Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2019 na stronie nr. 58.

Tekst i zdjęcia: Piotr Miklaszewski,

Dwa wodospady i za dużo deszczu


Kiedy ludzie mówią o Peru, myślą zazwyczaj o Machu Picchu, lamach, Tęczowych Górach, rysunkach z Nazca i górzystym Cuzco. Jednym słowem, o południowej części kraju. Tymczasem północno-wschodnie rejony Peru leżą w klimacie lasu równikowego i pewnie niewiele osób wie, że znajdują się tam aż trzy z piętnastu najwyższych wodospadów świata – Gocta, Yumbilla i Tres Hermanas.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Gocta, o wysokości 771 m, jest najmniejszym z tych trzech wodospadów, ale chyba najbardziej spektakularnym. Choć strumień wody nie jest tak potężny, jak w osławionym, najwyższym na świecie, wenezuelskim Salto Angel, to ilość wody jest wystarczająco imponująca. Zwłaszcza u podnóża, gdy dystans przestaje zaburzać perspektywę. Dodatkowo po każdym deszczu strumień robi się błyskawicznie kilkukrotnie większy. Zobaczenie Salto Angel wymaga zapłaty ok. 350–400 dolarów, lotu awionetką i licznego towarzystwa innych turystów. Tymczasem odwiedzenie Gocta kosztuje 10 soli (czyli ok. 11 zł), bo tyle wynosi opłata za wejście, oraz zaledwie 5 lub 10 km marszu – w zależności od tego, czy zaczniemy iść od głównej asfaltowej drogi, czy skrócimy sobie spacer i podjedziemy mototaxi, przypominającym azjatyckie tuk-tuki.

 

UWAŻAJ NA SELFIE!

Krawędź pierwszej kaskady wodospadu Gocta z widokiem na dalszy nurt rzeki i kanionu rzeki Gocta. Właśnie z tego miejsca w 2016 r. spadł koreański turysta, który próbował zrobić sobie selfie.

CIENKO, ALE MOKRO

Pierwsza kaskada wodospadu Yumbilla. Chociaż strumień nie jest imponujący, jego bryza u podnóża potrafi zmoczyć dokumentnie.

SIŁA DWÓCH ŻYWIOŁÓW

Podmuchy mas powietrza i wody powodują, że u podnóża drugiej kaskady Gocta trudno ustać, a uderzające krople wywołują nawet lekki ból.

 

PIĘKNY I ZADBANY

 

Wodospad znajduje się bardzo blisko głównej drogi i cywilizacji. Dwie wioski leżą tuż obok niego, a 40 km dalej jest dość duże miasto – Chachapoyas. To jedna z najstarszych osad założonych przez hiszpańskich morder... „odkrywców”. Dlatego ogromnie śmieszą twierdzenia, że wodospad został odkryty w 2002 r. przez niemieckiego badacza, lub informacje w broszurach i na stronach agencji turystycznych, iż „znajduje się w niedostępnej części Andów”. Miejscowi znali wodospad od setek, jeśli nie tysięcy lat. To tak, jakby zagraniczny turysta przyjechał w polskie Tatry i powiedział, że odkrył Morskie Oko.

Tak czy inaczej, od wizyty Niemca miejsce to zaczęło być bardziej popularne. Najwidoczniej odkrywca uświadomił miejscowym oraz peruwiańskim władzom, że mogą na wodospadzie zrobić dobry interes. Pomógł w tym dodatkowo, wprowadzając do obiegu błędną informację, że jest to trzeci najwyższy wodospad świata. Tymczasem, chociaż nie odkryto wtedy jeszcze wszystkich wyższych od niego, to jednak znanych już było kilka wyższych w Norwegii i USA. Niestety, ta błędna informacja do dziś krąży w wielu mediach.

Nie zmienia to faktu, że wodospad jest piękny, a mieszkańcy wykorzystali daną im szansę. W przeciwieństwie do wielu miejsc na świecie, gdzie tubylcy ściągają opłaty, ale nie dają nic w zamian, tutaj widać włożoną pracę. Ścieżki są zadbane, wzmocnione kamiennymi lub drewnianymi konstrukcjami. Są nawet kosze na śmieci, co w Peru jest wręcz cudem. Ba, są nawet pracownicy, którzy w ciągu dnia kilka razy pokonują te wszystkie kilometry, aby zebrać śmieci oraz uprzątnąć trasę z odchodów koni i osłów.

Jeśli ktoś chce obejrzeć obie kaskady wodospadu, to wycieczkę można zrobić w jeden długi dzień lub też rozłożyć ją na dwa dni z noclegiem pod namiotem. W ten sposób sprawimy, że będzie przyjemniejsza. Taki był właśnie nasz plan. No ale nic z przyjemności nie zostało, bo bez ostrzeżenia nadciągnęła gigantyczna ulewa, która trwała ponad godzinę. Zmoczyło nas tak, że zamiast w basenie mogliśmy pływać we własnych ubraniach i butach. Do tego zaczęły przemakać pokrowce na plecakach. Jak się później dowiedzieliśmy, deszcz pada tutaj codziennie od godziny ok. 13 do 14. Poza typowym klimatem lasu równikowego wywołuje go jeszcze spadająca woda: wytwarzany przez wodospad podmuch wznosi wilgoć w niebo, a ta po kilku godzinach musi opaść. Szkoda, że nikt nas o tym nie ostrzegł.

Dojazd z Chachapoyas do rozwidlenia dróg z główną trasą kosztuje 5 soli. Czterdziestokilometrowa jazda również dostarcza mnóstwa atrakcji, bo jedzie się wąskim kanionem rzeki w otoczeniu suchych i stromych wzgórz. Jeśli trafi się na typowego, zwariowanego peruwiańskiego kierowcę oraz deszcz, to wycieczka może przynieść jeszcze więcej emocji.

Od skrzyżowania mamy do wyboru spacer lub podjechanie mototaxi do wiosek: Cocachimba lub San Pablo. Jeśli chcecie zobaczyć Gocta w całości z bliska, zalecam zacząć z San Pablo, które jest położone wyżej. Po zobaczeniu pierwszej, wyższej kaskady schodzi się na dół stromą ścieżką. My niestety, niezorientowani w topografii, zaczęliśmy od Cocachimba, i wspinaczka pochłonęła nam mnóstwo sił. Na dodatek w połowie drogi spotkała nas wspomniana ulewa.

 

KONTEMPLACJA (Z PSEM)

Amazoński las równikowy i Andy, w których znajdują się wodospady, dostarczają wspaniałych widoków niezależnie od pory dnia i aury.

 

POTĘGA PRAWIE BEZ WODY

 

Zaledwie 20 km dalej od Gocty zaczyna się droga do wodospadu Yumbilla. Pierwszy etap to znalezienie kierowcy mototaxi chętnego zabrać nas z miasteczka Pedro Ruiz do położonej na wysokości 1900 m n.p.m. wioski Cuispes. Standardowa cena dla lokalsów to ok. 5 soli, ale białemu gringo z trudnością uda się wynegocjować taką kwotę. Trasę można wprawdzie pokonać pieszo – to jednak 9 km nieustannej drogi pod górę, i to bez żadnych zacienionych miejsc. Więc raczej warto dać się odrobinę „naciągnąć” i podjechać. Jeśli jeszcze odpowiednio poprowadzimy negocjacje z kierowcą, to zabierze nas 2,5 km wyżej niż wioska, gdzie zaczyna się właściwa ścieżka do tego 895-metrowego wodospadu.

Trasa jest o wiele ciekawsza niż ta w okolicach Gocta. Idzie się wąskim korytarzem gęstej roślinności lasu amazońskiego. Nie jest oczywiście tak bujnie, jak na nizinnych fragmentach Amazonii, ale można poczuć klimat dżungli. My szliśmy w nocy, więc niepokój był odpowiednio potęgowany przez nieustanne hałasy z konarów drzew, nietoperze śmigające centymetry od naszych twarzy czy latające świetliki. Szlak prowadzi wzdłuż stoku pionowej ściany płaskowyżu. Co chwilę więc naszym oczom ukazywały się strome formacje skalne, ze zwisającymi drzewami i gałęziami porośniętymi gęstym mchem, których korzenie w szalonym tańcu próbują łapać się skał. Przed dotarciem do celu mija się co kilkaset metrów jakiś drobny, ale dość wysoki wodospad. Są też dwa punkty widokowe, gdzie przerwa w gęstwinie umożliwia podziwianie dziesiątków kilometrów doliny oraz oddalone szczyty Andów.

Yumbilla trochę rozczarowuje. Cała potęga tego wodospadu umyka, przede wszystkim przez fakt rozbicia na cztery kaskady, z czego jedną w ogóle niedostępną do oglądania. Poza tym między kaskadami występują odcinki, gdzie Yumbilla przestaje przypominać wodospad, a zamienia się w płynący po niemal poziomym terenie strumyk. No właśnie – strumyk! Nawet nie potok. Ogólnie ilość wody, jaka płynie w Yumbilla, jest mała. Być może sprawa ma się zupełnie inaczej w pełni pory deszczowej. My byliśmy na jej początku. Wtedy najciekawszym „elementem” jest przygotowana trasa z linami, dzięki którym można zejść po momentami pionowej skarpie do podnóża jednej z kaskad. Cała ścieżka oraz widoki na wodospad są ciekawe. 

Zarówno tutaj, jak i pod Gocta, można było zobaczyć dziesiątki rodzajów motyli: pastelowożółte z dużymi eliptycznymi czerwonymi plamami, całe różowe, błękitne, czarne z żółtymi lub niebieskimi liniami czy prawie przezroczyste, a do tego inne ciekawe owady.

 

SMAŻONE BANANY I KONIEC

 

Wracamy do Cuispes, wioski, gdzie nawet trudno kupić najpopularniejszy na świecie ciemny napój gazowany. Wszędzie za to można nabyć banany. Standardowa cena to 1 sol. W ogóle w Peru występuje tyle odmian bananów, ile w Polsce jabłek. Są o posmaku bardziej cytrynowym i bardziej orzeszkowym; bardziej wilgotne i bardziej kruche. Jedne wielkie jak dwa standardowe sprzedawane w Polsce, inne wielkości małego batonika. Jednak najlepsze, co można zjeść z banana w Peru, to chifles, czyli smażone banany, przypominające chipsy, przyprawione na słono, pikantnie lub słodko.

Zajadając się właśnie taką paczką, zjeżdżamy mototaxi do Pedro Ruiz. Jak pod górę kierowcy niechętnie biorą więcej niż dwie osoby i cięższe bagaże, tak teraz zjeżdżamy w piątkę, z trzema plecakami oraz psem. Dwoje pasażerów siedzi na nadkolach.

Zaletą okolic Yumbilla jest to, że znajdują się tu jeszcze dwa inne duże wodospady: Pabellon i Chinata. Trasa do Pabellon zaczyna się w tym samym miejscu, co ścieżka do Yumbilla, ale skręca się w przeciwnym kierunku. Droga do Chinata jest trochę bardziej skomplikowana. My je sobie jednak odpuściliśmy – z uwagi na ogólne zmęczenie i przemoczenie dwoma ulewami. Uznaliśmy, że dość już nam wody i czas na wysokie góry w rejonie Huaraz.