Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2007-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2007 na stronie nr. 51.

Tekst i zdjęcia: Roman Warszewski,

Długowieczni

Tropem tajemnicy sprzed stuleci

Oto relacja z wyprawy Q'ero Expedition, która w czerwcu tego roku udała się w wysokie rejony peruwiańskich Andów. Jej celem było dotarcie do siedzib ginącego plemienia Q'ero, którego członkowie z reguły dożywają 110–115 lat, a niektórzy żyją jeszcze dłużej. Co decyduje o takiej witalności tego plemienia? Dlaczego Indianie Q'ero jako jedyni w Andach dożywają tak zaawansowanego wieku? Na czym polega tajemnica ich długowieczności? – oto pytania, na które odpowiedzi próbowaliśmy szukać na drugiej półkuli.

 

Już przeszło tydzień jesteśmy w kraju Q'ero. Quico, Hatun Q'ero, Chuachua, Tantania... – to nazwy wiosek, które kolejno odwiedzamy. Wydawało się nam, że najtrudniej będzie tu dotrzeć, a potem – gdy już tego dokonamy – wszystko pójdzie jak z płatka. Mieliśmy nadzieję, że tutejsze tajemnice, jedna po drugiej, będą się przed nami bezszelestnie otwierały i wyjaśniały. Tymczasem – nic z tego. Jesteśmy tu, ale zamiast coraz więcej – pojmujemy coraz mniej. Kraj jest pusty i na każdym kroku natykamy się w nim na setki kamiennych, opuszczonych domostw; przypomina gigantyczny labirynt.
Znaki zapytania, zamiast znikać, wciąż się mnożą. Nie stało się tak, że w każdej wiosce, przed którąś z chat, zasiadł czekający na nas szereg starców, którzy kolejno się przedstawiali: Gonzalo, lat 120; Enrique lat 116; Gabriel, lat 112. Nie, tutejsi starcy są bardzo dyskretni. Po przekroczeniu pewnego wieku starają się nikomu nie wchodzić w drogę i odchodzą z wiosek. Dokąd? Do pustelni, do odległych bocznych górskich dolin, w których żywią się przypadkowo odnajdywanymi ziemniakami i korzonkami. Po co tak czynią? Podobno już za życia chcą przejść na „drugą stronę”. Tak twierdzą miejscowi. W samotności łatwiej im ponoć nawiązać kontakt z duchami, tak że potem nic już nie może ich zaskoczyć...

 

Musi istnieć jakiś czynnik odpowiedzialny za ich długowieczność.

W opuszczonej wiosce natrafiliśmy na kamienną mapę, na której są zaznaczone szlaki komunikacyjne, łączące tę krainę z amazońskimi lasami.

 

Ziemniak czyni cuda?!

 

Zaskakująca jest dieta tego plemienia. Nikt nas nie przekona, iż jest ona godna upowszechnienia. To dieta bardzo jednostronna, monotonna, w gruncie rzeczy – niezdrowa ziemniaczana monodieta.
Indianie Q'ero uprawiają w zasadzie tylko kartofle! Co prawda mają ich kilkanaście różnych odmian i potrafią przygotowywać je na wiele różnych sposobów, ale ziemniak pozostaje tylko ziemniakiem, i to niezależnie od tego, czy będzie to ziemniak wysuszony na słońcu, ziemniak zmrożony nocnym chłodem czy zakopany w ziemi i wydobyty stamtąd po wielu dniach, gdy nabrał już konsystencji budyniu, papki...
Te pierwsze noszą nazwę moraya, drugie – murmulta, trzecie – kotosz. Próbowałem każdego z tych specjałów. I powiem szczerze – ich walory smakowe są... bardzo ograniczone! W sumie najmniej dokuczliwe w jedzeniu okazały się ziemniaczane bulwy świeżo wyciągnięte z rozżarzonego popiołu. Takie, jakie harcerze pieką na biwakach...
Skoro więc dieta jest tak jednostajna (tylko bardzo rzadko wzbogaca ją mleko lam czy jajka nielicznych tu kur; mięsa bowiem nie jada się tu prawie wcale), musi istnieć jakiś inny czynnik odpowiedzialny za ich długowieczność i znakomite parametry zdrowotne. Element, który niweluje braki wynikające z tak skrajnie ubogiej diety. Ale gdzie go szukać? Jak go tutaj wyłowić? Wyizolować? Czy jest to splot wielu innych czynników, czy coś, co można zapakować do plecaka i... zabrać do Europy?

 

 

Zdrowy jak Q'ero

 

Jacek – nasz lekarz – jest zdumiony. Prowadzi systematyczne badania tych z Q'ero, którzy takim badaniom są skłonni się poddać. Nie jest to tak oczywiste, ponieważ badania te wiążą się z pobieraniem krwi, co wśród Indian budzi dużą nieufność. Przeświadczenie o tym, iż świat pełen jest „chupacabras” – tajemniczych istot wysysających potajemnie krew z ludzi i ze zwierząt – jest tutaj bowiem powszechne. Zanim więc można przystąpić do nakłuwania indiańskich palców, trzeba przekonać tubylców o tym, iż „chupacabras” nie jesteśmy. Na tych wysokościach można uczynić to w zasadzie tylko w jeden sposób: obficie rozdzielając liście koki, które uchodzą tu za najcenniejszy upominek i których – na szczęście! – przywieźliśmy ze sobą bardzo dużo!
Na czym polega zdumienie doktora Jacka?
Na tym, że nawet u osób w bardzo podeszłym wieku poziom glukozy, trójglicerydów i cholesterolu w krwi jest bardzo niski. Wśród Indian nie ma więc śladu chorób cywilizacyjnych! To, co w Europie i w krajach najwyżej rozwiniętych stanowi zagrożenie w zasadzie już po przekroczeniu magicznej granicy czterdziestu lat, tu nie występuje nawet w późnej starości. Nie występuje także u tych najstarszych – u staruszek i starców zamieszkujących poza obrębem wiosek, w pustelniach. Jest to tym bardziej zadziwiające, że trudno jest wyegzekwować, by Indianie przychodzili na badania na czczo. Narzucenie czegoś takiego graniczy tu z niemożliwością. A mimo to wyniki są za każdym razem znakomite. – Jak oni to robią? – Jacek zachodzi w głowę, a wraz z nim wszyscy pozostali.

 

 

Wszy niczym motyle

 

Innym problemem, który przynajmniej teoretycznie przemawia przeciwko długowieczności Indian Q'ero, jest brud, w którym oni żyją, a właściwie – są zanurzeni po uszy. Liczba wszy, na które Jacek w czasie badań medycznych natrafia pod ich charakterystycznymi kapeluszami i czapeczkami chullo, jest trudna do wyobrażenia. Zresztą – nie tylko liczba jest porażająca. Także ich rozmiary. Wszy są tak wielkie, że wcale nie trzeba wysilać wzroku, żeby je wypatrzyć. Niektóre z nich przypominają niewielkie motyle.
Na szczęście Jacek zabrał ze sobą sporą liczbę cienkich, gumowych rękawiczek. Bez nich miałby się teraz z pyszna. Pacjentów do badania ustawia też przezornie na zawietrznej, żeby nie być dodatkowo narażonym na ekspansję robactwa.
Innym problemem, z którym lekarz musi się zmierzyć, są ograniczenia sprzętu służącego do pobierania krwi i analizowania jej zawartości. Wcześnie rano jest zbyt chłodno, żeby zadziałał jego mechanizm wrażliwy na niską temperaturę. To samo dzieje się późniejszym popołudniem. Indianie natomiast bardzo wcześnie wychodzą na pola, z których wracają dopiero krótko przed zmrokiem. Na dobra sprawę nie ma więc kiedy wykonywać badań. Pewnym rozwiązaniem okazuje się nieustanne rozgrzewanie sprzętu w kieszeniach lub za pazuchą. Oraz – znowu! – obfite rozdzielanie liści koki, które ma pewien ograniczony wpływ na chwilową zmianę rozkładu dnia tubylców.
A kiedy już dojdzie do badania, niełatwo jest się przebić przez zrogowaciałą skórę Indian. Mimo że Jacek używa najgrubszych igieł, jakimi dysponuje, często nie jest w stanie przekłuć grubej skórnej powłoki na indiańskich dłoniach. Oj, naprawdę jest tu się nad czym nieustannie głowić!

 

 

Częste mycie skraca życie?

 

Skoro więc jest tak źle – jeśli Q'ero jedzą tak niedobrze i jeśli są aż tak brudni – jak to się dzieje, że wielu z nich z łatwością przeżywa więcej niż 110 lat? Czy odpowiedzialne jest za to ich wyposażenie genetyczne, czy może sterylne powietrze, które na tych wysokościach jest pozbawione jakichkolwiek skażeń? Brak cywilizacyjnych stresów? Bo powiedzenie „częste mycie skraca życie” nie może przecież wszystkiego wyjaśniać...
Zaraz jednak pojawia się problem: w podobnych warunkach jak Q'ero żyją przecież inne andyjskie wspólnoty. Mają podobną dietę, podobnie unikają wody, mieszkają w podobnie nieskażonych cywilizacją warunkach. A mimo to nie są tak samo długowieczne jak mieszkańcy tego zakątka Andów. Dlaczego?
Co może być owym decydującym czynnikiem? Czy były nim kontakty Q'ero z niższymi rejonami Andów – z obszarami, na których zaczyna się przedproże dżungli? Bo że takie kontakty w przeszłości musiały istnieć, wynika z ornamentyki występującej na słynnych, niezwykle kunsztownych tkaninach tego plemienia. Mamy tam bardzo charakterystyczny motyw, przedstawiający stylizowaną sylwetkę Indianina z pióropuszem na głowie. Indianina selwy. Kraj Q'ero to jedyne miejsce w Andach, gdzie taki motyw występuje. Przypuszczam, że nie należy tego lekceważyć, ponieważ z drugiej strony w Hatun Q'ero – opuszczonej wiosce tego ludu – natrafiliśmy na kamienną mapę, na której zaznaczone są szlaki komunikacyjne, łączące tę krainę z amazońskimi lasami. Ale z kolei w Amazonii wcale nie ma plemion równie długowiecznych jak Indianie Q'ero!
Jak więc rozwiązać tę wielowarstwową szaradę? Czy w ogóle da się ją rozwikłać?
Ruszamy do następnej wioski.

 

 

Wyczytane z pamięci

 

Marcachea. Kolejne pueblo na naszym szlaku. Następni stu- i studziesięciolatkowie, którzy tu nie kryją się w pustelniach, lecz na wieść o tym, że do ich kraju przyjechał lekarz, schodzą z gór i szukają „gringos” na koniach. Co jeden przypadek, to ciekawszy, i to nie tylko z medycznego punktu widzenia. Tu już nie chodzi o to, że ktoś utrzymujący, że liczy 110 lat, ma glukozę na poziomie 90. Rzecz w tym, iż tu jego przekonanie na temat swego wieku daje się zweryfikować. Nie genetycznie, lecz historycznie. Staruszkowie z okolic Marcachea, mimo że nie umieją czytać, nie mają dostępu do telewizji i nigdy nie uczęszczali do żadnej szkoły, doskonale pamiętają zdarzenia, które w tych stronach zachodziły pod koniec XIX wieku! I opowiadają o nich tak, jakby byli chodzącym, szeroko otwartym podręcznikiem. Najciekawsze relacje poznajemy z ust don Juliana Paucara, sędziwego Indianina, twierdzącego, iż jego ród wywodzi się od XVI-wiecznego Inki Paucara – przedstawiciela rządzącej elity inkaskiej, który przed wiekami zapoczątkował niezwykłe przedsięwzięcie...
– Inka Paucar początkowo należał do zwolenników Manco Inki – powstańczego wodza, który z konkwistą walczył z bronią w ręku – opowiada don Julian z Marcachea. – Potem jednak całkiem zmienił taktykę postępowania. Doszedł do wniosku, że w zbrojnej konfrontacji Inkowie nie mają szans i postanowił prowadzić walkę innymi środkami.

 

 

Długowieczność na kłopoty

 

Julio Paucar twierdzi, że jego wielki przodek postanowił... zmienić kondycję fizyczną swego upadającego narodu! W tym celu grupie wybranej inkaskiej szlachty (z której wywodzą się współcześni Q'ero) nakazał przenieść się możliwie jak najwyżej w góry, a jednocześnie do jej nowych siedzib zaczął dostarczać różne rewitalizujące rośliny – takie, które występują tylko na pograniczu gór (sierry) i dżungli. Inka Paucar doszedł do wniosku, że najlepszym orężem, jakim można pokonać wroga, jest długowieczność: to, że Inkowie będą żyli znacznie dłużej niż najeźdźcy. Swój plan natychmiast zaczął wcielać w życie. Karawany lam, mające przenosić życiodajne ziele na andyjskie wyżyny, ruszyły między masywem Ausangate a obszarami selva alta – wysokiej dżungli.
Którymi? Na to pytanie don Julian, ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, również zna odpowiedź. – Tymi, które przylegają do ruin dawnego inkaskiego miasta Choquequirau – mówi. – A obszar ten stanowił właśnie ziemie przynależące do klanu, czyli „panaki” Inki Paucara.
Mówiąc jeszcze inaczej – Inka Paucar życiodajne rośliny zbierał na terenach swej... przydomowej działki...

 

Natrafiamy na wyraźne wizerunki lam – zwierząt typowych dla sierry. Dlaczego tutaj?

...a następnie wywoził w góry!

 

To fascynująca koncepcja. Czy ślady jej do dziś pozostały zapisane w świetnych parametrach krwi ludu Q'ero (niski poziom glukozy i trójglicerydów, cholesterol poniżej skali aparatu pomiarowego)? Czy po to były potrzebne mapy z kamienia, na których zaznaczano szlaki komunikacyjne między dżunglą a sierrą? Czy dlatego na tkaninach Q'ero występują postacie w pióropuszach – z obszarów porośniętych selwą?
Elementy te zbyt dobrze pasują do owej mozaiki sprzed wieków, by móc pozostawić je bez weryfikacji. Dlatego podejmujemy jedyną możliwą decyzję – po zakończeniu trawersu kraju Q'ero udamy się jeszcze na przedproże dżungli – do Choquequirau: na rodowe ziemie klanu Inki Paucara. Być może uda nam się odnaleźć tam jakieś ślady owych kontaktów sprzed wieków? Być może odnajdziemy tam dziwną roślinę, na którą w wiosce Chuachua zwrócił nam uwagę tamtejszy czarownik don Lucio? Roślinę, którą Q'ero ponoć dodają do większości posiłków, niewystępującą w górach, rosnącą za to dużo niżej...

 

 

Eureka!

 

Drugi dzień jesteśmy w Choquequirau. Ruiny miasta wznoszą się na rozległym górskim siodle, gęsto porośniętym dżunglą. Szukamy. Szukamy, ale nie wiemy w zasadzie czego. Aż wreszcie na to coś się natykamy – dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, że to jest właśnie TO!
Na kamiennym obramowaniu jednego z pół uprawnych, znajdujących się na zboczu poniżej miasta, natrafiamy na wyraźne wizerunki lam – zwierząt typowych dla sierry. Właśnie – charakterystycznych dla gór, ale dlaczego sportretowanych tutaj?
Po chwili zastanowienia doznajemy olśnienia: wszak mogą to być lamy z karawan, które – zgodnie z planem Inki Paucara – schodziły z gór, by zabrać na swych grzbietach „plony z jego działki”. To ślad po „przęśle” dawnego, ruchomego „mostu”! Ślad typowy dla gór znaleziony w dżungli, tak samo jak ornament „chuncho” jest śladem typowym dla dżungli, odkrytym przez nas w najwyższych górach.
Eureka!
Do tego trzeba jeszcze dodać kamienną mapę z Hatun Q'ero, a obraz staje się na tyle kompletny, iż na jego podstawie można wyciągać wnioski: długowieczność Indian Q'ero jest rezultatem pewnego zamysłu sprzed wieków. Zamysłu, którego ślady rozpoznawalne są do dziś: w przejawach kultury materialnej i – co chyba ważniejsze – w ludzkich organizmach!

 

* * *

 

To bardzo istotne ustalenia. Jak dotąd nikt nie zwrócił uwagi na plan Inki Paucara. Jego śmiały zamysł popadł przez wieki w zapomnienie. Był chyba najwyższy czas, żeby go odszukać, odkurzyć i wyciągnąć z lamusa. Może ktoś zechce wyciągnąć z niego jakieś wnioski...