Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2019 na stronie nr. 54.

Ogromny pies podbiega do młodego mężczyzny. Z głośnym ujadaniem atakuje jego torbę. Policjanci drobiazgowo przeszukują podejrzany bagaż. Na ziemi ląduje sterta ubrań, kosmetyki i... zawinięta w papier kiełbasa. Mundurowi odchodzą bez słowa. Nie ma narkotyków. Fałszywy alarm.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W Europie wciąż pokutuje przekonanie, że Kolumbia to niebezpieczne miejsce. W świecie mafii, złota, szmaragdów i używek wszystko przecież może się zdarzyć. Skrupulatne policyjne kontrole wydają się potwierdzać tę opinię. To smutne dziedzictwo wojennej przeszłości kraju i echo burzliwych lat dominacji karteli narkotykowych.

Do niedawna przemyt kokainy był głównym źródłem dochodu partyzantów, zrzeszonych w rebelianckiej organizacji Zjednoczonych Sił Zbrojnych Kolumbii – FARC. To ona, w latach 60., wypowiedziała wojnę państwu, rozpętując ponad półwieczny, wewnętrzny konflikt. Dopiero podpisanie porozumienia między prezydentem Kolumbii a dowódcą FARC budzi nadzieję, że wojna domowa dobiegła końca.

Kraj, który wciąż kojarzy się z przemocą, korupcją i porwaniami, w ostatnich czasach przeszedł ogromną przemianę. Wiele miejsc otwarto dla ruchu turystycznego, a na drogach praktycznie się już nie spotyka siejących wcześniej postrach oddziałów rebeliantów.

 

ZŁOTO, ZŁOTO, CHCIWE RĘCE

Miniaturowa tratwa przedstawia obrzęd inicjacji władcy u Indian znad jeziora Guatavita. Posypany złotym proszkiem król był hombre dorado, złotym człowiekiem, od którego prawdopodobnie wzięło nazwę El Dorado.

NIE LEJ DESZCZU, NIE LEJ

Po ulewnym deszczu utwardzona niegdyś droga przypomina bagno. Zniszczyło ją osuwisko skał i błota, które spłynęło ze zboczy. Pasażerowie autobusu muszą iść pieszo na drugą stronę obrywu. Takie niespodzianki nie są rzadkością w tutejszych górach.

 

ZŁOTE MIASTO, ZŁOTY CZŁOWIEK

 

Hiszpańscy kolonizatorzy, którzy przybyli w te strony na początku XVI w., dali się omamić legendzie o El Dorado. Przez lata przemierzali strome góry i tropikalne lasy w poszukiwaniu mitycznej krainy. Opowieści o drogocennych ozdobach lokalnych wodzów rozpalały wyobraźnię najeźdźców. Sukcesywnie podbijali teren, eksterminując indiańskie plemiona. Odeszli dopiero w XIX w., pozostawiając po sobie wiarę, język i piękną, kolonialną architekturę.

Złotego miasta nie udało się odnaleźć. A jednak legenda o nim zawiera ziarno prawdy. W czasach prekolumbijskich Indianie mieszkający nad brzegami jeziora Guatavita odprawiali cyklicznie pewną ceremonię. Nowego wodza plemienia rozbierano, a jego ciało smarowano żywicą i posypywano złotym proszkiem. Lśniący w promieniach słońca władca wypływał łodzią na środek jeziora. Tam, w ofierze bóstwom, wrzucał do wody cenne przedmioty, a potem sam dokonywał ablucji. To on był hombre dorado, złotym człowiekiem, od którego prawdopodobnie wzięło nazwę poszukiwane miasto. Przechowywana w Muzeum Złota w Bogocie miniaturowa, bezcenna tratwa przedstawia scenę tego obrzędu, potwierdzając jego wiarygodność.

Dla dawnych Indian złoto miało raczej wartość duchową niż materialną. Umożliwiało kontakt z siłami nadprzyrodzonymi, które decydowały o życiu i śmierci. Biali sprowadzili żółty kruszec do środka płatniczego, gotowi popełnić najgorsze zbrodnie, aby wejść w jego posiadanie. Dlatego, jak twierdzi inna legenda, Bóg ukrył bogactwa przed najeźdźcami, pozostawiając je dla ludzi o czystych i dobrych sercach. Wciąż czekają na odkrycie...

Któż nie słyszał o Aztekach, nie zachwycał się piramidami Majów, nie marzył o odwiedzeniu inkaskich miast? Niewielu jednak wie, że przed przybyciem Hiszpanów tereny Ameryki Południowej zamieszkiwały też inne kultury. Nie tak sławne, ale równie ciekawe. Ich ślady prowadzą w kierunku łańcucha Andów, u których stóp odkryto pozostałości dwóch najsławniejszych społeczeństw w kraju. Wciąż mało o nich wiadomo. Naukowcy gubią się w domysłach, skąd przybyli i dokąd odeszli ludzie, którzy na tych terenach pozostawili zachwycające nekropolie i kamienne posągi o nieznanym przeznaczeniu.

 

PROSTO DO PRZESZŁOŚCI

San Agustín to miasteczko o wąskich uliczkach z piętrowymi kamieniczkami. Użyczyło nazwy kulturze, która pozostawiła po sobie wyrzeźbione w wulkanicznej skale posągi. Można je oglądać w pobliskim parku archeologicznym.

KTO TU SPOCZYWA?

Podziemne komory grobowe kultury Tierradentro są zdobione rzeźbami i kolorowymi malowidłami. Na białym tle dominują dwa kolory – czerwony i czarny, symbolizujące życie i śmierć.

NA STRAŻY

Posągi kultury San Agustín przedstawiają przeważnie symboliczne postacie ludzkie o wielkich głowach i rozciągniętych ustach. Niektóre z nich stoją na straży prekolumbijskich kurhanów. Nie jest znane ich dokładne przeznaczenie. Grymasy rzeźb stały się inspiracją miejscowych artystów tworzących murale (po prawej).

 

PODRÓŻ Z PRZEPRAWĄ

 

Popayán należy do ładniejszych miejscowości na południu Kolumbii. W półmroku nadchodzącego wieczoru niskie, pomalowane na biało kamieniczki sprawiają wrażenie nierzeczywistych. Białe kościoły stoją przy urokliwych placykach porośniętych bujną roślinnością. Ten sielski widok jest jednak złudny. W mieście bywa niebezpiecznie. Na każdym rogu stoją patrole policyjne i umundurowani żołnierze. Choć przemierzamy kraj wzdłuż i wszerz, nigdzie nie spotkaliśmy tylu stróżów porządku. Zwiedzanie miasta przerywa potężna ulewa, która trwa prawie całą noc.

Z dworca odjeżdżają autobusy w kierunku Tierradentro, jednego z najsławniejszych stanowisk archeologicznych. Bez skutku próbujemy kupić bilety na poranny przejazd. Kasjer tłumaczy coś zawile. Mamy czekać. Nie ma autobusu. Kolejny odjedzie około południa.

Droga wiedzie wzdłuż gór. Wspina się serpentynami na grań, by po chwili poprowadzić zakosami w dół doliny. Asfaltowa nawierzchnia szybko przechodzi w szuter. Wkrótce zastępuje go dziurawy trakt. Jedziemy ze średnią prędkością 20 km/h. Autobus kołysze się na nierównościach. Coraz więcej miejscowych korzysta z podwózki. Wsiadają młode dziewczyny i starsze kobiety z pakunkami. Mężczyzna w kapeluszu niesie stołeczek, ustawia go pomiędzy siedzeniami. Chłopak przewozi w worku kurę, która gdakaniem urozmaica czas podróży. Mały chłopczyk przysiada na oparciu fotela. Drugi znajduje miejsce na worku z ziarnami kukurydzy, wiezionym przez mężczyznę ubranego w tradycyjną pelerynę.

W połowie trasy autobus staje na skraju urwiska. Przed nami rozciąga się plac budowy. Wokół ciężkiego sprzętu kręcą się robotnicy i wojsko. Dalej nie ma drogi. To dlatego nie odbył się poranny kurs. Niegdyś brzegi przepaści spinał betonowy most. Rok temu po ulewnych deszczach został podmyty, a fragment podpory runął w przepaść. Na czas naprawy przygotowano tymczasową trasę. Niestety, dzisiaj i ona jest nieprzejezdna. Osuwisko skał i błota w nocy wraz z deszczem spłynęło z gór. Koparka próbuje je usunąć. Za nami formuje się coraz dłuższa kolejka aut. Podobną widać po drugiej stronie obrywu. Niebo zaciąga się chmurami. Coraz silniejsze krople uderzają w dach autobusu. Ze stromego wzgórza znowu osypuje się ziemia.

Wolno upływają godziny. Przygotowanym w pośpiechu szlakiem próbuje przejechać jeden z samochodów pracującej ekipy. Koła ciężarówki boksują w mokrym piasku. W końcu się udaje. Pora na nas. Wysiadamy z autobusu. Brnąc w błocie, przechodzimy na drogą stronę osuwiska. Za nami wolniutko jedzie autobus. Ślizga się po nawierzchni. W dole zieje przepaść, na której dnie złowrogo huczy spieniona, górska rzeka.

 

 

WEWNĄTRZ ZIEMI

 

San Andrés de Pisimbalá to niewielka osada w sercu Andów. Życie mieszkańców toczy się bez pośpiechu. Wioskę budzi pianie kogutów, a na nieutwardzonej drodze częściej można zobaczyć konie niż samochody. Ludzie z życzliwością witają każdego gościa i nawet kundle odnoszą się przyjaźnie do przyjezdnych. Nieduże sklepiki zapraszają do wnętrz. To nie tylko miejsce zakupów, ale także towarzyskich spotkań.

W pobliżu znajduje się park archeologiczny, który chroni unikalne, wydrążone w skałach i gruncie grobowe komory. Wszystkie znajdują się poniżej powierzchni ziemi. Do głębokich nisz prowadzą nienaturalnie wysokie stopnie. W środku znaleziono ceramiczne urny z ludzkimi prochami i szczątkami kości oraz liczne przedmioty codziennego użytku. Ich ekspozycja jest prezentowana w miejscowym muzeum. Grobowce pochodzą z czasów prekolumbijskich, lecz niewiele wiadomo o kulturze, która je stworzyła. Nazwano ją Tierradentro, co znaczy „wewnątrz ziemi”. W niektórych znajdują się barwne malowidła o geometrycznych wzorach. Prawdopodobnie świadczą o statusie pochowanej osoby. Inne nie są zdobione.

Na liczącej blisko 15 km trasie wyodrębniono kilka stanowisk. Aby je zobaczyć, w kasie muzeum trzeba wykupić specjalny paszport ważny dwa dni. Zaglądamy do księgi wejść. W ciągu ostatnich dni park odwiedziło tylko kilkanaście osób. Dzisiaj jesteśmy pierwsi, choć wcale nie jest tak wcześnie.

Poszczególne zespoły grobów są położone w górach otaczających wioskę. Od głównej drogi odchodzą do nich znakowane szlaki. Na odwiedzenie bliższych wystarczy kilka godzin, te bardziej odległe wymagają więcej czasu. Zwiedzanie zaczynamy od wspinaczki na Alto del Aguacate. Wąska ścieżka prowadzi przez pachnące ziołami łąki i nieduże zagajniki. Trasa jest bardzo stroma, z nieba leje się żar, w rozrzedzonym powietrzu brakuje tlenu. Wysiłek wynagradzają widoki na góry i położone w dolinach osady. Po godzinie wychodzimy na grań. Usytuowane na szczycie grobowce są otoczone drewnianym płotkiem i osłonięte spadzistymi daszkami. To zabezpieczenie przed deszczem, który często pada w tych okolicach.

Otwory wejściowe leżą na poziomie gruntu. Wnętrze grobu jest dość obszerne, ma kilka metrów średnicy i tyleż wysokości. Snop światła wydobywa z mroku łukowate sklepienie, które zdobi kilka niewyraźnych kresek.

– Powstały prawdopodobnie między XI a XIII w. – tłumaczy Josef, strażnik parku. Po udzieleniu niezbędnych informacji żąda paszportów. Wyciągamy dokumenty, ale on chce te wystawione w kasie. Nieduże książeczki w pełni zasługują na tę nazwę. Każde stanowisko grobów ma w nich osobną stronę, gdzie strażnicy stawiają pieczątki jak na granicy.

Po drodze odwiedzamy kolejne krypty. Podziemne komory w kształcie kopuł są zdobione rzeźbami i kolorowymi malowidłami. Stropy są podparte solidnymi kolumnami, również bogato dekorowanymi. Na białym tle dominują dwa kolory – czerwony i czarny, symbolizujące życie i śmierć. Dostrzegamy ludzkie twarze, ukryte w plątaninie geometrycznych kresek. Panująca wokół cisza ma w sobie coś mistycznego. Kim byli ludzie, którzy tutaj znaleźli miejsce wiecznego spoczynku?

O świcie następnego dnia z żalem żegnamy Tierradentro i jego wciąż nieodkryte tajemnice. Ruszamy do San Agustín, aby zobaczyć inny park archeologiczny, najsławniejszy w całej Kolumbii. Odległość nie jest duża, ale podróż zabiera pół dnia.

Z rykiem motoru podjeżdża potężna ciężarówka. Na podwoziu stoi kilka rzędów twardych ławek. Drzwi i okna nie są potrzebne. Przed deszczem chroni plandeka, a w razie ulewy w miejsce okien można opuścić rolety z grubej ceraty. Jedziemy nieutwardzoną drogą w tumanach kurzu. Zimny wiatr wciska się w każdą szczelinę. Warkot silnika zagłusza rozmowę. Komfort podróży nie jest najwyższy, ale pojazd ma niewątpliwą zaletę – przejedzie po każdej drodze.

Skostniali z zimna wysiadamy w La Plata. To miejscowy węzeł komunikacyjny. Na dworcu stoją autobusy. Otrzepujemy zakurzone plecaki i wsiadamy do jednego z wozów. Kolejny przystanek to Pitalito. Dopiero trzeci pojazd ma nas w końcu zawieźć na miejsce. Bus dzielimy z farmerem i jego rodziną. Mężczyzna w ogromnym kapeluszu, z maczetą za pasem i w kowbojkach odwraca się w naszą stronę. Tutejszą okolicę najlepiej oglądać z siodła, przekonuje. A jak konie, to tylko u niego.

 

MILCZĄCE TWARZE

 

San Agustín to spore miasteczko o wąskich, ruchliwych uliczkach zabudowanych piętrowymi kamieniczkami. W gwarnym centrum koncentruje się życie. Tutaj można się napić wyciskanego na miejscu soku z trzciny cukrowej i zjeść empanadas. Na ulicy można też załatwić transport, czyli konia lub jeepa, dzięki którym zobaczymy bardziej oddalone atrakcje.

Park archeologiczny leży na okolicznych wzgórzach. W tym miejscu zachowały się prekolumbijskie kurhany. Przy nich stoją tajemnicze kamienne posągi. Figury przedstawiają symboliczne postacie ludzkie o wielkich głowach i rozciągniętych ustach lub zwierzęta, najczęściej orły i jaguary. Nie jest znane ich przeznaczenie, prawdopodobnie miały charakter rytualny. Zostały wyrzeźbione w wulkanicznej skale przez artystów z kultury San Agustín, która nazwę wzięła od pobliskiego miasteczka. Istniała od trzeciego tysiąclecia p.n.e., jednak jej największy rozkwit przypadł na okres między II a VII w. n.e.

Tajemniczy rzeźbiarze mieli znacznie więcej umiejętności. Budowali kanały irygacyjne, wznosili drogi i mosty. Wyrabiali złote ozdoby, narzędzia i broń. Zniknęli przed nadejściem Hiszpanów, jakby w obawie przed utratą tożsamości.

Kamienne oczy spoglądają z milczących twarzy, zastygłych w dziwnych grymasach. Niektóre mają aż dwa oblicza, inne straszą wyszczerzonymi kłami. Nie wszystkie figury to strażnicy kurhanów. W położonym na obrzeżach rezerwatu Bosque de las Estatuas (Lesie Posągów) jest ukrytych kilkadziesiąt rzeźb. Postacie mężczyzn i kobiet, szamanów, bogów, demonów, zwierząt, ptaków stoją zanurzone w cienistej zieleni drzew. Mają symbolizować różne aspekty życia – duchowość, narodziny, śmierć, odrodzenie, wierzenia czy obyczaje.

Kilkanaście kilometrów od miasteczka, w Alto de los Idolos (na Wzgórzu Bóstw), stoi najwyższa z figur. Siedmiometrowy posąg spogląda na górskie zbocze pokryte dywanem trawy. Dalej znajdują się kolejne. Stoją jakby zamyślone nad upływem czasu. Martwe oblicza smaga wiatr. Ile wschodów słońca widziały już puste oczy? Ile pokoleń przeminęło, podczas gdy one wciąż trwają?

Nie tylko rzeźby są warte uwagi. W skalnych górskich wąwozach rzeka Magdalena i jej dopływy tworzą urokliwe progi, przełomy i wodospady. Jeden z nich, Salto de Bordones, liczy 400 m wysokości i do niedawna był uważany za najwyższy w Kolumbii. Choć stracił już palmę pierwszeństwa, nadal pozostaje chętnie odwiedzany. Patrzymy, jak wąska struga wody spada wzdłuż pionowej skały, niknąc w gęstwinie lasu.

Na archeologicznych szlakach Kolumbii indiańska historia Ameryki Południowej wyłania się z mroku dziejów. Tajemnicze kultury żyjące u stóp gór istniały obok znanych prekolumbijskich cywilizacji. To one są prawdziwym El Dorado, które przetrwało na przekór hiszpańskim poszukiwaczom złota. Być może nadejdzie czas, kiedy dowiemy się więcej o ludziach pochowanych w barwnych grobowcach Tierradentro. Może kiedyś zrozumiemy, kogo wypatrują kamiennymi oczami posągi z San Agustín.