższym – Ausangate (6384 m n.p.m.) – chowającym się lekko za chmurami. A na górze, na tle błękitnego nieba, przelatuje kondor. To jest jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałam!
Vinicunca jest położona na wysokości ok. 5000 m n.p.m. Niezwykłe ubarwienie zawdzięcza strukturze geologicznej oraz wypiętrzeniu, które wypchnęło tęczowe warstwy na grzbiet góry. Błękitne niebo i białe chmury pięknie kontrastują z jej kolorami i sprawiają wrażenie obrazu, w którym ktoś użył intensywnych barw. Tym kimś była Matka Natura i wyjątkowo się postarała przy tworzeniu dzieła! Mamy szczęście również z innego powodu. Wyszliśmy odpowiednio wcześnie i przy Vinicunce jesteśmy pierwsi tego dnia. W dole widać już jednak tłumy. Wszak tęczowa góra stała się niedawno kolej­nym wabikiem turystycznym Peru.
Jeszcze przed końcem 2015 r. mało kto o niej wiedział. Do wtedy jedynymi turystami, którzy mogli ją podziwiać, byli ci idący na trekking wraz z Andean Lodges – przedsiębiorstwem turystycznym współtworzonym przez społeczności Chillca i Osefina. To mieszkający wysoko w górach pasterze, którzy utrzymywali się z transportowania na lamach żywności przez doliny pasma Vilcanota. Ich główne źródło dochodu stopniało jednak wraz z rozwojem infrastruktury peruwiańskiej. W latach 60. Andy poprzecinano drogami, więc lamy przestały być potrzebne, a ich wartość drastycznie spadła. Społeczności jak Chillca i Osefina stały się biedne.
– Lama, która pracuje, spłaca koszty swojego utrzymania w 20 dni. Wszak utrzymanie lamy do transportu wynosi 40-krotność wartości jej mięsa, zatem sprzedaż na mięso zwyczajnie się nie opłaca – mówi Roger Valencia, dyrektor i założyciel Andean Lodges, a od 2016 r. wiceminister turystyki w Peru. Pasterze przyszli do niego kilka lat temu z prośbą o stworzenie programu turystycznego. Musieli znaleźć alternatywne źródła dochodu, pomyśleli więc o turystach, skoro do oddalonego o 100 km Cuzco rocznie przyjeżdża ich prawie 3 mln.

 

JEGO WYSOKOŚĆ SIĘ ROZCHMURZYŁ

Szczyt Ausangate (6384 m n.p.m.), pokryty śniegiem i często schowany w chmurach, pokazał swój majestat.

LAMA NIE DO LAMUSA

Choć coraz rzadziej służą do transportu, lamy są wciąż niezwykle przydatne. Z ich wełny wytwarza się tkaniny, a mięso jest delikatne w smaku.

W KAPELUSZU, ALE BEZ SKARPET!

Ernan, opiekun koni. Andyjczycy chodzą po górach w tradycyjnych strojach i obuwiu całorocznym: skórzanych sandałach. Bez skarpetek, niezależnie od pogody (co widać na poprzednim zdjęciu Ernana).


 

PUCHATE BAGAŻÓWKI


Tak powstało przedsięwzięcie, które z jednej strony daje zatrudnienie miejscowym, a z drugiej pozwala turystom zobaczyć zwyczaje i tradycje górali, którzy mogą je kultywować, aby całkowicie nie zniknęły. – 20 proc. udziałów firmy należy do społeczności Chillca i Osefina, zatrudniamy kilkanaście osób na stałe i dziesiątki sezonowo. Organizujemy również warsztaty tkactwa, aby szerzyć tradycje tutejszych społeczności – mówi Franco Delgado z Andean Lodges. Teraz lamy transportują bagaże turystów tak samo, jak przewoziły przez doliny pożywienie setki lat temu. Dzięki przedsięwzięciu sporo mieszkańców górskich wiosek ma pracę w turystyce i chętnie dzieli się tradycjami oraz opowieściami z przyjezdnymi z całego świata, żeby zobaczyli z bliska, jak trudno żyje się w wysokich Andach.
A nie jest łatwo. Nie ma prądu, dzień wyznaczają wschód i zachód słońca. Domy z reguły są niewielkie: kilkuosobowa rodzina mieszka w jednej, małej izbie, która jest jedno­cześnie sypialnią, kuchnią i pokojem dziennym. Łazienka, jeśli w ogóle jest, to niewielki wychodek na dworze.
Rolnictwo właściwie tu nie istnieje, głównym zajęciem jest wypasanie lam i alpak. W porze suchej (od marca do listopada) pasterze przemierzają góry ze stadami w poszukiwaniu trawy, bo tej wtedy brakuje. Do wios­ki Chillca nauczyciel przyjeżdża z miasta na 2–3 dni w tygodniu, w pozostałe dni dzieci nie chodzą do szkoły. Te mieszkające w chałupach położonych w wyższych partiach docierają do niej na piechotę – o ile w ogóle się uczą. Często mówią jedynie w języku keczua, nie znają hiszpańskiego, mimo że jest to urzędo­wy język w Peru i dzieci mają obowiązek się go uczyć.
Zakupy można zrobić w sobotę, kiedy przyjeżdżają sprzedawcy z większego miasta. Wtedy wszyscy schodzą się do Chillca, żeby wymienić towary: mięso, wełnę z alpaki czy lamy oraz rękodzieło wełniane na produkty spożywcze.
A jednak pomimo trudności życia codziennego i niewielu rozrywek mieszkańcy Andów nie narzekają, a przyjezdnych obdarzają szerokim, szczerym uśmiechem i krótką rozmową. Nie sposób poznać ich dobrze w ciągu paru dni, ale można choć trochę dowiedzieć się, jak żyją.
 

WĘDRÓWKA SKALNYCH BRACI


Nie każdy może sobie pozwolić na kilkudniowy trekking, a wiele osób chce zobaczyć tęczową górę, której zdjęcia widzieli (w listopadzie 2015 r. w internecie pojawił się filmik, który stał się viralem). Wtedy lokalne biura turystyczne zaczęły włączać do swoich ofert jednodniowe wycieczki na górę Vinicunca i teraz dziennie ogląda ją 200 osób.
Jak tłumaczy Franco Delgado, ta popular­ność tęczowej góry cieszy, ale jej nie służy. Nie ma ani żadnych regulacji dotyczących odwiedzania Vinicunki, ani infrastruktury (np. barierek, które nie pozwalają wchodzić na górę, co ludzie nagminnie robią), a ta piękna i delikatna okolica nie jest przy­gotowana na przyjęcie takiej liczby turystów dziennie. Dlatego trwają prace nad objęciem terenu ochroną.
To jednak nie sama tęczowa góra świadczy o wyjątkowości regionu. Pasmo górskie Vilcanota ze wszystkimi dolinami i szczytami zachwyca różnorodnością krajobrazów: od kolorowej góry i czerwonych zboczy, przez jeziora lodowcowe, po surowe, ośnieżone szczyty, w tym wspomniany Ausangate, który jest czwartym najwyższym szczytem Peru. To do Apu Ausangate (w mitologii inkaskiej apu to duch lub bóg gór) mieszkańcy okolicznych wiosek wznoszą prośby, podziękowania i składają ofiary. I to Apu odpowiada za dobrą lub złą pogodę, za deszcze nawadniające nieliczne pola uprawne i za suszę niosącą głód.
Legenda mówi, że Ausangate był bratem Salcantay (najwyższy szczyt pasma Vilcabamba, 6271 m n.p.m.) i obaj mieszkali w Cuzco. Po jednej z susz bracia rozdzielili się, aby uratować miasteczko od głodu. Salcantay poszedł na północ. Znalazł lasy, zakazaną miłość Veroniki (5682 m n.p.m.) i problemy. Ausangate z kolei poszedł na południe, gdzie znalazł ziemię bogatą w ziemniaki, alpaki i kukurydzę. W ten sposób ocalił mieszkańców Cuzco przed głodem.
Inna legenda dotyczy ukształtowania terenu na przełęczy Puruaucas. Zbocze tej czerwo­nej góry jest pełne wybrzuszeń, które przypominają twarze. Mają to być oblicza śpiących żołnierzy, którzy obudzą się, gdy świat w obecnej formie przestanie istnieć i rozpocznie się nowa era. Zanim to jednak nastąpi, można bez obaw przed żołnierzami wybrać się w te rejony, aby podziwiać jeden z bezsprzecznych cudów Peru i Ameryki Południowej: tęczową górę i Apu Ausangate.